Rozdział XXVIII

223 19 9
                                    


Ponad pięćdziesiąt zwiadowczych wierzchowców pędziło w niedalekich odległościach przez las w zastraszającym tempie. Jechali już tak przez wiele godzin, podczas gdy nad zamkiem Araluen robiło się coraz bardziej gorąco.

***

Will odwrócił się, poszedł na bok i z łatwością przeszedł przez tłum zwiadowców. Wiedział, że Halt posuwa się tuż za nim.

Młody zwiadowca uśmiechnął się na widok znajomego wojownika. Przebywanie blisko przyjaciela zawsze było wzmacniające. Horacy odwzajemnił uśmiech, lecz wyszło mu to raczej blado.

Zawsze na właściwym miejscu, we właściwym czasie - pomyślał, spoglądając na Willa.  Potem uśmiechnął się do idącego za swoim byłym uczniem, Halta.

- Nie miałem pojęcia, że jest was tak wielu - powiedział w końcu Horacy, siedząc na narzutniaku i rysując patykiem na ziemi dziwne wzorki.

Halt pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Tutaj jest jeden z niewielu punktów, w którym zebraliśmy się jako jedność. Co się stało, Horacy?

Rycerz zrobił kwaśną minę i spuścił wzrok, kontynuując rysowanie tajemniczych symboli.

- Współpraca z grupą ludzi, którzy uznawani są za czarnoksiężników i sprawiają, że każdemu włos się jeży na głowie, może być jednym z najcenniejszych doświadczeń w moim życiu. Nie mogę narazie wrócić do zamku.

- Słuchaj, jaki ty właściwie masz problem? - ponowił pytanie Will, mając nadzieję, iż atak na zamek jeszcze nie nastąpił. Jednak w głębi wiedział, że wiara nie jest już potrzebna, gdyż zabójcy wdarli się na Araluen.

Horacy wstał i rzucił patyk jak poparzony. Rozłożył szeroko ręce, stojąc na szeroko rozstawionych nogach. Jego ton głosu wyrażał raczej gniew i zdenerwowanie.

- Jaki problem? Rozejrzyj się dookoła. To jest problem.

Will cofnął się krok do tyłu i wpadł przypadkiem na Gilana, który wyrósł jakby spod ziemi. Mruknął coś pod nosem i rozejrzał się dookoła po leżących na omszałej ziemi ciałach spowitych w czarne płótna peleryn.

- Po prostu opowidz, co się stał, dobrze? - zaproponował Gilan łagodnym głosem, choć zdenerwowanie zaczynało dawać mu się we znaki.

- Tej nocy postanowiłem się po prostu ukryć i załatwić sprawę z zabójcami. Nikt nie będzie nasyłał na mnie morderców.

Will przeniósł spojrzenie na Halta i stwierdził, że były mistrz oczekuje od niego wyjaśnień.

- Ktoś nienawidzi Horace'a i nasłał na niego zabójców. Nawet ja dałem złapać się w pułapkę i żeby ocalić życie, musiałem przysiądz, że go zabije. Ale tego nie zrobiłem. - Will przeniósł spojrzenie na rycerza, nie zwracając uwagi na reakcję starszych zwiadowców, którzy przysłuchiwali się rozmowie. - Co wydarzyło się potem?

Horacy łypnął na niego poważnie. Z oczów bił mu gniew i surowość. Chciał jak najszybciej stanąć do walki z ciemiężycielami i znaleźć się blisko Cassandry, której życie było zagrożone. Nie był w stanie myśleć o niczym innym.

- Zaatakowali. Nie na małą skalę, lecz w obrębie zamku.

- Pomyślmy - powiedział Halt.

Will zdawał się być przytłoczony bezustannym napływem świeżych faktów.

Horacy w końcu odwrócił się, osunął do pozycji siedzącej i ukrył twarz w dłoniach. Will wyczuł jego cierpienie. Przysunął się bliżej i delikatnie dotknął jego ramienia. Horacy uniósł głowę i spojrzał na przyjaciela.

Zrozumieć Zwiadowcę (tom I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz