4.1 Ten, w którym Mia się wprowadza.

5K 417 450
                                    

    Weszłam w głąb mieszkania, co nie zajęło mi wiele czasu, ponieważ po dosłownie kilku krokach znalazłam się już w salonie. Po lewej stronie znajdował się nowoczesny aneks kuchenny, cały utrzymany w odcieniach szarości. 

    Nie zdążyłam jednak ocenić wszystkiego, niemalże natychmiastowo Miguel ruszył za mną, łapiąc moje przedramię. Szarpnął za nie, zmuszając mnie do odwrócenia. 

    Jedyne, co faktycznie rzuciło mi się w oczy, to porządek. Dookoła nie znajdowała się żadna zbędna rzecz. Wszystko miało swoje miejsce. 

    Perfekcyjny do bólu. Taki właśnie był. Od momentu, gdy go poznałam, aż dotąd. Nic się nie zmieniło w tej kwestii. 

    Początkowy szok szybko mu minął. Na całe szczęście udało mi się dostać do środka, co oznaczało połowę sukcesu. Chciałam, by mnie wysłuchał i przyjął do świadomości moje racje. Co więcej, liczyłam, że zrozumie mój tok myślenia i pozwoli mi ze sobą zamieszkać.

    Ta opcja wydawała się mi wybawieniem.  

    Dziadek chciał układać moje życie pod swoje dyktando. Wybrał lokalizacje, w których mógłby mnie dowolnie kontrolować. Miałam pewność, że Miguel musiał pozostać moim cieniem i pilnować każdego kolejnego kroku. Mogłam mu to ułatwić, a jednocześnie coś osiągnąć. Najciemniej bywało pod latarnią, tak słyszałam.

    Uniosłam pytająco brew i uśmiechnęłam się niewinnie. Zupełnie tak, jakbym wcale nie wparowała do mieszkania bez żadnego zaproszenia. Nigdy nie twierdziłam, że był łatwym przeciwnikiem. Zawsze potrafił zachować wręcz stoicki spokój, nawet jeśli miałam pewność, że w środku cały się gotował. Pod tym względem przypominał skałę. Nie do ruszenia. 

    — Mia — zaczął, przełykając ślinę. Grdyka na jego szyi drgała, pokazując mi, że wcale nie był zadowolony z mojej obecności, ale to mnie nie dziwiło. Spodziewałam się właśnie takiej reakcji. — Piłaś coś? Ćpałaś? — dopytywał, zacieśniając uścisk swoich palców.

    Zaśmiałam się, nie ukrywając własnego rozbawienia. Zawsze mnie o to posądzał. Gdy tańczyłam na barze, za dużo wypiłam. Gdy śpiewałam na całe gardło na środku ulicy, ćpałam. Gdy zaczepiałam nieznajomych, byłam pijana. I tak ciągle od nowa i na nowo. Do każdej spontanicznej reakcji potrafił dopasować powód. Uwielbiał być podejrzliwy — jeśli chodziło o moją osobę — od samego początku. 

    — Daj spokój, doskonale wiesz, że nigdy nie próbowałam żadnych narkotyków — oznajmiłam, wywracając teatralnie oczami.

    Spojrzał na mnie wymownie, unosząc brwi. Dawał mi do zrozumienia, że wcale mi nie uwierzył i znał prawdę.

    — Boże, to było... to była tylko marihuana, ogarnij się — upomniałam go, lekceważąco machając ręką. 

    Faktycznie — jeszcze jako licealistka — zapaliłam. I odkryłam, że pod jej wpływem zanika u mnie zdolność mówienia. Wypowiadałam wtedy tylko końcówki wyrazów, brzmiąc bardzo zabawnie, a zarazem strasznie. I jadłam, ciągle. Dlatego uznałam, że ta używka nie nadawała się dla mnie. Wylewałam na siłowni siódme poty, by utrzymać formę. 

    — W co ty grasz? — zapytał powoli, akcentując każde ze słów. — Oboje, doskonale wiemy, że nie powinno cię tu być. Nawet nie chcę wiedzieć, skąd masz mój adres.

Nie wiń mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz