5.2 Ten, w którym poznajemy Cihangira.

4.6K 399 614
                                    

    Początkowy szok zastąpiła ekscytacja, ponieważ doskonale wiedziałam, co  działo się dookoła. Doszłam do tego dosłownie w kilkanaście sekund, ponieważ więcej czasu nie posiadałam. Kilka lat studiowania nie poszło na marne i mogłam się wykazać, a przynajmniej sprawdzić, czy faktycznie wiedza, którą dysponowałam, była wystarczająca. 

    Serce galopowało mi w klatce piersiowej w zatrważającym tempie, ale skutecznie to ignorowałam. Skupiłam się na problemie. Normalnie bym uciekła i nawet nie oglądała za siebie, ale jakiś cichy głosik w mojej głowie nakazał mi nie tchórzyć. Posłuchałam go, ponieważ to mogła być niesamowita okazja, ewentualnie porażka, ale wolałam wierzyć w wersję odniesienia sukcesu.

    Wczułam się w rolę, którą mi narzucono. Przypadkowo, ale jednak. Liczyłam, że nie zostanę zbyt szybko zdemaskowana i odpowiednia kobieta nie wpadnie do pomieszczenia. Karkołomna awantura byłaby nieunikniona. Sama postąpiłabym tak, gdyby ktoś się pode mnie podszywał, ale lubiłam mieć złudzenia. Dlatego wierzyłam w to, że jednak nieznajoma utknęła na drugim końcu miasta i nie zdąży dotrzeć. Ewentualnie, że złamała nogę i czekała w szpitalu na poskładanie, chociaż ta myśl całkiem źle o mnie świadczyła. Potrząsnęłam głową, uśmiechając się sama do siebie, by dodać sobie odwagi. Potrzebowałam jej. Nie mogłam mieć tak wielkiego pecha, ponieważ ze wstydu, nie potrafiłabym później spojrzeć Juliowi w oczy, a wiedziałam, że prędzej czy później jeszcze go spotkam.

    Przeprosiłam zebranych mężczyzn za spóźnienie, tłumacząc się jakimś korkiem, który zapewne gdzieś na mieście istniał i kolejne kilkanaście minut poświęciłam, odpowiadając na pytania, które mi zadawali.

    Nie były proste, nie. Chcieli znać wszelkie szczegóły i dopytywali o drobiazgi. 

    Urzędnicy nie znali słowa łaski, więc mi jej nie okazywali. Właściwie robili dosłownie wszystko, by pokazać mi, że gdzieś się wyłożę i pomylę. Faktycznie mogłabym to zrobić, gdybym nie miała pojęcia, o czym mówiłam. Na całe szczęście wszystko dotyczyło informacji, które już posiadałam. Nie przyjrzałam się dokładnie całemu projektowi, ale starałam się robić to na bieżąco, przerzucając kolejne kartki, wraz z całą resztą.

    Uzupełniałam wiedzę na bieżąco, z całkiem zadowalającym skutkiem. Tak przynajmniej wtedy mi się wydawało.

    Najbardziej wymagający był jednak Julio Gaddis. Niezbyt wysoki, szczupły z ciemnymi włosami, które były efektem pracy dobrego fryzjera. Wiedziałam to, ponieważ pamiętałam go jeszcze z czasów, gdy na jego głowie pojawiały się pierwsze siwe niteczki. Nosił krótką, modną brodę i okrągłe okulary, przysłaniające mu krystalicznie niebieskie oczy. Gdyby nie fakt, że był farbowanym brunetem, przypominał z wyglądu szczupłego, modnego Świętego Mikołaja. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak mi się skojarzył. Zupełnie.

    Jeśli wierzyć brukowcom, sporo w życiu przeszedł, dlatego charakteryzował się ogromną odpowiedzialnością i uczciwością. Nienawidził niepunktualnych ludzi, co było jego wspólną cechą i mojego dziadka. 

    Najpewniej, dlatego tymi pytaniami próbował mnie ukarać za spóźnienie. Nie przeszkadzało mi to.

    Był najważniejszym członkiem komisji, a jednocześnie dość znanym politykiem. Jedni go kochali, inni nienawidzili, ale mój dziadek należał do tej pierwszej grupy. Na całe szczęście mężczyzna mnie z nim nie skojarzył. To on zadawał pytania, a inni je podłapywali. Było ich w sumie czterech, ale dwóch, okazało się asystentami, którzy co jakiś czas opuszczali salę, by odebrać jakieś ważne telefony, przypominając mi o tym, że ich czas był cenny. 

    Normalnie przedstawiłabym się i wykorzystała fakt bycia członkiem imperium rodziny Ortega — tylko po to, by utrzeć im nosa — ale nie chciałam tego. Musiałam zapracować na własną pozycję, nawet jeśli cała sytuacja była niefortunną pomyłką.

Nie wiń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz