Rozdział 17

506 53 4
                                    

Jeśli chcecie, to przy rozmowie Ashtona z Rose, włączcie sobie Angel with a shotgun. Wydaje mi się, że pasuje do tego, a teraz zapraszam na rozdział. Enjoy!

*Ashton's POV*

- Jakim cudem on wyszedł w ogóle z więzienia?- krzyknąłem i zacząłem nerwowo chodzić po pokoju.

- Skąd ja to mogę wiedzieć? Przynajmniej nas nie śledzi- Hemmings najwyraźniej był tak samo zdenerwowany jak ja.

-Jeśli na pewno nikt za wami nie jedzie, to wracajcie do domu, ale jak zobaczysz coś dziwnego, to od razu na komisariat- powiedziałem stanowczo i rozłączyłem się. Cholera, byłem tak zdenerwowany, że ręce trzęsły mi się, jakbym miał Parkinsona. Chodziłem po całym mieszkaniu przez jakieś 40 minut, które wydawały się być wiecznością, aż w końcu drzwi się otworzyły, a w nich stanął Hemmings razem z Rose i Kate. Dzięki Bogu, że byli cali i zdrowi.

- Ashton, kim był ten facet?- Rose od razu do mnie doskoczyła, ale widziałem, że nie była wkurzona, tylko przestraszona i szczerze mówiąc, nie dziwiłem się jej.

- Jake. Jeden z najlepszych morderców Jeffa- oznajmiłem cicho, tak aby Kate, która usiadła na kanapie w salonie razem z Lukiem nie usłyszała o czym mówię. Rose na te słowa zbladła. Wyglądała jakby jej krew z twarzy odpłynęła. Nie było dobrze i to wiedział każdy z nas. Cooper podeszła do swojej przyjaciółki, coś do niej wyszeptała i zwróciła się do Luka.

- Luke, mógłbyś odwieźć Kate do domu?- Hemmings potwierdził i już po chwili nie było ich w mieszkaniu, a Rose cała we łzach skierowała się do pokoju.

Wiedziałem, że łatwo teraz nie będzie, ale nie mogłem dać skrzywdzić Rose. Ona miała być ze mną bezpieczna i postawię całą policję w Sydney na nogach, ale ona będzie bezpieczna.

Teraz miałem dylemat. Zostać tu gdzie byłem i dać Rose czas, aby sobie wszystko poukładała, czy iść do niej i spróbować pocieszyć. Czy moje pocieszenie by się na cokolwiek zdało? Raczej nie, bo podejrzewam, że Rose doskonale poskładała fakty i wie o co chodzi. Jednak Cooper musi wiedzieć, że nie może się teraz poddać. Musi żyć dalej. Ona musi dać sobei z tym radę. My musimy dać sobie z tym radę.

Gdyby nie ja, może Jeff w końcu by odpuścił, a Rose miałaby spokój, ale ja za wszelką cenę, chciałem mu pokazać, że nie może mieć wszystkiego co chce i teraz mam za swoje. Życie Rose jest zagrożone, a to już nie są przelewki, ponieważ, jeżeli Jake wyszedł z więzienia i znowu pracuje z Jeffem to za wszelką cenę bedzie próbował zabić Rose.

Siedziałem na kanapie i tępo wpatrywałem się w ścianę, myśląc jakby tu można było unieszkodliwić Jake'a Parkera zawodowego morderce i postrach Sydney.  Tak, brzmi to strasznie, bo takie właśnie jest. Widziałem niejednokrotnie 'dzieła' Parkera i muszę przyznać, że jak sobie to przypominam to mam dreszcze. To było conajmniej ochydne. Mógłbym go porównać do Kuby rozpruwacza.

Chciałem uchronić przed nim Rose.

Poszedłem do jej pokoju, a to co w nim zastałem, cóż, nie było miłym widokiem. Rose siedziała na podłodze, cała zapłakana, z żyletką w lewej ręce. Z prawej ręki natomiast wypływała stróżka krwi. Wiedziałem, że Rose ta sytuacja zapewne przerośnie, ale nie wiedziałem, że ucieknie się do tak bezsensownego rozwiązania jakim jest samookaleczanie.

- Rose, cholera, co Ty robisz?- podbiegłem od razu do niej i wyrwałem żyletkę z jej ręki.

- Skoro i tak mam umrzeć, to już chyba wolę sama się zabić- powiedziała ledwo co i spojrzała na mnie pustym wzrokiem.

- Co Ty gadasz? Nie umrzesz!- krzyknąłem i próbowałem zatamować krwawienie. Zrobiła tylko jedną kreskę, ale za to bardzo głęboką.

- Ashton, słyszałam o Parkerze. Bądźmy szczerzy. Już po mnie- wyszeptała kładąc się na łóżku. Nie nie nie.

- Rose, nie zasypiaj, słyszysz? Nie możesz zasnąć! Rose, nie śpij!!- krzyczałem, a ona na szczęście nie zamykała oczu. Zdjąłem bandamę z głowy i nosno zacisnąłem ją na ręce Rose. Straciła dość dużo krwi, ale miałem nadzieję, że nic jej nie będzie.

- Ash, wiesz, wcale Cię nie nienawidzę. Wbrew pozorom, nie jesteś taki zły. W sumie nawet mi pomagasz- zaśmiała się cicho. Błagam Rose, trzymaj się! Mam nadzieję, że utrata takiej ilości krwi jaką straciła Rose, nie jest niebezpieczna dla jej życia.

- Rosie, spójrz na mnie- poprosiłem, a dziewczyna z trudem zrobiła to. Okej nie jest tak źle- dasz radę wstać?- kontynuowałem, a Rose z moją pomocą dała radę wstać.

Zaprowadziłem ją do łazienki i przemyłem jej ranę. Dziewczyna syknęła z bólu, ale co miałem na to poradzić? Musiałem to przemyć, żeby nie wdało się zakażenie. Przy okazji pomogłem zmienić jej bluzkę, bo również była we krwi. Dałem jej jakąś moją koszulkę, która leżała w łazience i na szczęście była czysta. Rose najwidoczniej przez pieczenie ręki była już trochę bardziej żywa. Już nie miała tego pustego wzroku, ale nadal była słaba.

- Boję się- wyszeptała, a z jej oczu znowu zaczęły płybnąć łzy. Było mi jej tak cholernie szkoda...

- Ze mną jesteś bezpieczna skarbie- wyszeptałem jej prosto do ucha i wziąłem ją na ręce i zaniosłem z powrotem do jej pokoju.

- Dlaczego to wszystko mnie spotyka?- wtuliła się we mnie, gdy tylko położyłem ją na łóżku. Musiałem położyć się z nią, bo teraz nawet nie miałem innego wyjścia- Jeff chce się teraz mnie pozbyć prawda? Ja nie chcę umierać- spojrzała na mnie, a mnie serce się łamało

- Nic Ci nie zrobi Rose, obiecuję Ci to- przytuliłem ją mocniej, uważając na jej rozciętą rękę.

- Odpowiedz!- krzykneła i jeszcze bardziej zaniosła się płaczem.

- Tak, Jeff chce teraz Twojej śmierci- powiedziałem cicho, mając nadzieję, że jednak Rose tego nie usłyszy, ale Rose doskonale to usłyszała

- Ja nie chcę umierać- powtórzyła- wyjedźmy stąd, proszę. Jak najdalej- znowu spojrzała na mnie, ale już nie płakała. Było widać jaka jest wycieńczona.

- To nie jest dobry pomysł. Rose, tu jesteś bezpieczna. Niedaleko stąd jest komisariat. Mój przyjaciel to komendant i wysatrczy jeden telefon a w 5 minut będzie tutaj cała policja z Sydney. Nie pozwolę nikomu Cię skrzywdzić, pamiętak o tym- oparłem brodę na jej głowie i cicho do niej szeptałem, Dziewczyna stopniowo się uspokajała. Może i nie pałałem do Rose jakimś wielkim uczuciem, może po prostu ją zaczynałem lubić, ale nie mogłem pozwolić jej skrzywdzić. To wszystko działo się przeze mnie, więc to ja musiałem zapewnić jej bezpieczeństwo.

- Dziękuję Ash- uśmiechnęła się, ledwozauważalnie i delikatnie cmoknęła mnie w policzek. To było.... miłe. Na prawdę miłe. Chyba zaczynaliśmy przełamywać pewną barierę między nami, a może Rose była na tyle zmęczona, że nie kontaktowała?

- Nie ma za co Rosie. Będę Twoim aniołem- poweidziałem już pewniej, a Rose ułożyła swoją głowę na mojej klatce piersiowej.

- Anioły czasami nie są w stanie kogoś obronić- szepnęła już na skraju świadomości

- Obiecuję, że będę aniołem z shotgun'em* i będę wałczył dopuki nie wygram- szepnąłem, a Rose zasnęła, jednak z majaczącym na jej ustach uśmiechem. Obiecałem jej i obietnicy swojej dotrzymam.

***

* Shotgun brzmi lepiej niż 'strzelba'  więc zostawiłam to tak

Kochani moi! Przybywam z rozdziałem i muszę powiedzieć, że końcówka mi się podoba!

Tak, dokładnie, ja w końcu mówię, że coś mi się podoba!

Dzisiaj dedyk wędruje do xxClawxx, za to że jest świetną osobą i poprawiła mi dzisiaj humor! Dzięki kochana!

To tyle, więc jak zwykle gwiazdkujcie, komentujcie i do następnego!

Cya xx

FreedomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz