IX

579 42 9
                                    

Siedziałam na schodach, które prowadziły do mojej kamienicy i paliłam papierosa za papierosem. I nie było mi zimno, choć miałam na sobie tylko przydługą bluzę, jeansy i trampki. Była zima, jednak brakowało śniegu. W te święta może zabraknąć nie tylko tego.
Tegoroczne Boże Narodzenie spędzaliśmy u mnie. I jedyne, co było pewne, to to, że będzie tam Scorpius. Ojciec spłacił pożyczkę goblinów, zrezygnował z posady dyrektora przedszkola dla czarodziejów, sprzedał dom na piaszczystym klifie i zniknął. Pieniądze odłożył do rodzinnej skrytki, więc to nie one były powodem ucieczki. Nie widziałam go od pamiętnego dnia moich zaręczyn. Raz na tydzień wysyłał mi listy. Ale to nie było to samo, co jego obecność.
Teraz to ja byłam odpowiedzialna za dobre samopoczucie młodszego brata. Od zniknięcia ojca to u mnie był jego dom. Zagospodarowałam dla niego drugi pokój i liczyłam na to, że wszystko będzie okej. Wszystko okaże się w święta.
Znudzona papierosami i siedzeniem w jednym miejscu, postanowiłam się przejść. Nogi prowadziły mnie w stronę magicznej części Londynu, więc po prostu tam szłam. Bez większego zastanowienia i chęci. Po prostu nie wiedziałam, co mogę ze sobą zrobić.
   Przechodząc przez magiczne uliczki uśmiechnęłam się. Należałam do tego pięknego świata. I nieważne, jak bardzo bym go krytykowała, kochałam go. Bo to właśnie w nim się wychowałam i to on był swojego rodzaju ojczyzną.
   Zapukałam do znajomych drzwi mieszczących się w starej kamienicy. Katherine Potter zdecydowanie się tu mnie nie spodziewała. Postanowiłam jednak nie być zołzą, która wyżej sra niż dupę ma i zaprosić ją na święta. Skoro w tym roku organizuję je ja, Scorpius powinien chociaż minimalnie poczuć się jak na piaszczystym klifie.
Jagódka, męczący, tak samo jak Panna Potter skrzat, ukłonił się przede mną z mieszanką radości i niechęci na twarzy. Niewiele z tego rozumiałam, ale nie mogłam się poddać.
— Dzień dobry Panienko Malfoy. Panna Potter ma gościa i prosiła, aby nikt jej nie przeszkadzał — wyjąkał skrzat.
— Jagódka, zluzuj majty — westchnęłam — mam coś ważnego do przekazania Katherine, cztery słowa i wychodzę — nim skrzat zdążył cokolwiek odpowiedzieć, kierowałam się do salonu, w którym słyszałam wielką awanturę, głównie z udziałem mojej ciotki. W zasadzie to było słychać tylko ją.
— Ty bezczelny bachorze! Czemu Cię po narodzinach w przeklętym lesie nie porzucili! Jak śmiałeś prosić moją słodką Demetrię o rękę! Jak? — Wrzasnęła, chodząc dookoła kanapy, na której siedział Matthew — No pytam Cię, jak? Na brodę Merlina! Czemu musisz się wtrącać w jej życie? Gdyby Dracon wiedział... — teatralnie westchnęła.
— Pan Malfoy wie. Mam jego pisemną zgodę, z całym szacunkiem, ale nadal nie rozumiem dlaczego Pani na mnie krzyczy, Panno Potter. Nie mam zamiaru zranić Pani siostrzenicy ponownie. Uczyniłem to raz i bardzo tego żałuję — odpowiedział, pewnym siebie głosem.
Nie chciałam tego dłużej słuchać, więc zapukałam w ścianę. Katherine podskoczyła i pobladła na mój widok, a Matthew puścił mi oczko. Spodziewał się mnie tu, jego zdolności telepatyczne z pewnością podpowiedziały mu, że się tu pojawię.
— Dzień dobry ciociu, skoro już rozpowszechniasz swoje wspaniałe kazania komuś poza mną, to zapraszam Cię na święta — uśmiechnęłam się.
— Och, Demetrio... — zaczęła Potter, ale niedane było jej skończyć.
— Wybacz ciociuniu, ale ja i Matthew musimy już iść. Czekają nas zakupy. Do zobaczenia! — Mruknęłam i wyciągnęłam czarodzieja z domu ciotki.
Szliśmy prosto przed siebie, nie rozmawiając. Matt nie patrzył na mnie, nawet nie próbował. Wiedział, że ostatnio czas nie był dla mnie łaskawy. W zasadzie to ani na ulicy , ani nigdzie indziej nikt nie zwracał na nas uwagi. Wieść o zaręczynach córki Malfoy'a i syna Astarot'a szybko się rozniosła, a społeczność czarodziejów i czarownic przyjęła to łaskawie. I nie byłoby nic dziwnego w małżeństwie z rozsądku, gdyby nie to, że średniowiecze skończyło się kilka wieków temu, ale niestety, to umysłowe panowało nadal.
— Masz ochotę przejść się w piękne miejsce? — Zapytał, zatrzymując się nagle. To nie było w jego stylu. Nigdy nie mogłam spodziewać się po nim niespodzianek i romantycznych chwil, które nie były na pokaz.
— Nie wiem, czy mam ochotę na cokolwiek, Astarot — mruknęłam niechętnie. Przekalkulowałam swoje plany w głowie. Dziś musiałam zrobić zakupy na święta i napisać list do brata. Jutro czekała mnie wycieczka do Hogwartu i spisanie raportu, o który prosiła Hermiona. Chciała mieć skończoną część związaną z edukacją jeszcze przed Nowym Rokiem, by wszyscy pracownicy ministerstwa mogli mieć chwilę wytchnienia, co doskonale rozumiałam.
— Pozwól mi się wykazać, księżniczko — uśmiechnął się i chwycił moją dłoń.
   W jednej sekundzie zmieniliśmy swoje położenie. Nie wiedziałam, gdzie byłam. Ale to na pewno nie był ten sam, chłodny londyński chodnik, na którym stałam. I to na pewno nie była Anglia. Z daleka dostrzegłam różowe, kwitnące kwiaty na niespecjalnie wysokich drzewach. Trawa była zielona, a ludzie z uśmiechem przechadzali się po wytyczonej dróżce. Z odległości widziałam też dzieci, które puszczały banki mydlane, a cały stres i niemoc, które w sobie miałam zwyczajnie zniknęły. Wyparowały. To było naprawdę cudowne uczucie.
— I jak? — Zapytał po chwili.
— Tu jest cudownie — odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko.
— Wspaniale, że mi się udało — puścił oczko skierowane w moją stronę.
— Gdzie my w ogóle jesteśmy? — Zapytałam, rozglądając się. Krajobraz był niesamowity! Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego.
— Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą. Ale jeśli chcesz, to możemy tu spędzić Sylwestra. Moja rodzina ma niedaleko domek, tam — wskazał dłonią — widzisz to wzgórze? —Spojrzałam uważniej i dostrzegłam drewniany, przytulnie wyglądający dom.
— Lydia i Tobias mają gust — uśmiechnęłam się.
— Masz rację. Jesteś jedyną czarownicą, którą zaakceptowali.
— Dziwi mnie to, nie jestem czystej krwi.
— Ale jesteś niezwykła i to Cię wyróżnia — wzruszył ramionami.
   Chwilę spacerowaliśmy po nieznanej mi z nazwy krainie. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Ale mówią, że niewiedza jest błogosławieństwem. A stanu, w którym się znajdowałam nie dało się inaczej nazwać. Pierwszy raz w życiu doświadczyłam tak silnej euforii spowodowanej spacerem. I to z Matthew Astarot'em. To samo w sobie było niezwykłe przeżycie. Pierwszy raz od dawna rozmawialiśmy normalnie, bez wyzwisk i kąśliwych uwag. I powoli, na nowo zaczęło mi się to podobać. I powoli, na nowo zaczęłam się w nim zakochiwać.
   Po spacerze teleportowałam się do domu. Usiadłam przy kuchennym stole, a z blatu zgarnęłam kartkę i wyjęłam długopis z szuflady. Musiałam poinformować Scorpiusa o zmianach, które nastąpiły. Delikatnie, a zarazem bardzo skutecznie. I to właśnie nabyło cholernie trudne.

Demetria MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz