Rozdział 11

330 16 61
                                    

*Pov: Rainbow Dash*

Obudziłam się rano leżąc na kanapie Soarina. Powoli się podnosiłam i zauważyłam, że na stoliku leżała taca ze śniadaniem. Prawdopodobnie Kosiarz wstał wcześniej i zrobił mi śniadanie *jaki on jest kochany*. Po śniadaniu chciałam odnieść tace do kuchni ale zderzyłam się z jakimś kucykiem.

-UWAGA!!! - zawołał trzymają filiżankę z herbatą, która prawie spadała na podłogę.

- Trzymam! - zawołałam przytrzymując herbatę skrzydłem i trzymając równowagę.

- Dashie wstałaś. A właśnie chciałem pójść cię obudzić... hehe. - zaśmiał się i od razu oddałam mu herbatę w jego kopyta.

- Nie, nie to dla ciebie herbata. Do śniadania pechowo zapomniałem herbaty i chciałem ci ją dać ale jak już widzę to tylko musisz ją wypić. - zabrał ode mnie tace i poszedł ją umyć.

- Dzięki Soarin za śniadanie. - podziękowałam mu za posiłek.

- Nie ma sprawy. Kiedy wstałem to ty jeszcze spałaś i nie chciałem cię budzić i pomyślałem, że było by miło jak bym ci zrobił śniadanie. - zaczerwienił się kiedy mi to opowiedział.

- Wow! - byłam zaskoczona.

- Co Wow? - zapytał się śmiejąc.

- Pierwszy raz spałam u przyjaciela. Więc tak zaragowałam. - popatrzyłam na niego a ten zaczął cicho się śmiać.

- Też byłem zaskoczony ale-! - nie dokończyłem bo Dash się o coś zapytała.

- A jak ty mnie przeniosłeś na kanapę? Jak dobrze pamiętam to zasnęłam ci na ramieniu. - popatrzyłam na niego podejrzliwie.

- Mam swoje sposoby... heh. - spojrzał na mnie pewny siebie.

- Dobra. Nie wnikam. - zamknęłam temat.

Po rozmowie pomogłam Soarinowi w kuchni i w salonie gdzie spałam. Soarin poprosił mnie o pomoc w dotarciu na koszary Wonderbolts. Bez problemu się zgodziłam i zaczełam pakować się na trening. Kosiarz jeszcze nie chodził ale niedługo już będzie mógł. Po dotarciu od razu poszłam do szatni się przebrać w strój. Soarin poszedł na trybuny i oglądał trening. Jego rodzice też przyszli. Rozpoczęliśmy ćwiczenia. Ja leciałam obok Misty Fly, żeby nie lecieć z nowym. Mieliśmy parę ćwiczeń z przeszkodami. Jak widziałam Zephyr wpadał w każdą napotkaną przeszkodę i uderzał w nie twarzą. Ale jedna sytuacja była najlepsza. Lecąc pod dużym, wiszącym drzewem mieliśmy je ominąć a co zrobił Zephyr Breeze, uderzył w nie z wielką siłą, że było to słychać na kilometr. Szefowa poleciała do niego, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku niestety przeżył upadek. Kręciło mu się w głowie i pani kapitan kazała mi go odprowadzić. Czekałam na niego długo gdy zobaczyłam znajomego mi kucyka, który właśnie szedł korytarzem.

- Hej! Co tu robisz? - zapytał się śmiejąc.

- Czekam na nowego. Niestety. - odpowiedziałam mu trochę dziwnym głosem.

- Słuchaj mam do ciebie małą sprawę... Ale powiem ci po treningu zgoda? - jego głos zmienił się na szept.

- Zgoda. - nie wiem nawet o co chodzi.

- To po treningu pod moim domem? - dalej mówił.

- Dobrze. - zgodziłam się.

- Dobra to naradzie Rainbow! - zawołał odchodząc.

- Pa Soarin... ale przecież się potem spotkamy. - zawołałam do niego.

- Faktycznie. To po treningu... heh. - odwrócił się cały zawstydzony.

MLP: "The Story For Us"/soarindash (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz