Rozdział 22

445 47 2
                                    

Polecam włączyć piosenkę, która jest załączona do rozdziału xx

*

Wpadliśmy z Irwinem do szpitala po dosłownie kilkunastu minutach. Pędziliśmy jak na złamanie karku, ale nie spodziewaliśmy się tego, co tam zastaliśmy.

Hemmings nie był nawet w szczególności poturbowany. Może i miał zwichnięty nadgarstek i lekki wstrząs mózgu, ale w gruncie rzeczy nic mu nie zagrażało. Miałam ochotę zrobić mu dużo większą krzywdę, ponieważ my pokonaliśmy połowę miasta, omało co nie mieliśmy wypadku, bo przejechaliśmy na czerwonym świetle, akurat gdy jakiś samochód przejeżdżał przez skrzyżowanie i jestem pewna, że przyjdzie niejeden mandat, a Hemmingsowi nic nie jest. Chociaż raczej krzywdę zrobię Willowi, bo to on powiedział tylko tyle, że Luke jest w szpitalu i nic więcej, w jakim stanie jest, czy chociażby co się stało. Nic. Zero.

- Hemmo kretynie, co Ci się stało?- Ashton zaczął od razu po wejściu do sali, w której leżał blondyn.

- Was też miło jest widzieć, kochani- Luke uśmiechnął się krzywo, mierząc nas wzrokiem.

- Myśałem, że Parker Cię dorwał, a tymczasem jesteś w gruncie rzeczy cały- Irwin zdecydowanie nie był w nastroju na żarty. Napewno nie teraz.

- Miałem tylko mały wypadek samochodowy. Dzięki za troskę- Facetami zdecydowanie zbyt często targają emocje. Głównie gniew i zgryźliwość. Czy to nie irytujące?

- Który samochód rozbiłeś?

-Ash, przynajmniej mu nic nie jest. Daj spokój z samochodem- położyłam mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam się. Tak. Byłam wnerwiona na Hemmingsa, ale zachowam to dla siebie. Po co mam wszczynać jakąś bezsensowną kłótnię?

- Dzięki Rose. Przynajmniej Ty nie jesteś taką materialistką- Czy mu się coś do jasnej cholery w łeb stało? Prowokuje Ashtona, a dobrze wie, że on się dosyć łatwo denerwuje.

- Co Ty kurwa powiedziałeś?- Nie mówiłam..?

- Chłopaki spokój. Co w was wstąpiło? Nie zachowujcie się jak dzieci- starałam się ich uspokoić i z Irwinem się udało, ale Hemmings musiał się odszczekać:

- Odezwała się dorosła.

- W tym momencie, to Ty pokazujesz, jaki z Ciebie dzieciak Hemmings- Ash stanął w mojej obronie, ale ja już nie chciałam tego słuchać.

- Daj znać, jak będziesz miał lepszy humor i nie będziesz chciał się kłócić- rzuciłam i wyszłam z jego sali. Zaraz potem przez główne drzwi wpadł jakiś mężczyzna ze starszą panią na rękach.

- Ratujcie ją! Proszę to moja matka. Ona umiera! Pomocy!- mężczyzna krzyczał i płakał. Musiał bardzo ją kochać. Nie minęła minuta, a kobietę zabrał personel, a mężczyzna biegł z nimi, cały czas trzymając za rękę swoją matkę.

Patrząc na to, przypomniałam sobie dzień, w którym zginęli moi rodzice. Tak bardzo różnił się od tego.

Do tego samego szpitala przywiózł ich ambulans. Oboje byli w ciężkim stanie. Ja oszołomiona szłam za nimi. Operowali ich, a ja siedziałam pod salą operacyjną, mając nadzieję, że jednak wyjdą z tego. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Po prostu czekałam, ale oni z tego nie wyszli. Umarli. Odeszli, zostawiając mnie samą na tym świecie.

Stałam teraz na środku holu i płakałam. Teraz. Teraz, kiedy było już za późno, zrozumiałam jak ważni byli dla mnie. Poczułam uścisk na ramienu. Ashton.

- Co się stało?- zapytał przyglądając mi się.

- Jadę na cmentarz. Wrócę sama- oznajmiłam i wyminęłam go. Ruszył za mną, ale ja nie czekałam na niego. Potrzebowałam samotności. Jednak on nie odpuszczał.

- Rose, do cholery. Nie możesz jechać sama. Teraz nie jesteś bezpieczna. Nie puszczę Cię samej. Po co Ci teraz jechać na cmentarz?- Ash wydawał się być już zmęczony dzisiejszym dniem.

- Chcę jechać do rodziców. Nie byłam tam od ich pogrzebu.- powiedziałam cicho nie patrząc na chłopaka.

- Błagam Cię, nie możesz jechać jutro?- tak, on był wyraźnie zmęczony...

- Ty nic nie rozumiesz. Nie masz jak zrozumieć. Ty masz rodzinę!- krzyknęłam, a przechodząca obok nas kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem? Na cholerę, jak nic o mnie nie wie?

- Uspokój się- o nie, Ash nie zrobię tego.

- Jak mam się uspokoić? Czy Ty masz pojęcie, co to znaczy stracić rodziców?- krzyknęłam mu prosto w twarz, jednak on nadal był nadzwyczaj spokojny.

- To było kilka miesięcy temu i teraz Ci się wzięło na rozpaczanie?

- Nie przeżyłeś tego co ja! Widziałam ich śmierć. Jechałam kilkadziesiąt metrów za nimi. Równie dobrze to ja mogłam wtedy zginąć. Patrzyłam jak umierali, a nawet mnie to nie poruszyło. Byłam i prawdopodobnie jestem bezuczuciową dziwką.- skończyłam i schowałam twarz w dłoniach. Po chwili poczułam ręce oplatające moją sylwetkę.

- Proszę Cię. Uspokój się. Nie jesteś bezuczuciową dziwką. Rose, każdego czasami może przerosnąć sytuacja, w której się znajduje. Każdy popełnia błędy. Nie ma co ich wspominać, bo będziesz cały czas na nie wpadać. Zostaw to. Rozumiem, że chcesz jechać na cmentarz. Pojadę tam z Tobą, ale proszę, nie dochodź teraz swoich dawnych błędów- Ashton oparł swoją głowę na mojej i szeptał, podczas gdy ja moczyłam mu łzami bluzę.

- To wszystko mnie przerasta. Czuję się jakby moje życie to była jedna, wielka wojna o przetrwanie, a ja w niej przegrywam. Potrzebowałabym chyba superbohatera, żeby wygrać.- wyżaliłam się, a Ash odsunął mnie od siebie i spojrzał w moje zapłakane oczy.

- Masz rację. Życie to jest walka o przetrwanie, ale nie przegrasz jej. Jeśli chcesz mogę być nawet Twoim bohaterem. Obiecałem Ci już, że będę Twoim aniołem, więc bohater to nie problem. Nie jesteś sama. My Ci pomożemy. Ja Ci pomogę- uśmiechnął się, co udzieliło się również mi. Przez chwilę naprawdę wierzyłam, że może nam się udać.

Tak bardzo chciałam w to wierzyć całą sobą, ale gdzieś z tyłu mojej głowy nadal błąkały się wątpliwości. Nie chciałam ich jednak dopuszczać do siebie.

- Pojedziesz ze mną?- spytałam cicho, a Ashton tylko pokiwał głową i ruszyliśmy do samochodu. W drodze na cmentarz byliśmy cicho. Żadne z nas nie chciało się odzywać, a może po prostu Ash wiedział, że teraz potrzebuję spokoju?

Kupiliśmy jeszcze po drodze kwiaty i po jakiejś godzinie staliśmy nad grobem rodziców. Był zadbany, a to oznaczało, że ktoś go odwiedza. To dobrze. Nie chiałabym, żeby ten grób stał się zapomnianym. W końcu leżą tu jednak ludzie sukcesu, pomyślałam. Złożyłam kwiaty, pomodliłam się za nich i odeszłam. Co miałam zrobić? Jak miałam się zachować. Oni i tak mnie nie słyszą. Chciałam, żebym pamiętała o nich.

- Ash?- zwróciłam się do niego, gdy wracaliśmy już do domu.

- Tak?- zwrócił na chwilę swoje oczy na mnie, by zaraz po chwili znów skupić wzrok na jezdni.

- Dziękuję- szepnęłam, jednak byłam pewna, że Irwin mni usłyszał.

- Za co?- zaśmiał się cicho, kładąc swoją dłoń na mojej, spoczywającej na moim kolanie.

- Za wszystko.- odpowedziałam i scisnęłam jego dłoń.

Bez niego nie dałabym rady przejść przez to wszystko, a teraz wierzę w to, że nam się uda. Musi się udać.

***

Ola senioritas! Przybywam wcześniej ;)

Jak tam samopoczucie? Jak święta?

Wiecie? Chyba zbliżamy się do końca. A przynajmniej I think so.

Chciałabym wam jeszcze podziękować za wszystkie wyświetlenia, głosy i komentarze. Jesteście kochane!!!!!

Cya xx

FreedomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz