Do świąt został zaledwie jeden dzień. 23 grudnia był naprawdę pracowity dla mnie. Wieczorem przyjeżdżał Scorpius, a popołudniu szłam z Matthew na zakupy. W tym czasie Courtney i Veronica przygotowywały potrawy, które miały przynieść na Wigilie.
Wszystko było niesamowicie stresujące. Nigdy sama nie urządzałam świąt i nie planowałam tego w ogóle robić. Życie niestety potrafi zaskakiwać rzeczami, których wcale się nie spodziewamy i nie chcemy. Dlatego właśnie teraz sprawdzałam, czego brakuje w mojej mugolskiej lodówce, by kupić to w mugolskim sklepie. Lista zakupów na całe szczęście nie była zbyt długa. I wszystko byłoby świetnie, ale... Nie miałam choinki.
Tak, Panna Malfoy zapomniała, że w święta choinka bywa przydatna, ba! Jest nawet oczekiwana. To taki atrybut świąt, który choć niewiele ma z nimi wspólnego, bo zwyczaj jest pogański, to wszyscy mają jednoznaczne skojarzenia z drzewkiem. Westchnęłam głęboko i wyjęłam telefon.
— Hej Chris — powiedziałam, gdy mój współpracownik odebrał telefon.
— Cześć Demi, coś się stało? — Czy on zawsze musiał myśleć, że coś mi grozi, jeśli do niego zadzwonię?
— Nie. Mam po prostu trochę głupie pytanie... ale wiesz może, gdzie w Londynie kupię choinkę? — Zapytałam. Painer nie był najgorszy, czasami nawet miło się go słuchało, na przykład wtedy kiedy nie ślinił się na mój widok.
— Choinkę? — Powtórzył ze zdziwieniem.
— W tym roku ja urządzam Wigilię i całkowicie zapomniałam o drzewku — westchnęłam z trudem. Co w tym dziwnego, że ktoś zapomniał o choince?
— A jak dużej potrzebujesz? — Przewróciłam oczami.
— Chciałabym żeby stała w salonie, więc raczej wysoka — wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, że choinki mają jakieś swoje wielkości czy inne cuda na kiju. Nigdy się tym nie interesowałam.
— Moi rodzice kupili mi choinkę, ale nie jestem w stanie wnieść jej przez drzwi do domu, mam za niski sufit. Przywiozę Ci ją za pół godziny, w porządku?
— Ratujesz mi święta! Dziękuję Chris — uśmiechnęłam się szczerze do telefonu. — Będę czekać, dzwoń domofonem.
Rozejrzałam się po mieszkaniu. Czy czegoś poza choinką brakowało? Ozdób do niej. Wypadałoby także rozwiesić światełka na tarasie i balkonie, by nadać miejscu zamieszkania bardziej świąteczny klimat. Machnęłam kilka razy różdżką, a po chwili na poręczach wisiały już gotowe do włączenia lampki.
Przeliczyłam wszystkie naczynia. Nie wiedziałam, czy ich starczy. Scorpius, ja, moje dwie przyjaciółki, ciotka Kath i może ojciec... Matthew nie mógł przyjść. A jeśli już, to na pewno nie wcześniej niż przed północą. Rodzinne spotkania tej okropnie czystej rodziny trwały naprawdę długo. I gdybym chciała, mogłabym przyjść. Jednak, to co działo się u nich, nie było świętami. Nie takimi, jakie ja, czy Scorpius znaliśmy z dzieciństwa.
Ich rodzina zbierała się co roku, by czytać księgi napisane przez ich przodków, lub przypominać biografię tych najbardziej znanych i liczących się czarodziejów przy poczęstunku. „Impreza" kończyła się zawsze o północy. Nie było prezentów, wykwintnego posiłku, czy choinki. I wiedziałam, że jeśli wyjdę za mąż za Matta, raz na zawsze zmienię te chorą tradycję. Z jakiej racji? Jestem Malfoy. Z tym nazwiskiem każdy musi się ze mną liczyć.
Domofon nagle zadzwonił, a ja wiedziałam, że to Chris. Otworzyłam chłopakowi drzwi i spojrzałam w lustro. Poprawiłam swoje niebieskie włosy i zwróciłam uwagę na lewą dłoń. Nie byłoby opcji, by nie zobaczył pierścionka zaręczynowego. Najwyraźniej to była jedyna opcja, by mugol dał mi spokój i traktował mnie na zasadzie relacji czysto przyjacielskich. Bo tylko takie akceptowałam. Przynajmniej z nim.
— Hej Demi! — Usłyszałam radosny głos Christiana.
— Cześć, widzę, że wtargałeś te choinkę bez problemu — zaśmiałam się.
— Do lekkich nie należy, ale bez przesady. Niech Ci dobrze służy — puścił mi oczko, a ja podeszłam bliżej, by odebrać drzewko z rąk chłopaka.
— Dziękuję — uśmiechnęłam się radośnie.
— Demi, jesteś zaręczona? — Odezwał się po chwili, gdy jego uwagę przykuł (w końcu!) pierścionek. Mówiłam, że nie da się to nie zauważyć.
— Och, tak. To świeża sprawa, zapomniałam Wam wszystkim przekazać — wzruszyłam ramionami, a moje policzki przybrały lekko różowy kolor. Tak naprawdę, to wcale się nie zawstydziłam. Jednak ukazywane przeze mnie emocje były tylko grą, stworzoną na potrzeby rozmowy z mugolem.
— No, no, no. Moje gratulacje, to dlatego tak skutecznie odsyłałaś z kwitkiem wszystkich zalotników — zaśmiał się. I choć naprawdę mogłam powiedzieć, że byłam piękna, to jedynym zakonnikiem, którego musiałam odsyłać był on. Wszyscy inni rozumieli zwrot „Miło mi, ale nie jestem zainteresowana." Przy chłopaku mogłabym to sobie równie dobrze wytatuować na czole sylaba po sylabie, a on i tak nie zauważyłby odpowiedniego „sygnału", który bym mu dawała. Zwyczajnie uparty i głupi facet, tyle. Choć nie powiem, zdarzał się być przydatny. Na przykład - dokładnie teraz!
— Haha, dokładnie Chris, dokładnie! — Klepnęłam go delikatnie w plecy w imię „przyjaźni".
— No nic Demi, będę leciał do siebie. Wszystkiego dobrego z okazji świąt, trzymam kciuki za ich powodzenie i do zobaczenia po świętach! — Powiedział, wychodząc z mieszkania.
— Wzajemnie, Chris — odparłam, zamykając drzwi.
Chłopak wtedy jeszcze nie wiedział, że po przerwie świątecznej nie wrócę do kawiarni, bo będę zajęta opieką nad młodszym bratem i pracą w Hogwarcie. Ojciec raczej nie zamierzał wrócić zbyt szybko, a ja nie mogłam pozwolić, by Scorpius żył samowolnie i całkowicie tak, jak mu się podoba. Był na to zbyt dobry i wrażliwy. Bo on nie był tą skurwiałą Demetrią Malfoy, która potrafiła każdemu się postawić, a przy tym być dobrą uczennicą. On był tym lepszym i spokojniejszym dzieckiem Malfoy'ów, które nie sprawiało tyle problemów, co ja.
Spojrzałam w lustro. Kilka kosmyków granatowych włosów wolnymi ruchami wypadało z luźnego, dość leniwie zrobionego koka. Uśmiechnęłam się i zostawiłam go, w takim stanie, w jakim był. W kotku czy nawet rozwalonym koku wyglądałam wspaniale.
Krzątałam się po domu, przygotowując się do wyjścia na zakupy. Zmniejszyłam materiałowe torby i schowałam do plecaka. Czarownice też bywają eko, nam też zdarza się troszczenie o planetę. W końcu na niej żyjemy. A potem wąchamy kwiatki od spodu...
Czekając na wiadomość od Matthew, że już jest, zaczęłam przeglądać konto w banku, by przejrzeć finanse rodzinne. Dostęp do banku goblinów online naprawdę wiele ułatwił w moim życiu. Cieszyłam się, że świat magii, do którego należałam powoli się rozwijał. Teraz pozostało czekać na to, aż sklep bliźniaków Weasley założy internetową domenę. Na miejscu mugoli, uciekłabym z tego świata. Tylko nie wiem, dokąd mogliby się udać. Oby nikt nie podrzucił Weasleyowi tego pomysłu.
Myślałam, że mój narzeczony jest cywilizowanym czarodziejem. Że wyśle mi sowę lub jak na XXI wiek przystało, wiadomość tekstową, znaną jako SMS. Ale nie. Matt umysłowo miał dwanaście lat i postanowił rzucić mi kamieniem w okno, rozpieprzając mi tym samym szybę w oknie i robiąc tym samym syf w moim mieszkaniu. Głośno westchnęłam, machnęłam ręką, a szkło znów pojawiło się w oknie.
Założyłam na siebie płaszcz, chwyciłam plecak i w trampkach wyszłam z mojego miejsca zamieszkania, zamykając wcześniej drzwi. Gdyby moja najcudowniejsza matka zobaczyła, jak wychodzę zimą, chyba zdecydowałaby się na ponowną smierć w imię mojej głupoty. Ale ja po prostu lubiłam trampki, okej. I niezależnie od pory roku, dopóki mogłam, to w nich chodziłam.
Zeszłam do narzeczonego i wiedziałam, że najpierw będę musiała mu sprzedać opierdol za okno, a potem kazanie na temat zachowania się wśród mugoli. Obawiałam się, że Matthew zrobi coś głupiego, albo co gorsza zrobi mniej lub bardziej niechcący krzywdę, któremuś z obywateli.
— Czy Ty masz resztki godności, Astarot? — Zapytałam, stając na przeciwko niego.
— Ciebie też miło widzieć, Malfoy — chwycił moją dłoń i ucałował ją, jak gdyby nigdy nic.
— Jebie Ci się w bani, Matt — burknęłam, zabierając rękę.
— Jak dobrze pójdzie, to ja Cię będę jebać — zaśmiał się złośliwie, a ja przewróciłam oczami.
— Idziemy do sklepu dla mugoli, czaisz? Zero czary mary, żadnego gadania o mugolach i magii. Nic, zero, null, rozumiesz, paniczu? — zaakcentowałam ostatnie słowo.
— Chyba tak. Po prostu robimy zakupy i wychodzimy? — Miałam nadzieję, że zrozumiał.
— Poprawka - robimy zakupy, płacimy i wtedy dopiero wychodzimy. Tak dla pewności tłumaczę Ci jak debilowi — wystawiłam mu język.
— Dlaczego ja Ci się oświadczyłem... — Jęknął, a ja się zaśmiałam.
— Nie mam pojęcia — wzruszyłam ramionami, idąc dalej. Sklep był moim dzisiejszym celem, zakupy, a później gotowanie. Chociaż szczerze mówiąc, w tym drugim nie byłam specjalnie najlepsza. Ale nigdy nie spaliłam kuchni, ani innego pomieszczenia... Nie zaliczajmy do tego kanapy ani innych mebli w pokoju wspólnym Slytherinu, proszę...
Drogę pokonaliśmy żartując i rozmawiając. Zachowanie pozorów przy mugolach poszło nam znakomicie. W sklepie było przez chwilę niezręcznie. Astarot nigdy wcześniej nie robił zakupów. W jego domu zajmują się tym służący, więc panicz nawet nie wiedział i nigdy nie wyobrażał sobie jak wygląda sklep, lub większość produktów, z których ktoś przygotowuje paszę dla jego rodziny. W takich momentach jak te, cieszyłam się, że matka stanowczo zabroniła ojcu zatrudniania służby i zabierała mnie w dzieciństwie na zakupy do mugolskiego sklepu spożywczego. Matka pół krwi to coś pięknego, każdemu serdecznie polecam.
Najbardziej dłużyło nam się stanie w kolejce do kas. Supermarkety tak właśnie wyglądały cały rok. Dwie czynne kasy i kolejka na połowę alejek. Nawet przed świętami nic się nie zmieniało, bo zwyczajnie po co? Niech ludzie marnują czas, może kupią coś jeszcze! Przeklęte zasady mugolskiego marketingu, ha tfu. Widziałam znudzenie na twarzy chłopaka i w głowie powtarzałam zaklęcia, którymi szybko będę mogła go obezwładnić, gdyby zaczął cokolwiek robić. Jednak wyczyszczenie pamięci takiej grupie ludzi byłoby dość... Trudne? Niewygodne? Niewykonalne? Tak, zdecydowanie niewykonalne kurwa jego mać. Dlaczego uśmiech pełen spokoju wkradł się na moją twarz, gdy zobaczyłam, że mój narzeczony grzecznie stoi obok mnie i absolutnie nic nie kombinuje, tylko czeka.
Matthew jako mój facet i moja ostoja spokoju (wcale nie, ale udajmy, że tak) niósł zakupy całą drogę do mojego domu. Weszliśmy powoli po schodach do góry. Otworzyłam mieszkanie w celu rozpakowania zakupionych rzeczy i gotowania. Albo czarowania, bo nie miałam pojęcia jak ugotować kilka dań w tak krótkim czasie.
Umyłam owoce i warzywa. Ustawiłam miskę, by po chwili za sprawą magii znalazła się w niej sałatka owocowa. Obok miski stał talerz, na którym pojawił się pięknie pachnący, smażony kurczak. Wiedziałam, że skradnie serce każdego mojego gościa! Udało mi się nawet wyczarować szarlotkę i jakąś zupę z makaronem. Nie wiem, ja się ja gotowaniu nie znam, a Matt tym bardziej, więc zwyczajnie byłam szczęśliwa, że udało się zrobić cokolwiek, co było dobre do zjedzenia.
Spojrzałam na zegarek w telefonie i zaklęłam. Zbliżała się pora przyjazdu Scorpiusa na dworzec w Londynie, a ja byłam w domu, ubrana byle jak, a nie jak na Pannę Malfoy przystało. Jęknęłam i szybko chwyciłam różdżkę. Stanęłam przed lustrem, by widzieć wybrane kreacje na sobie. Już po chwili wyglądałam, jakby to określiła ciotka Katherine „przyzwoicie". Jednym ruchem włosy z koka zmieniły się w lekkie, rozpuszczone fale, a na bladej twarzy pojawił się sukowaty, mocny makijaż. Podobno w takim było mi najlepiej, więc nie kłóciłam się.
— Co Ty się tak wystroiłaś? — Zapytał Matt, patrząc się na mój tyłek.
— Scorpius. Muszę być za 10 minut na dworcu, więc albo ruszasz swoją magiczną dupę i idziesz ze mną albo stąd w tej chwili w podskokach wypierdalasz, czas goni, decyduj — mruknęłam, ubierając się do wyjścia na zewnątrz.
— Chętnie zobacze przyszłego szwagra — odparł.
— No i fajnie, dogadani. To zapierdalamy na peron 9 i 3/4 — powiedziałam, zamykając kolejny raz tego dnia drzwi na klucz.
Na dworzec się teleportowaliśmy. Autobusem, rowerem, taksówką czy nawet najszybszą miotłą nie doleciałabym na dworzec w tak krótkim czasie. Jednak dobra, stara magia tym razem uratowała mi dupsko. Przecież nie mogłam się przyznać, że zapomniałam o swoim młodszym bracie, prawda? Trochę przypał. Ale ja już byłam od urodzenia mistrzynią przypałów. Takie rzeczy tylko w mieszance genów Evan - Snape - Black - Malfoy.
Podbiegłam do peronu, a za mną mój narzeczony od siedmiu boleści. Czarodzieje patrzyli na nas z podziwem. Każdy wiedział kim jest Demetria Malfoy i kim jest Matthew Astarot. Ach, ten zasrany fejm. Sława, przez którą aż wstyd wyjść z domu, eh.
Scorpius już po chwili wysiadł z pociągu, który podjechał. W ręce trzymał walizkę, a drugą machał do mnie, by po paru sekundach mocno mnie przytulać. Kochałam swojego brata, był totalnym przeciwieństwem mnie. Grzeczny, miły, niesprawiający problemów. Ja w jego wieku i przez całą swoją edukacje byłam okropna. Podziwiam dyrektorkę, że nie wyjebała mnie z Hogwartu po pierwszym roku, poważnie. Ja na jej miejscu pozbyłabym się problemu jak najszybciej, a nie pozwalała mu dokończyć naukę, bo w sumie to jest przynajmniej śmiesznie i chce sprawdzić czy swoimi akcjami przebije własnych starych czy im nawet nie dorównuje.
CZYTASZ
Demetria Malfoy
FanfictionKontynuacja „Julie Potter" 3 lata po śmierci matki, w Hogwarcie tiara przydziału na głowie Demetrii krzyczy głośno „Slytherin!" W 2017 roku niebieskowłosa Demetria jest absolwentką szkoły magii i czarodziejstwa. Jednak to nie koniec jej przygó...