XIV

399 31 6
                                    

   Do ślubu zostało zaledwie kilka godzin. Stałam i patrzyłam się w swoje odbicie. Długie, granatowe włosy idealnie współgrały z ciemnobordową sukienką. Wiedziałam, że gdy ciotka Katherine ujrzy mnie w niej na ślubnym kobiercu dostanie zawału serca. Ale co to za ślub i wedle bez żadnych „fajerwerków"? Poza tym, zawsze mogę powołać się na swoją matkę. Ona też była szalona. Może w zdecydowanie mniejszym stopniu, niż cioteczka Katherine, ale mimo wszystko. To chyba te geny robią z nas wariatów.
Zaśmiałam się i ostatni raz przejrzałam w lustrze. Wyglądałam obłędnie, idealnie, najlepiej jak tylko mogłam. Moimi towarzyszkami przy ślubie były Ronie i Courtney. Nie chciałam wiedzieć, co w głębi serca przeżywają. Ślub i wesele wiązało się z ogromnym stresem. I jeśli na pewno nie dla mnie, bo traktowałam to raczej na zasadzie odklepania, to na pewno dla nich i mojej rodziny już tak. No i oczywiście dla ogromnej rodziny Matthew, eleganckich arystokratów.
Drzwi od małego pokoiku, w którym się znajdowałam otworzyły się. Wszedł przez nie Scorpius, mój ukochany, młodszy braciszek. W jasnoniebieskim garniturze wyglądał obłędnie. Byłam ciekawa, czy ten kolor ujmie serce obecnej na ślubie córki Hermiony i Rona, Rose. Bo moje ujął już w momencie kupna. Ot, co! Musiał. A przynajmniej taką miałam nadzieję, bo co jak co, ale młody Malfoy nadal potajemnie wzdychał do Granger - Weasley, czy to się jej podobało, czy też nie.
— Wyglądasz przepięknie Demi — powiedział, uśmiechając się przy tym szczerze.
— Dziękuję braciszku, Ty też. Ten kolor zdecydowanie należy do Ciebie — zachichotałam.
— Też tak sądzę. Stresujesz się? — Zapytał, siadając na dywanie po turecku.
— Ani trochę, jak tata? — Spojrzałam na odbicie brata w lustrze.
— Wypił już trzy szklanki ognistej... Wiesz, może dla Ciebie to żadne wydarzenie, ale dla niego to ślub córki. W dodatku ślub jego pierwszego dziecka. Szczerze to mu się nawet nie dziwię — wzruszył ramionami, śmiejąc się przy tym.
— Jak tak dalej pójdzie, to ognista skończy się zanim zostanę mężatką — parsknęłam, a brat mi przytaknął.
— Chris będzie? — Zapytał po chwili.
— A chciałbyś wymazywać mu potem pamięć i wmawiać, że był tak pijany, że jechał taksówką z Tokio do Londynu? Bo ja nie — mruknęłam.
— Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że jesteśmy w innym mieście, kraju. No i przede wszystkim na innym kontynencie — podrapał się po głowie ze zmrożonymi oczami.
— Do mnie nadal to nie do końca dochodzi. Ale co tam, niech żyje teleportacja! — Zaśmialiśmy się oboje.
Jeszcze dłuższą chwilę rozmawiałam z młodszym bratem. Podziwiałam go za to, jak odpowiedzialny i inteligentny się stał. Nie miał wielu lat, a mimo to rozumiał i widział tak dużo. Byłam z niego dumna jak cholera. Mój braciszek. Mój Scorpius. Ale w końcu to geny Julie i Dracona Malfoy'a, prawda? Nie mogłoby być inaczej.
Do salki wleciał mój ojciec, obwieszczając, że już czas. Pogładził mnie z uśmiechem wymalowanym na twarzy po policzku i mugolskim zwyczajem wziął pod rękę. Traktowaliśmy to jako hołd dla mojej babci, Lily Potter.
Weszliśmy powolnym krokiem do ogrodu, w którym wszyscy już byli zebrani. Siedzieli na krzesełkach, ubrani w odświętne szaty. W pierwszym rzędzie siedział mój brat, ciotka Katherine oraz wujek Harry i ciocia Ginny z Jamesem, Albusem i Lily Luną, której rude włosy delikatnie unosiły się w górę przez ledwie wyczuwalny wietrzyk.
   Szłam z ojcem w stronę Matthew, moich przyjaciółek i Hermiony, która jako minister magii postanowiła dać nam ten zaszczyt i udzielić ślubu. Nie prosiliśmy jej o to. Sama nam to zaproponowała, co było naprawdę niezwykłe.
   Gdy dotarłam do mojego jeszczeniemęża, ojciec usiadł na krzesełku i otarł spływającą po policzku łzę wzruszenia. Courtney i Veronica słodko uśmiechały się do mnie, widząc w jak dobrym nastroju jestem. Lydia posyłała mi uśmiech i wiedziałam, że trzyma kciuki najmocniej ze wszystkich zebranych gości. Matthew dzięki ślubowi ze mną w końcu wrócił do łask innych czarodziejów. Bo mimo wszystko, to ja byłam ich ulubienicą. Pierwsza osoba z rodziny Malfoy, którą czarodzieje lubili, zabawne.
   Stanęłam przed Mattem i czekałam, aż to wszystko się zacznie. Widziałam jak Katherine kręci nosem na moją kreacje. No sorry ciociu, ale taki mamy klimat. Demetrii Malfoy nie przystopujesz, co to to nie, nie ma takiej opcji! Przecież inaczej nie byłabym sobą, prawda?
— Witam wszystkich obecnych czarodziejów, zgromadzonych na ślubie tej o to pary! Dziś, to ja, dokonam tego zaszczytu i udzielę im ślubu i połączę ich węzłem małżeńskim. Jeśli któryś z tu zebranych czarodziejów ma coś przeciwko temu związkowi małżeńskiemu, niech przemówi teraz lub zamilknie aż do śmierci — Zaczęła patetycznym tonem Hermiona. Nikt nie śmiał się odezwać, wszyscy wiedzieli, że zostaną przeze mnie wyśmiani. — Zatem cieszę się, że oficjalnie możemy zaczynać! Demetrio, czy Ty bierzesz tego czarodzieja, Matthew Asarota za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuścisz go aż do śmierci? — Zapytała, a w ogrodzie nastała cisza, wszyscy czekali na moją odpowiedź.
— Ślubuję — odpowiedziałam wyraźnie.
— Matthew, czy Ty bierzesz tę czarownicę, Demetrię Malfoy za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że nie opuścisz jej aż do śmierci? — Byłoby śmiesznie, gdyby odpowiedział, że nie, chociaż nie liczyłam na to. Nie odstawiłby takiej szopki przy swojej rodzinie.
— Ślubuję — powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
— W takim razie — Hermiona zrobiła chwilę przerwy — na mocy nadanej mi przez czarodziejów, ogłaszam Was mężem i żoną. Błogosławię Wasze małżeństwo. Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia, moi kochani — powiedziała, a z jej różdżki wystrzeliły fajerwerki. Reszta gości również powtórzyła ten czyn na znak radości.
— Nie zmieniam nazwiska, Astarot, nawet o tym nie myśl — szepnęłam mu do ucha, gdy podszedł, by objąć mnie w talii i rozpocząć świętowanie.
— Tego już dawno się domyśliłem. No trudno, niech stracę! — Zaśmiał się i ruszył w kierunku zastawionych jedzeniem, przez skrzaty domowe; stołów.
— Macie jakieś plany odnośnie zamieszkania? — Zapytał mój teść. O rany, jak to dziwnie brzmi.
— Pokochałam Tokio, jednak w Londynie mam zobowiązania zawodowe dla ministerstwa, więc najwygodniej byłoby mi ze względu na pracę zostać właśnie tam — odparłam z uśmiechem.
— Wiele słyszałem o Twojej pracy, Demetrio. Bardzo szanuję i podziwiam, jesteś niezwykle odpowiedzialna! Niestety, nie mogę powiedzieć tego samego o własnym synu. A szkoda — westchnął — jednak mam nadzieję, że z Twoją pomocą zacznie używać czegoś więcej niż tylko swoich magicznych zdolności. I na Salazara Slytherina, niech on zetnie w końcu te kudły, to już od dawna nie modne!

Demetria MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz