▸12◂

1.6K 206 163
                                    

29.11, piątek

   Czasem miałem dość dojazdów. Wspominałem czasy, gdy wstawałem o siódmej, a nie piątej. Ale były to przy okazji najgorsze czasy mojego życia, więc nie żałowałem, że wybrałem akurat tę szkołę. Masa ludzi namawiała mnie do zmiany. Zadawali mi przesiąknięte jadem pytanie. Udawali zatroskanych. Ale ja radziłem sobie doskonale, czułem się świetnie, okłamywałem samego siebie i nie miałem najmniejszej ochoty się poddawać.

   Tego dnia w autobusie znowu zasnąłem. Było to z mojej strony całkiem nieodpowiedzialne, bo od tygodnia nie siedziałem z chłopakiem z autobusu, więc mógł mnie nikt nie obudzić, a gdybym ominął własny przystanek, mój tata pewnie od razu poczułby wielką satysfakcję i namawiał mnie do zmiany szkoły jeszcze bardziej, a ja nawet obecnie nie mogłem tego znieść.

   Na szczęście obudziłem się jakieś dziesięć minut przed końcem drogi. W dodatku obok mnie ktoś siedział. Słuchał właśnie głośno muzyki, robiąc coś na telefonie i wydawał się być całkiem wyłączony od świata. Nie mogłem stłumić uśmiechu na jego widok.

   Po chwili spojrzał w moją stronę, idealnie, żeby zobaczyć ten głupi uśmiech. Kąciki moich ust nienaturalnie powędrowały w dół, przez co pewnie wyglądałem jeszcze dziwniej. Wyjął jedną słuchawkę, a dźwięk muzyki — o ile te krzyki można tak nazwać — stał się głośniejszy.

   — Siema — powiedział.

   Moje serce w tamtym momencie chyba stanęło na ułamek sekundy. Czy my weszliśmy już na ten poziom znajomości, na którym się ze sobą rozmawia? Czy my w ogóle byliśmy na jakimkolwiek poziomie znajomości?

   — Cześć — odparłem, aż dumny z siebie, że tym razem nie gapiłem się na niego rozmyślając o wszystkim.

   Dalej dziwnie mi było słyszeć jego głos, taki całkowicie inny od moich wyobrażeń. Przez tydzień zdążyłem go już zapomnieć.

   — O której się kładziesz, że ciągle śpisz w autobusie?

   Już na wstępie wyczułem, pod jaki schemat będzie podchodzić nasza rozmowa. On pyta, ja odpowiadam, ja pytam ,,a ty?", on odpowiada i znowu o coś pyta... Najgorszy możliwy schemat, który zdarzał się zdecydowanie zbyt często w rozmowach z nowo poznanymi ludźmi. Przypomniało mi się pierwsze spotkanie z Niną, kiedy to opowiadała mi historię o zepsutym samochodzie, a ja jedynie kiwałem głową, co trochę o coś dopytując. Właściwie wtedy wcale nie słuchałem historii, bardziej jej melodyjnego głosu, dobrej dykcji, uroczego akcentu i nieumiejętnych prób powtórzenia wypowiedzi mechanika, z której pewnie nic nie rozumiała. Tylko te cztery elementy zapamiętałem. Nie miałem pojęcia, co stało się z jej samochodem i pewnie nie wiedziałem tego nawet tuż po wysłuchaniu całej opowieści. Za to pamiętałem dokładnie, jaki odcień szminki miała na ustach. To był matowy czerwony, lekko wpadający w pomarańczowy.

   — Emm... Koło jedenastej — odparłem.

   — A wstajesz?

   — O jakiejś piątej.

   Wytrzeszczył oczy, jak wszyscy — czyli głównie moja rodzina — gdy to mówiłem. Cena wybrania szkoły sześćdziesiąt kilometrów dalej, ale nie żałowałem. Powtarzałem to sobie codziennie z samego rana, gdy siedziałem na mrozie przysypiając z głową opartą o ławkę i czując na sobie wzrok innych ludzi.

   — Bo mam o szóstej autobus — dodałem, bo nic nie mówił.

   — Tak wcześnie? Nie miałeś szkoły gdzieś bliżej?

   — Miałem, ale wybrałem najbardziej oddalone miasto, do którego miałem bezpośredni dojazd — wyjaśniłem tonem głosu, jakbym był co najmniej dumny. Właściwie byłem. Zrobiłem na złość chyba wszystkim, którym chciałem, a przy okazji sobie.

   — Mogę teraz sprawdzić, skąd jesteś. To niebezpieczne podawać takie informacje nieznajomym.

   Uśmiechnął się lekko. To był jeden z nielicznych momentów, kiedy widziałem jego uśmiech, nawet jeśli uniósł tylko jeden kącik ust, w dodatku zrobił to celowo. Jego blada twarz, pomimo cieni pod oczami i wielu popękanych naczynek, wydawała się przez chwilę być pełna życia, którego zwykle mu brakowało.

   — Śmiało. Ja nawet nie muszę sprawdzać, widzę, gdzie wsiadasz.

   Zmarszczył brwi.

   — Jak masz na imię? — Zmienił temat albo próbował zdobyć jeszcze jakieś informacje.

   — Daniel.

   Przez chwilę objął podbródek, jakby się zastanawiał. Pomyślałem, że pewnie zna kogoś innego o tym imieniu albo zaraz wyleci z typowym tekstem: „ładnie", który mówi co druga osoba w takiej sytuacji i nikt nie traktuje go poważnie.

   — Beznadziejne — stwierdził w końcu. — Brzmi jak jakiś gatunek jelenia.

   — Eee... Daniel to nie jeleń, tylko ssak z rodziny jeleniowatych.

   — Jak to się zdrabnia w ogóle? Może być Dani?

   — Ludzie raczej mówią po prostu Daniel, ale może być Dan, Dani, Danielek i inne takie...

   — Nie lubię mówić do ludzi pełnym imieniem, ale wszystkie zdrobnienia od twojego brzmią głupio...

   Zakończył tonem sugerującym, że coś jeszcze dopowie, ale tylko włożył słuchawkę z powrotem do ucha, przygłosił trochę muzykę i obrócił głowę w innym kierunku. Wyglądało to nieco dziwnie, choć pewnie to tylko moja nadinterpretacja, a on zwyczajnie zakończył rozmowę. Resztę drogi jechaliśmy w ciszy zakłócanej jedynie cichym dźwiękiem gitary elektrycznej i krzyków (bądź śpiewu). 

Chłopak z autobusuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz