02.03, poniedziałek
Tego dnia pobiłem kolejny rekord bycia debilem. W prawie pustym autobusie (o szóstej rano tak było) dosiadłem się do jakiejś starszej kobiety. Popatrzyła na mnie trochę dziwnie, ale nic nie komentowała. Specjalnie wybrałem miejsce gdzieś na przodzie, żebym przypadkiem nie siedział sam pod koniec drogi. Plan genialny, bo faktycznie, kobieta wysiadła kilkadziesiąt minut później, ale zaraz jej miejsce zastąpiła kolejna. Tylko nie do końca widziałem cel w tym, co odwalałem. Dopóki siedziałem od strony przejścia, nie pozwoliłem sobie zamknąć oczu na dłużej niż dwie sekundy, chociaż czułem, jak cały mój organizm krzyczy, że mam iść spać. Dopiero od szyby spróbowałem zasnąć, tym razem opierając się tak, żeby moja głowa nie poleciała na ramię grubszej kobiety obok.Najwyraźniej jednak wszystkie moje starania były niepotrzebne, bo Mateusza tego dnia nawet nie było. Trochę szkoda. Chociaż i tak go unikałem. Mój sposób myślenia był bez sensu. Jak zwykle.
Powinienem spać więcej, bo gubiłem się nawet we własnych myślach.
Nie, w nich akurat gubiłem się zawsze. Chyba chciałem się tego dnia spotkać z Mateuszem. Polubiłem go i przyzwyczaiłem się do tego, że codziennie rano gadaliśmy kilka minut, ale po ostatnim razie było mi strasznie głupio, nawet jeśli on zareagował całkiem normalnie. Ale skoro nie przyszedł, to i tak bez różnicy. Ciekawe, czy jutro już będzie, czy znowu zrobi sobie miesięczną przerwę, żebym zapomniał, jak wygląda. Przynajmniej jego imię ciągle miałem zapisane na tym cholernym gipsie. Im częściej go używałem, tym bardziej się do niego przyzwyczajałem. „Mateusz” — może jednak nie brzmiało tak źle. Nawet do niego pasowało.
W szkole większość dnia spędziłem z Milką i jej przyjaciółkami, skoro Tymek i tak był zbyt zajęty. Po lekcjach odprowadziłem ją na jej przystanek, gdzie jeszcze poczekałem z nią na autobus. Mi na mój się nie spieszyło.
Gdyby nie to, że był początek marca, pewnie siedziałbym na mieście do późna. Napisałem do mamy, żeby się nie martwiła, więc niczym nie musiałem się przejmować. Właściwie i tak się przejmowałem, bo nie wiedziałem, co się działo w domu, gdy mnie nie było. Pewnie było spokojnie, bo to ja byłem powodem większości kłótni. Czułem się trochę głupio, siedząc od kilkudziesięciu minut na przystanku. Dochodziła szesnasta, więc lekcje skończyłem już dawno. Palce powoli mi kostniały od ciągłego pisania na telefonie. Wypadałoby znaleźć sobie jakieś zajęcie, pewnie wyglądałem dziwnie, gdy tak od dawna siedziałem w jednym miejscu. Chociaż kto niby miał to zauważyć? Wszyscy inni spędzali tu nie więcej niż dwadzieścia minut. Przypomniały mi się czasy gimnazjum, gdy uciekałem z domu dość regularnie, a potem kryłem się po niepopularnych kątach w mieście, żeby nikt znajomy na mnie nie wpadł. Trochę się zmieniło od tamtej pory, ale najwyraźniej dalej byłem tym żałosny smarkaczem, który nie dawał sobie rady we własnym domu. A przecież tak go nienawidziłem.
— Daniel?
Podniosłem głowę, gdy usłyszałem znajomy (i bardzo ładny) głos. Otarłem z policzków pojedyncze łzy. Sam nie wiem, kiedy się pojawiły. To z zimna.
Zobaczyłem Mateusza, chociaż rano się nie spotkaliśmy. Czyżby też uznał, że jestem jakiś dziwny i postanowił mnie unikać? Nie zdziwiłoby mnie to. Szkoda, że sam nie mogłem tak postanowić.
— Siema — powiedział z lekkim uśmiechem.
Daniel, ty kretynie, czemu miałby się odzywać, jeśli by cię nie lubił?— Hej — odparłem.
Usiadł obok mnie. Miał zarumieniony nos z zimna i lekko się trząsł. Jego strój nie wyglądał na zbyt ciepły, miał rozpięty płaszcz i pod nim golf w paski, ale jego spodnie nie zakrywały nawet kostek.

CZYTASZ
Chłopak z autobusu
Teen FictionDaniel ciągle próbuje ukryć swoją wyjątkowość, jednocześnie burząc własną samoakceptację z każdym dniem. Tymczasem chłopak, który codziennie siada obok niego w autobusie, po prostu włącza głośno muzykę w słuchawkach i nie zawraca sobie głowy rzeczy...