Siedzę na parapecie i bezmyślnie wpatruję się w obraz za szybą. Mokra ulica, jednakowe małe domki z białymi okiennicami. Co kilka minut przejeżdżający samochód. Zwyczajny dzień, na zwyczajnym przedmieściu zwyczajnego Londynu.
Tylko ja nie jestem zwyczajna. Jestem kupką gówna, pozbieraną przez kilka osób, w kogoś, kogo nazywają Hermioną.
Hermiona Granger.
Jak to beznadziejnie brzmi. Tak okropnie niemagicznie, tak bezmyślnie tandetnie. Kim była dziewczyna o tym nazwisku? Kim była kobieta o tym imieniu? Jaką miała przeszłość i jaką przyszłość?
Stukam palcami w zimną powierzchnię.
Stuk, stuk, stuk.
Czy gdybym stuknęła mocniej, wszystko rozleciałoby się w mak, jak to pieprzone lustro?
Zamykam oczy, próbując powstrzymać łzy i mdłości. Obracam nadgarstek i patrzę na idealnie równą linię biegnącą w poprzek. To tędy uciekało moje życie, gdy w objęciach śmierci znalazł mnie Daniel.
Daniel.
Pochłania mnie kolejna fala wszechogarniającej rozpaczy i niezrozumienia. Nienawidziłam go i kochałam jednocześnie. Dziękowałam i przeklinałam. Tęskniłam i nie chciałam go widzieć. Kim był tak naprawdę? Dlaczego zrobił z mojego mózgu totalną sieczkę? Czemu sprawił, że moje cholernie szczęśliwe życie okazało się pieprzonym kłamstwem?
Słyszę jakieś głosy piętro niżej. Obracam się w stronę otwartych na oścież drzwi. Pilnują mnie, sprawdzają, troszczą się i nie pozwalają zapomnieć, że żyję i będę żyć.
Chciałabym powiedzieć, że kocham ich za to, ale równocześnie nienawidzę, że trzymają mnie w czymś tak beznadziejnym, jak istnienie.
Chciałabym przestać oddychać. Chciałabym przestać czuć ten obezwładniający ból w środku, w okolicy czegoś, co kiedyś nazywałam sercem. Teraz to była pusta, nic niewarta skorupa, bo ten, który tam mieszkał, uciekł z podkulonym ogonem.
Rozmowa cichnie, ale nadal trwa. Znów opieram głowę o szybę. Jakieś dziecko biegnie, wskakując do każdej kałuży.
Tak beztroskie, tak radosne...
Wzdycham, oplatając się ramionami, które i tak nie dają mi schronienia, ani ciepła. Moje własne ciało mnie zawodzi. Ciągle mnie zawodzi. Nawet nie pozwoliło mi umrzeć i odejść z tego popieprzonego świata.
Słyszę kroki, lekkie skrzypnięcie deski na korytarzu. Ktoś idzie, wolno, jakby się zastanawiał, czy wejście do mojego mrocznego świata jest dobrym pomysłem.
Zapraszam.
Wiem.
Po prostu wiem, że to on.
Staje w drzwiach i oddycha ciężko, jakby przez ostatnie metry przekopywał się przez zaspy, a nie szedł korytarzem mojego domu. Nos od razu wychwytuje subtelny, męski zapach perfum. Nie obracam się, bojąc, że oczy postanowią spłatać mi figla i pokazać kogoś zupełnie innego.
Wzdycha, a ja czuję, jakby każdym swoim oddechem zabierał mi powietrze.
– Granger – szepcze. Zamieram, słysząc dziwną bolesną nutę w głosie. Nie obracam się, nie mam odwagi, nie mam siły. Nie chcę kolejny raz umierać, widząc kogoś, kogo kochałam całą sobą, kto wydarł mi serce i zdeptał. Dwa razy. Dwa, pieprzone razy.
– Granger – powtarza. – Proszę cię... – milknie, czekając na jakąkolwiek moją reakcję.
Uśmiecham się mimo woli.
CZYTASZ
Zagubieni w czasie 2: Wierni przeznaczeniu // Dramione
Fanfiction" - To nie ma sensu, Potter. Ona mi nie wybaczy. Widzisz, co z niej zrobiłem? -Wskazuję bezmyślnie na korytarz za jego plecami. - To jest dziewczyna, która powinna być noszona na rękach, czczona jak bogini a ja... - załamuję się - jedyne co umiem, t...