10.2 Ten, w którym mają plany na popołudnie.

3.8K 419 538
                                    

          Chwilę śmiałam się nerwowo, próbując znaleźć w głowie odpowiednie słowa.

          Nie było to łatwe, ponieważ nie chciałam obrazić własnego szefa. Nie istniała odpowiednia odpowiedź na pytanie Juanity. Mogłam zaprzeczyć, ale to na pewno uraziłoby Cihangira, a gdybym potwierdziła, cóż, mógłby sobie coś pomyśleć. A tego nie chciałam.

          Musiałam pamiętać, że w jego oczach pozostawałam zakochana bez pamięci w Miguelu. Co więcej, byłam zaręczona.

          Uspokoiłam się i rozejrzałam dookoła, szukając jakiegoś wyjścia. Strzepnęłam nieistniejący paproch ze spodni i skrzyżowałam spojrzenie z Cihangirem.

          Moje zdradzieckie serce biło chaotycznie w klatce piersiowej, a tętno szumiało mi w uszach. Nikt nie powinien być aż tak atrakcyjny, a już na pewno żaden szef. To było nietetyczne, ponieważ ciężko było się skupić przy tak pięknych osobach. Miałam z tym problem. Chociaż nigdy wcześniej, przy nikim mi się to nie zdarzało. Nawet przy Miguelu, a przecież on również na swój sposób zaliczał się do kategorii chodzącej perfekcji.

          Potrząsnęłam głową i zwilżyłam koniuszkiem języka dolną wargę, czekając na cud.

          Na całe szczęście z ratunkiem przyszedł mi George, który ponownie pojawił się w gabinecie, a Juanita zapomniała o swoim kłopotliwym pytaniu. Poczułam ulgę.

          — Mam wszystko, potrzebuję waszych podpisów — oznajmił, odkładając dokument na blat biurka, czekając na to, byśmy do niego podeszli.

          Cihangir uczynił to od razu, wracając do trybu pracodawcy. Jakby ta krótka chwila spoufalenia wcale się nie wydarzyła.

          — Słonko, podpiszę tylko dokument i będziemy mogły uciekać, dobrze? — poinformowałam Juanitę, spoglądając na nią.

          Chciała dobrze, wiedziałam o tym. Była grzeczna, nie robiła awantury o brak zainteresowania jej osobą, a nawet spokojnie siedziała w miejscu. Po prostu nadal pozostała sobą i mówiła to, co ślina przyniosła jej na język. Nie mogłam być o to zła.

          — Dobrze. Poczekam — odpowiedziała, sięgając po jeden z pisaków, by skupić się w pełni na rysowaniu.

          Nie przejęła się tym, że jeszcze chwilę temu postawiła mnie w kłopotliwej sytuacji. Właściwie miałam wrażenie, że wcale tego nie odczuła. Dzieci słynęły ze swojej bezpośredniej szczerości.

          Uśmiechnęłam się jeszcze do dziewczynki i odwróciłam, poprawiając materiał topu, który na sobie miałam. Nie był to odpowiedni strój do pracy. Czułam to. Tak samo jak to, że Cihangir mi się przez to przyglądał nieco dłużej, niż zazwyczaj. Jakby nie dowierzał, że mogłam nosić coś tak bardzo luźnego. Lubiłam elegancję, oczywiście, ale nie w sytuacjach, gdy potrzebowałam wygody.

          — Gotowa? — zapytał Cihangir, podając mi długopis.

          — Jasne, czytałeś? — Spojrzałam na niego, przesuwając się do biurka, zajmując miejsce, gdzie chwilę wcześniej on stał.

          — Wcześniejszą wersję — potwierdził, uśmiechając się pod nosem. — Wiem, że zazwyczaj sam krytykowałbym pomysł nieczytania przed podpisem, ale goni nas czas. To musi przejść do poniedziałku, sama rozumiesz — ponaglił mnie szef, gestem głowy wskazując na kartkę.

          — Na twoją odpowiedzialność, szefie — powiedziałam, celując w niego ostrzegawczo długopisem. I podpisałam, pobieżnie przelatując wzrokiem po tekście.

Nie wiń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz