IV

766 49 89
                                    

Z nieszczęsnej parapetówki wyszłam nad ranem. Czy tego chciałam, czy nie - musiałam przyznać, że bawiłam się dużo lepiej niż myślałam. Choć przykre było to, że miałam lepszą głowę do picia, niż mugole. Dziękuję Ci ognisto za te wszystkie lata współpracy.
Siedziałam we własnym mieszkaniu i przeglądałam się w lustrze. Nie miałam problemu z samooceną, wręcz momentami uważałam, że jest zbyt wysoka. Ale moje ogromne poczucie własnej wartości wywodziło się z wychowania. I nie chodziło mi o arogancję czy poczucie wyższości nad innymi z powodu nazwiska czy pieniędzy. Absolutnie.
Rodzice w dzieciństwie uświadomili mnie, że jestem wyjątkowa, jak każdy człowiek czy czarodziej. W okresie dorastania tata często powtarzał mi, że mam niezwykłą urodę i jestem bardzo inteligenta, jak na swój wiek. Często porównywał mnie do matki i mówił, że musi być cholernie dumna z posiadania tak świetnego dziecka. Scorpiusowi również uświadamiał, jak cudownym dzieckiem jest i jak bardzo się cieszy, że ma takiego syna.
Przeczesałam dłonią swoje niebieskie włosy, które gdy byłam w wieku mojego brata stanowiły mój największy kompleks. Naturalny niebieski kolor nie jest normalny, nawet u czarodziejów. Na pierwszym i drugim roku dzieci notorycznie się ze mnie śmiały, mówiąc, że wylałam na siebie mnóstwo puszek farby. Nie raz płakałam przez ich głupie zachowanie. Wtedy McGonagall wzięła mnie na rozmowę, uświadamiając mi skąd wziął się ten kolor.
Włosy mojej rodzicielki przybierały różne barwy czerwieni i pomarańczy, w zależności od jej nastroju. Władała magią ognia, której na początku nie potrafiła okiełznać, bo po prostu nie należy do łatwych. Mama nie zdawała sobie z tego przez dłuższy czas sprawy, ale jej moc bardzo przydała się na wojnie.
Niekoniecznie musiałam odziedziczyć ogień i całą jego moc, ale zmiany włosów już tak. Genetyka była bardzo ciekawą dziedziną nauki, a ta czarodziejska w ogóle. Czasem zastanawiałam się, czy nie chcę iść na medycynę. Niestety - ludzką. Póki co studia dla czarodziejów były czymś absurdalnym i chodź Hermiona robiła gigantyczne kroki w tym kierunku, społeczeństwo nadal nie było przekonane.
Sobotnie popołudnie sprawiało, że miałam mnóstwo energii. Postanowiłam zużyć ją w Hogwarcie. Prawdę mówiąc tęskniłam za młodszym bratem i dziwnie się czułam z faktem, że właśnie zaczął szkołę. Powoli rozumiałam co musiał czuć tata, gdy jego jedenastoletnia, mała (i cholernie wyszczekana, jak na ten wiek) córeczka opuszczała rodzinny dom i ruszała w daleką podróż, jaką była nauka w Hogwarcie.
Doprowadziłam swoją twarz do porządku i szybko się ubrałam. Wzięłam w dłoń trochę piasku fiu i ruszyłam w kierunku salonu, do kominka. Lata temu rozgryzłam ze znajomymi, jak teleportować się przez szkolny kominek w pokoju wspólnym. Kosztowało nas to dużo czasu i cierpliwości, ale złamaliśmy zaklęcie chroniące. Oczywiście nikt poza nami o tym nie wiedział, nie chwaliliśmy się. Kończąc szkołę, znów namieszaliśmy i podaliśmy adresy, z i do których można się przemieszczać. Dla bezpieczeństwa.
Już po chwili stałam w pokoju wspólnym Slytherinu. Uśmiechnęłam się szeroko patrząc na uczniów. Większość z nich nie zwracała na mnie uwagi, byli zajęci nauką. Bo chcąc czy nie chcąc, w Hogwarcie trzeba się było uczyć. Inaczej łatwo można było wylecieć, co praktycznie każdy wiedział. Powrót do szkoły nie był wcale taki łatwy. Dyrektor ustalał egzamin, a każdy nauczyciel wrzucał do magicznej skrzynki pięć pytań. Skrzynka logowała i od poprawnych odpowiedzi zależała reszta edukacji danego czarodzieja.
Rozejrzałam się i podeszłam do znajomej mi twarzy. Albus odłożył książkę i szeroko się uśmiechnął. Chyba mnie lubił, tak myślałam. Byliśmy w końcu kuzynami, rodziną. Ale nie często tak o tym myślałam. Zdecydowanie traktowałam go bardziej jako najlepszego przyjaciela mojego brata, niż brata ciotecznego.
— Hej Demi, co tutaj robisz? — Zapytał, gdy usiadłam obok niego.
— Nudziłam się i pomyślałam, że odezwę Scorpiusa — wzruszyłam ramionami — ale nigdzie go nie widzę. A co tam u Ciebie, dzieciaku?
— Uczę się na eliksiry. Maskara — mruknął, a ja się zaśmiałam. Mając w sobie 1/4 genów Severusa Snape'a nie mogłam nie umieć eliksirów. Dziadziuś to by mnie chyba zabił.
— Może chcesz żebym Ci pomogła? — Zapytałam, zerkając na jego chaotyczne notatki, z których sama za wiele nic nie rozumiałam. — Cholera, czy ktoś rzucił Ci na pergamin illegibilus?
— Nie... Nie wiem, Demi — westchnął smutno, a mi zrobiło się go szkoda. Nie każdy musiał być mistrzem eliksirów, a jeśli jakiś dzieciak utrudniał mu naukę zaklęciem to było to cholernie niesprawiedliwe. — Wczoraj wieczorem wyglądały normalnie, zostawiłem je na stoliku, o tam — wskazał na mebel — i rano chciałem znów poczytać. Już niezbyt się dało...
— Coś na to poradzimy, daj mi chwilę — uśmiechnęłam się ciepło do chłopca. Naprawdę było mi go szkoda. — Flippendo — szepnęłam, nie wiedząc czy zadziała. Tekst na kartce zmienił kolejność na odpowiednią i stał się czytelny. No niezłe, główka pracuje, co nie?
— Demi, jesteś cudowna! — Wykrzyknął jedenastolatek, przytulając się do mnie. Słodki dzieciak. — Jak mam Ci się odwdzięczyć? — Uśmiechnął się, co odwzajemniłam.
— Powiedz mi, gdzie mam szukać brata, a będziemy kwita — zachichotałam.
— W bibliotece, poszedł oddać jakąś książkę — wzruszył ramionami. — To do zobaczenia niebawem? — Zapytał niepewnie.
— Tak — odpowiedziałam — do zobaczenia Albusie — wstałam i poszłam w stronę wyjścia z salonu.

Demetria MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz