Rozdział XXIX

217 16 12
                                    

Will rozejrzał się po polu bitwy. Na ziemi widniały kałuże krwi. Nieopodal zauważył leżącego strażnika, który bezskutecznie próbował się podnieść. Tkwiący w jego plecach sztylet, dosłownie przyszpilił go do ziemi. Will nie miał wątpliwości, że gdy mężczyzna zamarł w bezruchu, przestał cierpieć, bo odszedł na wieczną wartę. Zwiadowca skupił wzrok na stali sztyletu. Wyciągnął rękę i pochwycił go za uchwyt, a potem pociągnął do siebie ze zdumiewającą łatwością.

Odwrócił się do zabójcy, który stał za jego plecami kilka metrów dalej. Kaptur zsunął mu się z twarzy i Will stwierdził, że wygląda dziwnie znajomo.

- Chcesz mnie zabić? - zapytał zwiadowca z wyraźnym oszołomieniem.

Zabójca w odpowiedzi skinął głową i bezzwłocznie rzucił się do ataku. Will nie zamierzał się zabić tak łatwo. Cofnął się przed ostrzem krzywdziciela i uciekł. Biegł tak przez kilkadziesiąt metrów aż usłyszał krzyki zabójcy. Wkrótce potem ukazał się budunek z szerokimi schodami prowadzącymi nieco w górę, do wielkiej sali. Kiedy odwrócił się przez ramię, stwierdził że zabójca nie jest sam. Biegła z nim cała grupa mężczyzn w czarnych pelerynach. Gdy ujrzał, serce omal nie wyskoczyło mu z piersi. Ogarnęła go panika i nie mógł uwierzyć, że naprawdę zgodził się oddać w ramiona śmierci.

Czas kurczył się, dlatego Will spiął mięśnie, podniósł rękę tak, że ostrze zalśniło w promieniach bladego słońca i wbił sobie zabójczą stal w bok, rozrywając szwy, wcześniej gojącej się rany. Oczy zaszły mu mgłą. Miał ochotę płakać. Z ogromnym trudem wyobraził sobie przepływ energii wzdłuż ciała. Czuł każdą część ciała, na którą kierował energię. Modlił się. Błagał niebiosa o pomoc. Przyspieszył tempo, a ciało zaczęło drżeć niespokojnie energią. Wbiegł do sali, lądując z jękiem na kolanach.

Hol zapełniony był czarnymi pelerynami. Will wiedział, że walka z zabójcami może okazać się niemożliwa. Niemożliwa dla kogoś, kto nie bierze ood uwagę elementu zaskoczenia.

Nie widział, nie potrafił dostrzec mieszkańców zamku, choć zdawać by się mogło, że wśród czerni spostrzegł gniewną twarz króla Duncana.

Kątem oka dostrzegł mignięcie bieli, jakby suknia kurierki. Alyss!

- To zasadzka. Horacy nie żyje. Nic już się nie da zrobić... - wysapał. Opuścił głowę i skierował wzrok na plamę zakrzepłej krwi na boku. Wyrzucił przed siebie sztylet należący do jednego z morderców. Upadając, widział rozciągniętą w szyderczym uśmiechu twarz mordercy, który luźno siedział na tronie.

Przed oczami widział światło, zawierające w sobie każdą chwilę życia aż po dzień dzisiejszy.

Sala wypełniła się echem okrzyku Alyss. Wyrwała się zabójcy i biegła ile sił w nogach. Upadła tuż przy ciele młodego zwiadowcy, który wciąż zdawał się umierać.

Po chwili, która zdawała się być wiecznością, kiedy nie miała już sił płakać, odsunęła się od jego ciała i zaczęła z trudem nabierać powietrza w płuca.

Will odnalazł się w nieskończonej, szczelnej ciemności, która nie tolerowała światła. Will nie był sam. Był z nim ktoś jeszcze. A jego obecność promieniowała tak mocno, że zwiadowca ledwie mógł ją znieść. Will zaczął szlochać. Istota, która stanęła przed chłopakiem, osłoniła go niczym tarcza przed ciemnością. Otaczał ją świetlisty krąg wywołany przez promieniowanie, którego źródło znajdowało się w jej wnętrzu. Will już wiedział kim była postać, gdy przybrała fizyczną twarz niczym namalowaną farbami.

Obserwuj uważnie moją twarz! Przypomnij sobie moją krew!

Will z wielką trudnością przeniósł wzrok na bok. Zrobiło mu się chłodniej i nie mógł się uspokoić. Cały czas próbował trzymać swoje emocje na uwięzi. Stopione w całości, wysuwały się tworząc wyrzuty sumienia. Reagując na docierające do jego umysłu słowa...

Nie był zdolny przeciwstawić się emocjom, którego ogarnęły go całego. Nie panował nad nimi.

To z pewnością jest piekło. Właściwie miejsce, w którym cierpi się za swoje grzechy. I z którego już się nie wraca.

Czy ja umarłem? Nie. Nie byłbym w stanie tego zrobić.
  
Will spojrzał na bladą istotę, która promieniowała zamglonym światłem. Zdawał sobie sprawę, że jeśli tak silnie działał na niego tylko odblask, to pełna moc postaci zniszczyłaby go.

Z drugiej strony, dochodziły do niego słabe sygnały. Dochodził z oddali. Zawahał się, a potem ostrożnie wyciągnął rękę w stronę, z którego dochodzil sygnał. Dotknął.

Natychmiast przeniknął go wstrząs, przeszywając całe ciało.

Will poruszał powiekami, kiedy poczuł ból na twarzy. Czyjaś dłoń lekko klepała go po twarzy. Zaraz potem usłyszał donośny głos komendanta korpusu, który przechodził obok.

- Witaj wśród żywych, Willu. Wygląda na to, że bezkresy nieskończoności będą musiały na razie poczekać.

Kiedy siedział tak na ziemi, nasłuchując łagodnego szumu wiatru, jego oczy powoli przyzwyczajały się do przyćmionego światła i zaczął się odprężać. Czuł spokój. Zamknął oczy i oparł się wygodnie o pień drzewa. Jednakże wtedy ktoś łagodnie otoczył go ramieniem i przytulił. Uczucie spokoju pozostało. Odprężył się jeszcze bardziej i dlatego Halt myślał, że jego były uczeń znów zapadł w sen.

- Jak się czujesz? - zapytał Horacy

Will wiedział, że o tym, co go spotkało w ciemności, nie zapomni nigdy. Sumienie z dnia na dzień męczyło go coraz bardziej. Wiedział, że nawet jeśli będzie chciał zapomnieć, będzie ciągle trzymał w pamięci, ponieważ to, co się stało, nie mogło się równać z realnością. Will nie był w stanie znieść tej rzeczywistości....i Will wiedział, że już nigdy nie będzie taki jak przedtem, nawet jeśli z tej bezkresnej ciemności zapamięta tylko tyle, że się w ogóle wydarzyła.

- Słabo. Duszno mi. Mam dreszcze - mruknął Will ochrypłym głosem. Prawie nic nie widział, tak jak wtedy, gdy Halt i Horacy obudzili go ze skomplikowanego snu.

Crowley pokiwał głową ze zrozumieniem.

- To minie. Leżałeś kilka godzin w letargu. Przez chwilę myśleliśmy, że umarłeś, więc na pewno odczuwasz spory dyskomfort. A teraz będziemy walczyli aby przywrócić ci dawną sprawność. Wkrótce poczujesz się lepiej.

- Wiem - przytaknął młody zwiadowca słabym głosem. Wciąż widział twarze ukryte pod białymi welonami.

- Cieszę się, że mamy to za sobą.

- Ja też - powiedział spokojnie Halt. Will stwierdził, że dopiero teraz słyszy jak jego byłemu mistrzowi mocno bije serce. Potem usłyszał głośne sapanie zmęczonego Gilana, który pochylił się i oparł dłonie na kolanach.

- Mamy ich. Harrison mówi, że nasi zabójcy połknęli haczyk.

Will wzdrygnął się. Uczucie ciepła trwało jeszcze kilka chwil, po czym zaczęło znikać, gdy straszy zwiadowca wstał. Młody zwiadowca pochwycił wyciągniętą do niego rękę.

Nie miał słabego ciała. Był słaby duchem. Wiedział, że nieopisane poczucie winy, będzie rozbrzmiewać w nim echem poprzez wieczność, obojętne czym ta wieczność by była.

Mamy piąteczek, dlatego rozdział wstawiam tam wcześnie. Podoba wam się?

Zrozumieć Zwiadowcę (tom I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz