4

33.6K 1.3K 154
                                    

Pan Gorący warknął, odwracając tym jej uwagę od wrzeszczącego furiata.

Zaraz, zaraz. Warknął? Nie, żeby coś powiedział warczącym tonem – on wydał taki odgłos!

– Przeproś panią, Brandon – powiedział cicho do swojego towarzysza, cedząc słowa przez mocno zaciśnięte zęby.

– Co, kurwa?! Jaja sobie robisz? Ta mała... – dupek machnął ręką w jej kierunku.

– Przeproś panią za swoje zachowanie i wyzwiska, albo nie podpiszemy żadnej kurewskiej umowy – przerwał mu jej samozwańczy obrońca, a Serena mogła tylko patrzeć, będąc całkowicie w szoku, na rozwój wydarzeń.

Takiego przebiegu w życiu się nie spodziewała. Myślała, że mężczyźni są przewidywalni? Cóż, najwyraźniej nie ten.

Sądząc po przekomicznym wyrazie twarzy, Klepacz Tyłków również nie spodziewał się takiej reakcji.

– Zaryzykowałbyś spory kontrakt w imieniu tej...

– Radzę ci nie kończyć tego zdania. – Mężczyzna napiął mięśnie, jakby miał zamiar wstać z fotela i spuścić łomot swojemu towarzyszowi.

Oho, teraz był nie tylko Panem Gorącym, ale i Panem Niebezpiecznym. Panem Niebezpiecznie Gorącym! Czy powinna była się wstydzić, że zamiast strachu odczuwała radość i podniecenie? Chyba coś było z nią nie tak.

– Nie pozwolę siebie tak traktować, jestem... – Blondyn próbował się jeszcze bronić, ale jego głos był coraz słabszy i coraz bardziej spanikowany.

– Ty chyba zapomniałeś, kim ja jestem? – Jej obrońca pochylił się nad stolikiem, uniósł górną wargę, odsłaniając kły, a z jego gardła dobiegł groźny warkot.

Zaraz, zaraz. Kły?

Dobry Boże. Kły! Warczenie!

Czy to możliwe, że...

Czy on należał do NICH? Jeszcze nigdy nie widziała i nie spodziewała się zobaczyć w Kratach nikogo z jego gatunku, ale nie mogła się mylić. Jej obrońcą był jeden z „dzikusów" z Drugiej Strefy!

Cztery lata przed przybyciem grupy dziewięciuset kolonistów, na bezludnej Nowej Ziemi jako pierwszy wylądował inny ziemski statek – Arka. A przynajmniej tak wtedy myślano, że planeta jest bezludna. Przez cały tydzień.

Arka przetransportowała grono blisko czterdziestu naukowców różnych dziedzin, zespół robotników wyszkolonych w obsłudze maszyn,mających wybudować pierwsze miasto na Nowej Ziemi, embriony zwierząt hodowlanych, sprzęt i maszyny budowlane oraz wszelkie materiały potrzebne na to wielkie przedsięwzięcie.

To, czego się nie spodziewano i czego nie uwzględniono, to fakt, że planeta była już zamieszkała. A przynajmniej jej część. I niebyła tu mowa o zwierzętach. Z tego, co opowiedziała Serenie matka, po tygodniu robót, kiedy pracownicy wkroczyli z maszynami do lasów po surowiec, jakim było drewno, niespodziewanie, spomiędzy drzew wyłonili się oni.

Rasa.

Nie byli tylko humanoidalni. Wyglądali niemal identyczne, jak ludzie. Wszyscy o ciemniejszym odcieniu skóry, jakby całe dnie spędzali na słońcu, a do tego nieprzeciętnie wysocy i krzepcy. Wyróżniały ich tylko nieco dłuższe, wyglądające dziwnie zwierzęco kły i oczy, które czasem świeciły jakimś rodzajem wewnętrznego światła.

Najbardziej jednak zdumiewający był fakt, że język, którym się posługiwali, był rozumiany przez biochipy tłumaczące, które wczepieni mieli naukowcy i robotnicy jeszcze na Starej Ziemi. Wynalazek ten pozwalał na lepszą komunikację ludzi o różnych narodowościach, którzy pracowali i żyli razem. Biochipy uznawane były za jedne z czołowych osiągnięć nauki i wgrane miały wszystkie języki występujące na Starej Ziemi. W związku z tym naukowcy doszli do oczywistego wniosku: jeden, jeśli nie więcej, ze statków Rasy musiał kiedyś wylądować na Planecie Matce.

WojowniczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz