I

1.4K 63 32
                                    

Następnego dnia siedziałam w gabinecie minister magii i popijałam herbatę zaparzoną przez wujka Rona. W pomieszczeniu panował prawdziwy porządek. Hermiona co chwilę, za pomocą magii, transportowała kartki do ładnie podpisanych segregatorów.
— Demetrio — uśmiechnęła się serdecznie do mnie — chciałabym żebyś pracowała dla ministerstwa w terenie. Jesteś młoda, teren będzie lepszy niż biuro... — Odwzajemniłam uśmiech.
— Co miałabym dokładnie robić? — Spojrzałam na czarownicę bardzo uważnie.
— Nasz system szkolnictwa niestety nadal nie jest idealny — wzruszyła ramionami Hermiona — ministerstwo potrzebuje kogoś, kto wyłapie nasze błędy. Błędy, których my nie widzimy, a Ty zauważysz. Sporo się zmieniło odkąd uczyłam się w Hogwarcie. Ty na pewno masz wiele obiekcji, w odróżnieniu ode mnie — pokiwałam głową, rozumiejąc o co chodzi kobiecie.
— Co ile miałabym zdawać raport? — Zapytałam, myśląc poważnie nad propozycją.
— Co miesiąc, lub dwa. W zależności od ilości informacji, naturalnie — odpowiedziała mi.
— A jak wyglądałoby to finansowo? — Spojrzałam z zaciekawieniem na ciotkę.
— Ministerstwo ma ogromne fundusze na edukacje, a ponad połowy z nich nie wykorzystujemy. Nie ma na co ich przeznaczać. Hogwart został dofinansowany pod każdym względem — wzruszyła ramionami. — Nowe meble, systemy bezpieczeństwa, podręczniki, przybory. Odnowiliśmy nawet express do szkoły. Budżet jest ogromny, a wydatki nie istnieją — odparła niechętnie.
— Hermiono — zwróciłam się do niej po imieniu — konkrety. Interesuję mnie ciąg cyfr, który nazywa się wypłatą.
— Funty czy galeony? — Uśmiechnęła się.
— Galeony, przeliczenie na funty to żaden problem — odpowiedziałam.
— 800 miesięcznie — popatrzyła na lecący do niej arkusz papieru. — To Twoja umowa. Musisz ją podpisać zanim zaczniemy. Wszystko musi być legalnie.
— Oczywiście — odparłam, podnosząc kąciki ust. Pióro podleciało do mnie, a ja z łatwością chwyciłam je w dłoń.
— Wolisz dostawać wypłatę w funtach czy...
— Żyję w mniej magicznej części Londynu, więc preferowałbym funty — przerwałam jej, przypominając sobie moje mieszkanie niedaleko centrum. Dwa pokoje, salon, kuchnia, łazienka i ogromny taras, na którym wylegiwałam się latem. Prezent od ojca za zaliczenie egzaminów z najlepszym wynikiem.
— Zapisane — odwróciła się do ekranu monitora. Wszystko łącznie z ministerstwem rozwinęło się technologicznie. Dokumenty były nadal papierowe, ale drukowane. Stare maszyny do pisania zastąpiły nowoczesne komputery. Dużej części czarodziejów to nie odpowiadało, ale cóż. Trzeba spełniać jakieś normy, prawda?
— Gdzie podpisać?

***

Szłam ulicą w pobliżu domu do sklepu. Dzisiejszy dzień sprawił mi ogromną przyjemność. Osiemset galeonów! Osiemset! Dorosłym czarownicom w moim wieku tyle nawet się nie śniło. Większość z nich w pierwszej pracy najczęściej zarabiała nawet nie połowę tego. Byłam z siebie dumna. Umowa o pracę podpisana na rok, spędzanie czasu w Hogwarcie, raporty raz na miesiąc czy dwa. Po zrobieniu zakupów miałam zamiar odwiedzić tatę, a nieco później lub za kilka dni wujka Harry'ego.
Wujek Harry był trudnym tematem naszej rodziny. Brat mamy, ojciec trójki przesłodkich dzieciaków. Trochę zirytowany pracą, ale generalnie rzecz biorąc zadowolony ze swojego życia. Nie przepadał za moim ojcem, inni siłą wyciągali od niego informacje, iż Dracon Malfoy był mężem jego młodszej siostry. Prawdę mówiąc to było przykre. Cholernie było mi szkoda ojca, który po ślubie z mamą podobno nawet zaczął dogadywać się z Potter'em.
Ciocia Ginny uważała podobnie, wręcz drażniło ją zachowanie męża. Nic dziwnego. Byliśmy jedną rodziną, która tak po prostu zaczęła się rozpadać, oddaliliśmy się od siebie. Nagła śmierć szwagierki cholernie nią wstrząsnęła. Wszystkimi wstrząsnęła. Ale myślę, że Harry nie pogodził się z tym do teraz. I to zjadało go od środka.
   Właśnie wchodziłam do niemagicznego sklepu spożywczego w centrum Londynu, aż nagle zobaczyłam domowego skrzata należącego do Katherine. Parę lat temu wyprowadziła się z naszego domu i usamodzielniła. Nadal pracowała w przedszkolu, ale na noc wracała zupełnie gdzie indziej. W odróżnieniu ode mnie, nie opuściła magicznej dzielnicy Londynu. Zamieszkiwała małą kamienicę i była z niej bardzo zadowolona.
   Po chwili skrzat zniknął, a ja wiedziałam, że muszę czym prędzej znaleźć się w jej mieszkaniu. Zakupy będą musiały poczekać. Zawróciłam w poszukiwaniu pierwszej, lepszej, całkowicie pustej uliczki i teleportowałam się do bram na pozór wyglądającego normalnie baru, czyli tajemnego przejścia.
   Uśmiechnęłam się szeroko do barmanki i pomachałam ochroniarzowi. Mało osób mnie nie znało, to było naprawdę rzadkie. Miałam znane nazwisko, znanego ojca i znaną matkę, która w dodatku była siostrą Harry'ego Pottera. Prawdę mówiąc „sława" nie przeszkadzała mi. Przez lata zdążyłam się do niej przyzwyczaić.
   Dotarłam do drzwi i szybkim ruchem otworzyłam je. Rozejrzałam się dookoła i wyszłam na ulicę. Ach, londyński świat magii! Miejsce, które kojarzyło mi się z końcem wakacji i kupnem podręczników. Przechadzałam się powoli alejką, idąc cały czas prosto. Gdzieniegdzie słyszałam krzyki i śmiechy dzieci, czasami jakaś melodie wygrywaną na gitarze. Na myśl nasuwały mi się same miłe rzeczy. Wiedziałam, że skoro już tu jestem, będę musiała odwiedzić sklep należący do jednego z bliźniaków Weasley.
   Znalazłam się pod drzwiami starej kamienicy, w której mieszkała moja upierdliwa ciotka. Kochałam Kath, naprawdę kochałam, ale jej upierdliwość, infantylność i momentalna głupota działały mi na nerwy. I nie tylko mi. Również tata i Scorpius odetchnęli z ulgą, gdy panna Potter oznajmiła, że się wyprowadza. Wszyscy się cieszyli, oczywiście po cichu.
   Zapukałam do drzwi, a po chwili otworzył mi je ten sam skrzat, którego widziałam przy sklepie spożywczym. Jagódka rozejrzał się dookoła i ukłonił przede mną. Nie lubiłam tego zachowania u skrzatów domowych. Było irytujące. Bez względu na wszystko, same robiły z czarodziejów wielkich i potężnych władców. A potem powstawali tacy ludzie jak moi dziadkowie ze strony ojca. Bez szacunku do innych, ze zbyt wielkim mniemaniem.
— Dzień dobry panienko, Jagódka zaraz zawoła pannę Potter — powiedział, kłaniając się nisko i znikając w przeciągu sekundy.
— Dzień dobry... — Mruknęłam bardziej do siebie, niż do skrzata. Usiadłam na wygodnej kanapie w salonie ciotki i rozkoszowałam się wygrywaną przez magiczny fortepian melodią. Choć krewna działała mi cholernie na nerwy, jej dom sam w sobie napawał mnie spokojem.
— Och, nareszcie jesteś! — Krzyknęła uradowana i rzuciła mi się w ramiona, jakbyśmy nie widziały się sto lat. A przysięgam, widziałam się z tą wariatką wczoraj. — Wiedziałam, że zrozumiesz kiedy zobaczysz Jagódkę!
— Co zrozumiem? — Spojrzałam na nią zdziwiona.
— Nie mów, że Dracon nie poruszył z Tobą tego tematu... — Mruknęła z niezadowoleniem.
— Jakiego znowu tematu, o co chodzi, ciociu? — Katherine kochała zaskakiwać. A w szczególności chyba mnie.
— Jagódka, dobrze, że już jesteś — skrzat postawił przed nami serwis do herbaty. — Przynieś mi model, szybko! — Ciotka wręcz się trzęsła. Wiedziałam od dawna, że Katherine Potter jest szurnięta. Ale żeby aż tak?
— Proszę Panno Potter — Jagódka podał mojej ciotce model dość dużego penisa, a ja o mało co nie wyplułam herbaty, której właśnie się napiłam. — Jagódka pójdzie do kuchni posprzątać — dodał, wychodząc z salonu.
— Tak, tak, idź — odpowiedziała mu od niechcenia.
— Kath, do cholery, co to jest? — Spojrzałam na nią.
— Czyli Draco z Tobą nie rozmawiał, eh — westchnęła smutno. — To jest moja droga, męskie prącie.
— Nie pytam co to jest penis, tylko dlaczego mi to pokazujesz! — Powiedziałam ciut za głośno.
— No wiesz, skończyłaś Hogwart i rozpoczynasz całkowicie dorosłe życie i pomyślałam, że powinnaś wiedzieć takie podstawowe rzeczy... — Zająkała się.
— Katherine, wiem takie podstawowe rzeczy. I nie musisz mi tłumaczyć skąd się biorą dzieci, bo jestem tego świadoma — Opadłam na kanapę.
— Czy Ty jesteś... No wiesz... — Jęczała jeszcze bardziej, a ja nie mogłam jej już słuchać.
— Kim znowu jestem? — Moja pewność siebie zawstydzała ciotkę. A z kolei jej zachowanie doprowadzało mnie do szału.
— Czy Ty jesteś dziewicą? — Powiedziała na jednym tchu, a ja miałam ochotę głośno się zaśmiać.
— Nie — uśmiechnęłam się. — I nie, nie opowiem Ci jak było. Muszę iść, Kath. Zakupy się same nie zrobią — zaśmiałam się przy drzwiach. Widok ciotki idącej z modelem penisa korytarzem naprawdę wyglądał komicznie.
   Wychodząc z kamienicy, postanowiłam, że odpuszczę sobie zakupy spożywcze. Szalona cioteczka wyprowadziła mnie z równowagi i sprawiła, że odechciało mi się spędzać czas z ludźmi. Przemaszerowałam Pokątną, aż dotarłam do sklepu, o którym wcześniej myślałam. Magiczne dowcipy Weasley'ów, a w zasadzie już tylko jednego, stanowiły zdecydowanie moje ulubione miejsce! I choć George stał się bardziej smutną osobą, gdy dowiedział się, że jego brat bliźniak nie żyje, to ku jego pamięci sklep nadal miał w nazwie dowcipy Weasley'ów, a nie dowcipy Weasleya.
   Popchnęłam drzwi i uważnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pełne towarów półki, długie kolejki do kas i uśmiechnięty od ucha do ucha George, który witał i żegnał klientów. Poczułam intensywny zapach, który rozpoznałam od razu. Eliksiry. Podeszłam bliżej i zaczęłam czytać poszczególne etykiety. Śmierdzący, chwilowy miłosny i beczka śmiechu w zestawie za 20 galeonów. Podniosłam opakowanie i wiedziałam, kto niedługo ich użyje. Scorpius, rzecz jasna.
Pomachałam rudowłosemu czarodziejowi, a on natychmiast do mnie podszedł. George po prostu... Mnie lubił. Często traktował jak własną córkę. Zwyczajnie dbał o moją osobę, co było urocze. Dla niego po prostu byłam małą Demi, której przedstawił się jako wujek George.
— Demetria! — Przytulił mnie mocno na powitanie. — Chodź, obsłużę Cię poza kolejką.
— Ciebie też miło widzieć — zaśmiałam się na jego reakcje. Benefity bycia w jakimś stopniu członkinią rodziny Potter - Weasley. — Mogę Ci zapłacić w funtach? Będzie mi łatwiej.
— Pewnie dzieciaku! — Rozczochrał mojego koka, na co lekko się skrzywiłam, a moje włosy zmieniły kolor na ciemnogranatowy. — To będzie stówka.
— Proszę bardzo — powiedziałam, wyjmując z torebki odpowiednią ilość pieniędzy i podałam rudemu wujkowi.
— Dla kogo kupujesz te eliksiry? Bo chyba nie dla Draco — oboje głośno się zaśmialiśmy.
— Scorpius niedawno zaczął Hogwart. Chcę mu trochę pomóc. Ja świetnie bawiłam się na pierwszym roku, on też powinien — przypomniałam podpalenie kanapy w pokoju wspólnym. Ale gdyby nie ja, pewnie stałaby tam kolejne sto lat, więc... Tata nie był zbytnio zadowolony, mówiąc, że miał z nią dobre wspomnienia. Ale potwierdził to, że miała obrzydliwą teksturę. Wujcio Weasley chyba pomyślał o tym samym i razem ze mną zaśmiał.
— Dlaczego w dewastacje Hogwartu wszyscy mieszają mój sklep... — Zajęczał, a ja zachichotałam.
— Ja Ciebie też kocham, wujku — wzruszyłam ramionami, chowając paczuszkę do torebki i teleportowałam się do mojego rodzinnego domu.
Rozejrzałam się po plaży i zauważyłam ojca, który się opalał. Draco Malfoy i opalanie. Pierwszy raz w życiu nie ukrywał się przed Słońcem. Zazwyczaj przebiegał, jakby był wampirem, więc często razem z bratem śmialiśmy się z tego.
Cicho podbiegłam do miejsca odpoczynku taty i przyciągnęłam na niego ogromną fale z morza. Sama zdążyłam zawisnąć w powietrzu. Nie chciałam być mokra, ale tata już mógł, prawda?
Głośno wrzasnął, czując chłód wody i aż podskoczył. Znów znalazłam się na ziemi i zaczęłam rechotać jak żaba, co zwróciło jego uwagę. Złośliwie się uśmiechnął, zebrał koc z piasku i przywołał szatę służbową, w którą od razu się ubrał. Pomaszerował obrażony w stronę domu, a ja za nim. Oj tato, oboje wiemy, że zaraz Ci przejdzie. Inaczej nie byłbyś Malfoy.
Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na blacie kuchennym. Tata oparł się o inny, stając na przeciwko mnie. Gryzł jabłko i śmiał się pod nosem. Przywołał kolejne i rzucił mi je. Złapałam owoc i zaczęłam go jeść. Że niby idealny wieczór nie istnieje, tak? Do pełni szczęścia brakowało mi Scorpiusa.
— Potrzebujesz pieniędzy czy jedzenia? — Ojciec zaśmiał się, a ja popatrzyłam zdziwiona na niego. — No co, nigdy nie przychodzisz bez powodu — wzruszył ramionami, na co ja przewróciłam oczami.
— Dostałam pracę i przyszłam się tym pochwalić, tato — jabłko wypadło mu prawie z dłoni.
— Przecież pracujesz w tej mugolskiej kawiarni. Co to za praca?
— W ministerstwie — uśmiechnęłam się zwycięsko.
— Hermionę chyba pojebało — przetarł usta ręką i wyrzucił ogryzek jabłka do śmieci.
— Mam informować ministerstwo na temat błędów w nauczaniu i zmian na lepsze w Hogwarcie, nic trudnego — ziewnęłam.
— Raz się pojawisz w Hogwarcie, a do usranej śmierci tam zamieszkasz — zaśmiał się głośno, a ja ponownie przewróciłam oczami.
— Lepiej mi powiedz, co odbiło ciotce, że chce mi robić nauczanie do życia w rodzinie.
— Skarbie, ona jest Potter. Potterowie mają najebane w głowach. Twoja matka też miała, ale chyba trochę mniej niż Kath — zaśmialiśmy się oboje. W życiu nie pomyślałabym, że można wspominać mamę w weselszy sposób, bez łez i smutku.
— Ja też w takim razie jestem Potter — powiedziałam, na co ojciec przewrócił oczami.
— Dziecko, chyba tylko z nazwiska panieńskiego matki — zaśmiałam się na jego komentarz. — Nie zwracaj uwagi na Katherine, zresztą nie muszę Ci tego tłumaczyć. Ona po prostu jest... No wiesz... — Mruknął. — Trochę nie tego.
— Jak wszyscy czarodzieje z naszej rodziny — zaśmiałam się, a ojciec posłał mi wrogie spojrzenie.
— Wypraszam sobie, ja jestem normalny!
Harry Potterze, Ty piękny bohaterze! — Zaczęłam udawać głos ojca, a on przerażonym wzrokiem spojrzał na mnie.
— Julie powinna cieszyć się, że nie żyje, bo bym ją teraz zabił... — Wybełkotał, a ja głośno się zaśmiałam.

____

   Dzień dobry, mamy pierwszy rozdział! Co sądzicie, jak wam się podobało? Jest parę rzeczy, które muszę wam wytłumaczyć! Koniecznie!
800 galeonów - jeden galeon to w przeliczeniu ok. 5 funtów. 5x800=4000. Demetria za pracę w ministerstwie miesięcznie będzie zarabiać 4000 funtów.
   Katherine Potter w tym opowiadaniu będzie delikatnie mówiąc trzaśnięta na łeb. Dlaczego? Bo Julie i Harry są normalni i prawdopodobnie William też by był. Ktoś w rodzinie musi być szurnięty. Inaczej będzie zbyt nudno, co nie? Zresztą nie byłabym sobą, gdybym czegoś takiego nie dodała!
   Demetria pracuje w mugolskiej kawiarni głównie z nudów i chęci zajęcia wolnego czasu. Skończyła Hogwart, ma własne mieszkanie i myśli w jaki sposób najlepiej mogłaby się rozwinąć. Tak naprawdę dopiero poznaje siebie, a ciągniecie kasy od bogatego ojca średnio się jej widzi. Pomału chce się usamodzielnić, więc pracuje. No a teraz będzie miała dwie prace.
   „Harry Potterze, Ty piękny bohaterze!" to cytat z I części książki „Julie Potter", dokładniej z X rozdziału, który opisywał imprezę w Hogwarcie. Jeśli nie pamiętacie to Draco w nocy miał wyznać miłość Harry'emu i zaczął właśnie od tych słów.

Demetria MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz