XI

2.4K 152 17
                                    

Pov. USA

 Znajdowaliśmy się w samochodzie transportowym, którym mieliśmy przedostać się przez granicę. Chłopak, który nas wiózł był znany strażnikom, dlatego liczyliśmy, że przejedziemy bez większego problemu. Niestety nie wiedzieliśmy, że przez zbliżające się święto zwiększono kontrolę i każdy pojazd bez wyjątku miał zostać przeszukany.

W ostatniej chwili zdążyliśmy się schować  pod jakimiś materiałami. Słyszeliśmy szybkie kroki żołnierza i jego gruby, ostry głos. "Otwieraj"  krzyknął, a my zamarliśmy w bezruchu. Wstrzymałem oddech i czekałem co będzie dalej.

?- что там ( co tam jest ? ) - zapytał. Ciężkie kroki stawały się coraz głośniejsze. Poczułem odór papierosów.

Ch- вещи для торговли ( rzeczy ba handel ) - zaskoczył mnie spokój w głosie chłopaka.

?- сигареты или алкоголь?   ( papierosy lub alkohol ?)

Ch- не ( nie ) - odpowiedział

? - извините, но вы должны все тщательно искать ( wybacz, ale musimy wszystko dokładnie przeszukać )

Czułem jak mężczyzna zbliża się w naszą stronę. Chwycił za materiał leżący nad nami i podniósł go lekko do góry. Moje mięśnie się spięły, a serce zaczęło szybciej bić. Doszliśmy tak daleko, nie mogę pozwolić, aby ktoś nam przeszkodził. Przygotowałem się do ewentualnego ataku, gdy nagle usłyszeliśmy krzyk.

?*- иди сюда быстро, мы нашли контрабанду ! ( chodź tu szybko, znaleźliśmy kontrabandę !) - głos był łagodniejszy, jakby należał do kobiety.

?- пойдем со мной ! ( chodź za mną ) - rzucił do chłopaka, po czym szybko zbiegł z paki i oddalił się w nieznanym kierunku.

Po jakimś czasie ponownie usłyszeliśmy jak ktoś wchodzi na ciężarówkę. Węgier podszedł do nas i udając, że poprawia takiny szepnął " blisko było ". Próbowałem się trochę uspokoić, ale udało mi się to dopiero, gdy poczułem jak samochód ponownie rusza z miejsca. Postanowiliśmy pozostać w pozycji leżącej, co do najprzyjemniejszych nie należało. Po niedługim czasie zaczął doskwierać mi ból w plecach, a przed nami był  jeszcze kawał drogi.


Ch- Jesteśmy -  usłyszałem zbawienne zdanie. W duchu podziękowałem Bogu, za "udaną podróż". Poczułem jak cały ciężar tkanin w końcu znika, a ja mogę wziąć głęboki oddech. Próbowałem się podnieść, ale przez moje ciało przeszedł dreszcz bólu. Syknąłem i popatrzyłem błagalnie na Kanadę, który stanął przede mną. Mój brat uśmiechnął się pod nosem i pociągnął mnie za rękę.

K- Chyba się starzejesz braciszku -  zaśmiał się. Rzuciłem mu zabójcze spojrzenie.

USA- Nie pyskuj do starszych, gówniarzu - powiedziałem do niego.

W- Lepiej się uciszcie, nie wiem czy pamiętacie, ale znajdujemy się w najbardziej strzeżonym państwie, w którym roi się od krwiożerczych Bolszewików -  syknął do nas - Ruszcie się, nie mamy dużo czasu.

Spojrzałem porozumiewawczo na Kanadę. Posłusznie zeszliśmy z paki, po czym samochód prawie od razu odjechał. Nie mógł tutaj zostać, bo wzbudził by zainteresowanie. Znajdowaliśmy się na skraju gęstego lasu, wokół nas rozpościerały się tylko łąki i pola. Ani jednej, żywej duszy oprócz nas.

Brat Polski zaprowadził nad do małego, drewnianego domku. Mimo że z zewnątrz wyglądał na bardzo zniszczony, w  środku był bardzo przytulny. Węgier klęknął na podłodze i złapał za jedną z desek, po czym gwałtownie ją oderwał. To samo zrobił z sąsiednią. Spod podłogi wyciągnął jakiś przedmiot zawinięty w szmaty. Zdjął materiał, a naszym oczom ukazał się karabin M/28-30.

W- Trochę tutaj leżał, ale nadal jest sprawny. Musicie go tylko wyczyścić -  położył go na stole-  Za dwa dni jest święto niepodległości. Związek Radziecki organizuje paradę, która przejdzie ulicami Warszawy, aż dojdzie do  jakiegoś nowo wybudowanego budynku. To będzie nasza szansa... Będę się już zbierać. Macie tutaj wszystko co potrzebujecie, nie wychodźcie z domu.

Zaczął kierować się w stronę drzwi, gdy nagle zatrzymał się i odwrócił.

W- Zapomniałbym - mruknął i podszedł do kamiennego kominka. Wsadził do niego rękę i przez chwilę czegoś szukał.

W- hol a fenében van !? ( gdzie to do cholery jest !?) - krzyknął niezadowolony. Chciałem się zapytać co robi, ale uprzedził mnie - Van !  ( mam !)

W rękach trzymał jakąś rzecz, gdzieniegdzie pokrytą czarną sadzą. Chłopak przejechał po niej rękawem swojej koszuli. Metalowa szabla zabłysnęła w świetle zachodzącego słońca.

W- Na wypadek - podał mi ją - Nie zgub jej. Mam nadzieję, że umiesz się tym posługiwać.

Zanim zdążyłem mu odpowiedzieć chłopaka już nie było.


Było już ciemno, gdy zabrałem się za czyszczenie broni. Kanada zasnął jakiś czas temu, ale do mnie sen nie przychodził. Przyznam, że się denerwuję. Mamy tylko jedną szansę, by zabić Komunistę. Jeśli się nam nie uda... możemy przypłacić to życiem. Teraz jak o tym myślę, to nie powinniśmy tu być. Nie chciałem narażać Węgry, a tym bardziej swojego brata. Ta decyzja została podjęta za szybko.

Rozkręciłem delikatnie snajperkę i rozłożyłem części na stole uważając aby nie zgubić żadnej. Delikatnymi ruchami ścierałem z nich kurz i kawałki ziemi. W pewnym momencie zaczęły mi drżeć ręce. Zacisnąłem je w pięści próbując się uspokoić lecz nic to nie dało.

USA- Shit - szepnąłem i odsunąłem się od stołu, by przypadkiem niczego nie zrzucić. Nie miałem podobnego ataku od czasów wojny secesyjnej. Skierowałem wzrok na szablę opierającą się o ścianę. Mimo panującego mroku nadal mogłem przeczytać napis wyryty na ostrzu - DEUS SPES MEA (Bóg jest moją nadzieją ). Wziąłem kilka głębszych wdechów, panika powoli znikała. 

***

Równo dwa dni później w progu stanął Węgry. Słońce nie zdążyło nawet do końca wzejść, gdy podawał nam radzieckie mundury.

K- Skąd je wziąłeś ?- zapytał. Węgry otworzył usta, ale szybko je zamknął.

W- Powiedzmy, że właścicielom nie będą już potrzebne - powiedział szybko. Nie pytaliśmy się o nic więcej.

Dzięki ubraniom mogliśmy się wtopić w tłum. Nikogo nie zdziwiłby widok rosyjskich żołnierzy, zwłaszcza w takie święto jak to, jednak musieliśmy zasłonić twarze. Każdy bez problemu mógłby nas rozpoznać. Na szczęście udało nam się dotrzeć do Warszawy bez  większych utrudnień.

Chłopak zostawił nas przed kamienicą, gdyż musiał być na uroczystościach. Każdy kraj, który był pod kontrolą ZSRR został zaproszony na uroczystość i nie mógł się nie pojawić 

Szybko dostaliśmy się na budynek, który był wystarczająco daleko aby nikt nas nie zauważył, a jednocześnie mieliśmy idealny widok na ulicę, przez którą miała przejść parada. Rozłożyliśmy sprzęt, teraz wystarczyło czekać. Siedzieliśmy w absolutnej, nieprzyjemnej ciszy. Kanada co jakiś czas nerwowo drapał się po głowie. Nie wiem ile czasu minęło, może kilka minut, może kilka godzin, gdy w końcu usłyszeliśmy śpiewy. Spojrzałem na brata, który tylko kiwnął głową. Podczołgałem się do broni.

Złapałem za karabin, a palec położyłem na spuście. Teraz wystarczyło wycelować.

NIEPODLEGŁAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz