Rozdział XXV

234 18 34
                                    

Dookoła widać było rosnące grupki drzew. Trochę dalej w głąb lasu widać było skrawki wielu namiotów, których nie można było od siebie odróżnić.

Will oddalił się od obozowiska i wylądował wśród trawy na łagodnym wzgórzu. Siedział oparty o drzewo, pośród zielonej, gęstej trawy. Czuł słońce na twarzy. Lekki, chłodny wietrzyk mierzwił mu włosy.

Spoza drzewa wyłonił się młody mężczyzna. Stanął przed Willem. Gilan nie czekał długo. Opuścił głowę i spojrzał z wysokości na młodszego towarzysza.

- A więc tutaj jesteś - powiedział głosem pełnym współczucia.

Will pozostał w bezruchu, ściskając w ramionach swoją mandolę. Wcześniej grał na niej ciche melodie. Tak ciche, jak wiatr szumiący wśród drzew.

- Szukałeś mnie? To wspaniale. Na co mogę ci się przydać? - zapytał sennie. Sennymi oczami spojrzał w górę, zaś powolnym ruchem poklepał ziemię obok siebie. - Chcesz pomuzykować?

Gilan usiadł na ziemi, lecz nie obok, a naprzeciwko młodszego zwiadowcy. Pochylił się, aby uściskać swojego przyjaciela i przynieść mu otuchę. Will oczywiście odwzajemnił uścisk.

Co mogę dla ciebie zrobić? - pytał Willa smutno w myślach.

W końcu zwiadowcy rozluźnili uścisk i odunęli się od siebie. Gilan zwrócił uwagę na mandolę spoczywającą w ramionach Willa i uśmiechnął się łagodnie.

- To piękne miejsce - zauważył, rozglądając się po okolicy.

Will nie mógł się z tym nie zgodzić. Uniósł wzrok na niebo, które zrazu go zachwyciło swoją łagodnością.

- Pogoda jest bardzo przyjemna.

- Tak, widzę.

Will podniósł ręce i wyciągnął je do przodu na wysokość ramion, wewnętrzną stroną ku górze. Gilan czekał w milczeniu, zaciekawiony tym, co robi jego przyjaciel. Will zamknął oczy i przez chwilę siedział spokojnie. Potem opuścił ręce, na powrót pochwycił mandolę i otworzył oczy. Na twarzy wrócił mu blady uśmiech.

- To jak? - zapytał smutno, jednak coś go bawiło.

Gilan wyciągnął rękę i musnął palcami dłoń młodszego towarzysza. Will zauważył, że jego wargi nie poruszają się. Obaj roześmiali się mentalnie. Will zrozumiał, że znalazł nowego przyjaciela potrafiącego odczytać z jego umysłu prawdopodobnie wszystko, co pomyślał lub poczuł.

- Dlaczego by nie? To naprawdę niezwykłe, że znów tu jesteśmy. - ciągnął z wyraźną przyjemnością. - Doceniam to.

Will poczuł nagły przypływ siły.

- Ja też. Dlatego to będzie piosenka dla ciebie.

Wchodź śmiało, rozgrzejesz zimne serce
W mych dłoniach ukryjesz swe ręce
Ogrzejesz też ciało w mym silnym uścisku
Aż ogień zapłonie w zagasłym ognisku
Tak bardzo nam zimno, oboje marzniemy
Odepchnę od ciebie te wszystkie problemy

Dałem ci wolność, o jakiej wciąż marzysz
Może dlatego już na mnie nie patrzysz
Ale nic się nie stało, gdyż bardzo cię kocham
Dlatego w rozpaczy do ciebie nie wołam

Pozostań tu ze mną, nie jesteś mi obca
Ma miłość do ciebie jak róża płonąca
Nie zgaśnie już nigdy, jesteśmy tu dwoje
Toniemy w tym wszystkim przecież oboje
Moją ci miłość oddałem w całości
Ty zaś nie dajesz jej żadnej wartości

Dałem ci wolność, o jakiej wciąż marzysz
Może dlatego już na mnie nie patrzysz
Ale nic się nie stało, gdyż bardzo cię kocham
Dlatego w rozpaczy do ciebie nie wołam

Gilan spojrzał na Willa, który kończył grać ostatnie nuty. Potem klasnął kilkakrotnie dłońmi, gdy kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu.

- Brawo. Zasłużyłeś na coś dobrego.

- Wcale tego nie potrzebuje - odparł młodszy zwiadowca, odkładając na bok mandolę.

- Chcesz powiedzieć, że nie potrzebujesz już jedzenia?

- Oczywiście, że nie. Przecież jestem człowiekiem. - Will westchnął przeciągle jakby w przygnębieniu. - Konieczność jest bolesną sprawą.

Gilan na te słowa uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Na co masz ochotę?

- Nie wiem. Może na potrawkę z królika? To moja ulubiona potrawa.

Nieopodal ktoś trwał w bezruchu. Tuż przed nim stały drzewa. Dalej widział pusty, zielony obszar, z którego dochodził brzęczacy dźwięk instrumentu. Nie było słuchać śpiewu, jedynie harmoniczne brzęczenie. Wiedziony ciekawością, ale nie bez zwykłej dozy ostrożności, zbliżył się do dwójki zwiadowców.

Will zamarł, gdy wyczuł, że obok niego ktoś stanął. Właściwie to był jeszcze młodzieniec, mający niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Z podniecenia aż się rozpromienił.

- Ależ to zabawne. Proszę, proszę! Zaśpiewałbyś coś dla mnie?

Gilan pomachał do Risto na powitanie, a potem łypnął z zaciekawieniem na Willa, który wzruszył niedbale ramionami.

- Tylko, że nie jestem do tego przygotowany - odpowiedział Will z zakłopotaniem.

Risto machnął ręką.

- Och, daj spokój. Jestem pewny, że jesteś.

- No, dobrze. To chyba jednak lepsze niż śpiewanie przed pełnym tłumem ludzi. Tak naprawdę to nie jestem jakimś wybitnym muzykiem, ale zrobię co będę mógł.

- Wszystko jedno. Chciałbym abyś spróbował.

Will odprężył się i zaczął grać. Szło mu całkiem nieźle. Will pomyślał, że ostarnimi czasy to jedyna rzecz w jego skomplikowanym życiu, która może się udać.

- Bardzo dobrze radzisz sobie ze śpiewem i graniem na instrumencie. To było świetne. Ogromnie ci dziękuję. Czy reszta korpusu zwiadowców może zobaczyć jak grasz?

Will uniósł głowę z zaskoczeniem. Był zdezorientowany. Na samym skraju lasu widniały wpatrzone w niego twarze wielu zwiadowców.

Wybaczcie mi moją kilkudniową nieobecność.
JoelVCarter musiałaś mnie pochwalić, że to jedyny fanfic, w którym rozdziały pojawiają się prawie codziennie? Xd

Zrozumieć Zwiadowcę (tom I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz