▸7◂

1.8K 200 161
                                    

20.11, środa

   Chłopak z autobusu chyba stracił jakąkolwiek siłę do życia, a przynajmniej tak wyglądał od dnia, w którym widziałem go z tą dziewczyną. Może z nim zerwała podczas spotkania? Ale czy przejąłby się tym aż w takim stopniu? A jeśli tak, dlaczego ciągle chodził do szkoły? Zdążyłem już zauważyć, że nie miał problemów z opuszczaniem lekcji, robił to regularnie. Przychodził codziennie z podkrążonymi oczami, poszarzałą cerą i tłustymi włosami. Miał nieobecny wzrok, zazwyczaj patrzył na siedzenie przed sobą, słuchając głośno tej muzyki co zwykle. Skoro w ogóle jej słuchał, chyba nie było aż tak źle.

   Ja tymczasem skończyłem książkę siostry — zakończenie niesamowicie mnie rozczarowało — więc wróciłem do stałej lektury, czyli podręcznika od biologii. W gimnazjum kochałem ten przedmiot, właśnie dlatego wybrałem klasę medyczną, ale liceum okazało się być znacznie trudniejsze. Może była to wina wymagającej nauczycielki, ale biologia stała się jedynym przedmiotem, z którym miałem problem.

   — Masz jakieś chusteczki?

   W pierwszym momencie nie byłem pewien, czy to pytanie było skierowane do mnie. Pomyślałem, że pewnie zadał je ktoś z siedzenia za nami swojemu sąsiadowi, więc chwilę mi zajęło, zanim oderwałem wzrok od podręcznika.

   Ale to pytanie było do mnie, w dodatku nie zadane przez jakąś randomową staruszkę, a przez chłopaka siedzącego obok. Zawsze, gdy widziałem, jak wita się z kierowcą, wyobrażałem sobie „dzień dobry", które mówił. Mimo to, żadne z moich wyobrażeń nie przypominało jego prawdziwego głosu, który pasował idealnie. Jeśli głos może być miękki lub głęboki, jego był raczej szorstki i płytki. Wysoki, ale nie piskliwy, tylko stonowany, może trochę ospały. Że też pierwszym, co do mnie powiedział, było tak zwykłe pytanie...

   Zadał mi pytanie, a ja się gapiłam z otwartymi ustami zamiast odpowiedzieć. Do rzeczywistości przywróciła mnie dopiero krew, którą zobaczyłem na jego palcach. Trzymał je przy nosie, więc mogłem się domyślić, po co mu ta chusteczka.

   — Yyy... Jasne... — odparłem szybko i zacząłem szukać jakiejś paczki w plecaku.

   Podałem mu całą, a on wyjął jedną chusteczkę, po czym przyłożył ją do nosa. Wyglądał na spokojnego, jakby takie sytuacje zdążały mu się regularnie i nie były dla niego zaskoczeniem. Ja — jeśli moje zachowanie cokolwiek znaczy — pewnie już bym spanikował, ubrudził krwią wszystko z otoczenia i nawet nie pomyślał o wyjęciu chusteczki...

   — Krew ci leci z nosa... — zauważyłem.

   Przez chwilę myślałem, że spojrzy na mnie jak na debila (słusznie) albo wyśmieje, ale on tylko wytarł nos i udał zdziwionego na widok krwi.

   — O, dzięki — odpowiedział. — Już chciałem z niej składać łabędzia...

   Lekko speszony opuściłem głowę i wlepiłem wzrok w ilustrację z podręcznika. Znaliśmy się już prawie trzy miesiące, a nasza pierwsza wymiana zdań była o chusteczce. Zbyt banalny temat, żeby zrobić z siebie idiotę? Otóż nie dla mnie, bo najpierw gapiłem się na niego, jakby objawił mi się sam Bóg, a potem jeszcze popisałem się swoją spostrzegawczością... Nie zdziwiłbym się, gdyby następnego dnia usiadł gdzieś indziej, a jeśli nie, chociaż innym razem poprosiłby o chusteczkę jakąś staruszkę. One zawsze trzymają ich całe paczki i przy okazji mają krótszy czas reakcji.

   Zostałem trafiony prawie pustą paczką chusteczek, więc znowu obróciłem głowę w stronę chłopaka z autobusu. Zamrugałem kilka razy na widok łabędzia z chusteczki, którego trzymał, zupełnie jakbym myślał, że tylko go sobie wyobraziłem. Był trochę koślawy, ale jak na słaby materiał i warunki — idealny.

   — Zostawiłem ci tam dwie chusteczki, więc nie smarkaj w niego nosa — odezwał się, podając mi łabędzia.

   Wziąłem go niezwykle ostrożnie i przyjrzałem się mu bliżej.

   — Jest super... — powiedziałam bardziej do siebie. — Ale nie będziesz potrzebować jeszcze chusteczek?

   Spojrzałem na jedną, którą dalej trzymał przy nosie. Już lekko przeciekała od krwi, a on pokręcił głową.

    — Zaraz przejdzie...

   — Często ci leci krew z nosa? — zapytałem.

   — Zdarza się, ale nie jakoś często. Będę żył.

   Wstał i zarzucił plecak na ramię, a ja dopiero wtedy zorientowałem się, że dojechaliśmy na miejsce. Założył jeszcze słuchawki, które musiał wyjąć przed odezwaniem się do mnie. Najwyraźniej rozmowa już się skończyła, a szkoda, bo chciałem chociaż zapytać o jego imię. Znałem siebie na tyle, żeby wiedzieć, że kolejnego dnia tego nie zrobię, bo rzadko zaczynałem rozmowy sam. Zawsze bałem się, że wyniknie niezręczna cisza albo że powiem coś głupiego.

   Łabędź został schowany w moim plecaku. Zadbałem, aby nic mu się nie stało podczas dnia w szkole.

   Ale wieczorem i tak wyjąłem go już zgniecionego.

▾▴▾▴▾
Wiem, że w środę rozdziału nie było wcale, a ten jest dzień za późno. Mogłabym teraz zacząć się tłumaczyć, ale tak właściwie mało to zmieni, więc po prostu przepraszam, jeśli ktokolwiek czyta to na bieżąco i musiał czekać. Od teraz rozdziały będą pojawiać się raz w tygodniu, ale za to będą coraz dłuższe i będzie coraz więcej dialogów (niektórym może ich obecnie brakować). Dziękuję za uwagę!

PS. Wattpad klasycznie nie współpracuje, więc dajcie mi znać, czy rozdziały są w dobrej kolejności, czy są akapity i pauzy zamiast dywizów. Sprawdzałam na różnych urządzeniach i na każdym jest inaczej.

Chłopak z autobusuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz