Kronika Odrodzonych

1K 49 4
                                    

Data: 26.10.2017
Dane: Azurukukhanya Ross
Wiek: 23 lat

Dzisiaj mija dokładnie sześćset ósmy dzień, odkąd opuściłam moją ojczyznę. Czy tęsknię? Może kiedyś odpowiedziałabym, że pragnę wrócić do Wakandy każdego dnia, lecz teraz nie mam do czego wracać. Mam nową rodzinę, która rozumie mnie bezgranicznie, ponieważ są tacy sami jak ja. Nazwamy się "Roborn". Każdy z grupy poświęciłby dla siebie życie. Chronimy ludzi, aby nie odebrano im tego, co nam — Wyboru.
Nie pragnęliśmy naszych mocy. Tak samo, jak nie chcieliśmy, aby odłączono nas od naszych ukochanych, i to na rzecz brutalnych eksperymentów. Połączono nas w niepojęty dla ludzkiego umysłu sposób. Jesteśmy czymś więcej niż grupą przypadkowych osób. Zdajemy sobie sprawę, że każdego dnia może zakończyć się nasz żywot przez ludzi, którzy życzą nam śmierci. Stworzyli z nas bóstwa, których teraz sami się obawiają.
Kronika powstaje, ponieważ zamierzamy opowiedzieć nasze traumatyczne przeżycia. Gdyby pewnego dnia miało nas zabraknąć na tym okrutnym świcie, to właśnie ta księga ma przekazać historię powstania Odrodzonych.

14 lat wcześniej...

Ból rozsadzał mi głowę od środka, a szum powodował dezorientację oraz zawroty. Otwierając oczy, nadal widziałam tylko ciemność. Przetarłam dłonią betonowe podłoże, na którym leżałam obolała. W pomieszczeniu nie było okien ani żadnego oświetlenia. Nie wiedziałam, jak daleko jestem od domu. Przerażająca cisza powodowała, że  słyszałam własne bicia serca. Narastało we mnie coraz większe poczucie paniki. Ciężko nabierałam powietrze do płuc. Gdy byłam już na skraju załamania i poddania się histerii — przypomniałam sobie słowa matki, iż muszę być dzielna. A tata powtarzał, że prawdziwy wojownik zawsze, kiedy się boi, musi schować strach głęboko w sobie i próbować walczyć. Postanowiłam skorzystać z rad rodziców. Zaczęłam głęboko oddychać, aby uspokoić emocje. W myślach powtarzałam sobie, że jestem niepokonana, a ojciec niedługo mnie uratuje. Wtedy pierwszy — i niestety nie ostatni — raz pokładałam w nim nadzieję. Wierzyłam, że tylko on jest w stanie mnie uratować. Teraz żałuję mojej naiwności, ale każde dziecko kocha swojego rodzica, nie dostrzegając przy tym jego mrocznej strony.
Wyostrzyłam pozostałe zmysły, aby spróbować odnaleźć wyjście z celi. Przesuwałam się wzdłuż ścian, dotykiem analizując każdy centymetr chropowatego tynku. Rozszerzyłam szerzej powieki, wyczuwając pod opuszkami palców metalowy odcinek drzwi. Nie znalazłam jednak żadnej klamki ani niczego innego co mogłoby je otworzyć. Sfrustrowana, zacisnęłam pięści, zaczynając walić nimi o stal. Po pomieszczeniu co chwilę rozbrzmiewało echo uderzeń. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy w myślach przeleciały mi sceny ostatnich wydarzeń w Wakandzie. Widziałam trupy najbliższych. Dziadkowie zginęli, próbując uratować życie ukochanej wnuczki. Nie żyją przeze mnie. Z mojego gardła wydobył się rozpaczliwy krzyk, który ostatecznie osłabił mój organizm do jakiegokolwiek dalszego działania. Ciało opadło bezwładnie na podłogę. Żołądek po pewnym czasie zaczął domagać się pożywienia, sprawiając mi przy tym okropny ból. Odwodnienie sprawiało, iż czułam się jak żywy trup. Nie wiem, jak długo leżałam bezwładnie na ziemi. Byłam cała spocona i otumaniona. Nawet nie zareagowałam, gdy ktoś otworzył drzwi, a jaskrawe światło wypalało mi oczy. Oświetlenie dochodziło z drugiej strony, po której stały jakieś dwie postacie. Patrzyły na mnie, analizując czy nadal żyje. Nie rozumiałam, o czym szeptali między sobą, ale tak jakby przestał mnie interesować dalszy ciąg wydarzeń. Dwoje nieznajomych wynośli moje obezwładnione ciało z celi. Czułam, jak nagie palce u stóp trą o ślizgom powierzchnię krętego korytarza. Cały czas byłam oślepiona od lamp, do których błysku nie zdążyłam się przyzwyczaić. Nie byłam traktowana delikatnie, wręcz miałam wrażenie, że specjalnie mężczyźni zahaczali moimi nogami o krawężniki ścian, a podczas wspinania się po schodach, nawet im przez myśl nie przeszło, aby choć odrobinę podnieść mnie wyżej. W końcu trafiłam do przyciemnianego pokoju, który posiadał — powieszoną nad metalowym stolikiem — słabo świecącą żarówkę. Porywacze posadzili mnie na krześle i przykuli nadgarstki do specjalnego otworu w stoliku. Łańcuch od kajdanek były na tyle długi, że mogłam swobodnie poruszać rękoma na około pół metra długości. Siedziałam zgęziała w ciszy, nawet gdy mężczyzny zostawili mnie samą. Nie próbowałam uciekać. Wiedziałam, że nie mam nawet na to szans. Zmęczenie oraz żałoba objęły mnie swoimi mrocznymi ramionami. Tak jakby ktoś wyssał ze mnie całą energię. Nie byłam nawet do końca świadoma co się ze mną dzieje. Po mojej głowie krążyły tylko głosy osób, które straciłam. Gdy drzwi ponownie stanęły otworem, po pomieszczeniu rozległo się echem pukanie szpilek o podłogę epoksydową. Kobieta ubrana w długi, biały fartuch usiadła naprzeciw i przejrzała dokumenty, które miała ze sobą. Co kilka sekund spogladała na mnie, za każdym razem poprawiając okulary z czarną oprawką. Blondynka nie wyglądała na więcej niż trzydzieści lat i tyle w sumie miała. Fryzura ułożona w ciasnego koka, zadbane paznokcie i nieskazitelna cera ukazywały jej pedantyzm. Na twarzy nieznajomej gościł cwaniacki uśmieszek, a w zielonych oczach dostrzegłam arogancję.

Zimowy Żołnierz - Biały Wilk (W TRAKCIE KOREKTY)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz