Rozdział 6

6.8K 312 45
                                    

Draco

Nie miałem pojęcia jakim cudem znalazłem się na szkolnych trybunach podczas kwalifikacji Gryfonów, ale już od momentu kiedy tu usiedliśmy, zacząłem tego żałować. Powinienem w tym momencie przekląć Blaise'a za jego idiotyczne pomysły. Kto normalny marnuje swój wolny czas na oglądaniu stada baranów latających za piłką?

— Chodź Malfoy — mówili — Będzie fajnie. — mówili. — powiedziałem, opierając nogi o krzesełka przede mną.

— Nie przesadzaj. — odezwał się Blaise. — Quidditch to Quidditch. Poza tym, dobrze jest podejrzeć przeciwnika. — powiedział niezbyt przekonująco.

— Czyżby? — prychnął Nott. — Gdyby Carrington nie grała to by nas tu nie było. Ktoś tu na nią leci. — zagwizdał.

— Jesteśmy w pierwszej klasie, że negujemy przyjaźnie damsko-męskie? — odpowiedział spokojnie Zabini.

— Pewnie i tak skończy z Potterem. W końcu z nim trzyma. — zauważyłem.

— Potter po tym jak mu nie wyszło z tą Azjatką, to chyba leci na małą Weasley. — dodał Theo.

— Kolejna ruda wsza — burknąłem. — Zauważyliście, że zaraz połowa szkoły będzie miało na nazwisko Weasley?

— Oby Czarny Pan wybił ich co do jednego. — mruknął Nott.

— Możemy o nim nie rozmawiać? — warknąłem, na co brunet się w końcu zamknął.

Wziąłem głęboki oddech i powoli wypuściłem powietrze, sprawiając, że moja złość częściowo ze mnie zeszła. Dawniej gdy ktoś wspominał jego imię, to czułem obojętność, jednak teraz czułem złość przeplataną ze strachem.

Zawsze myślałem, że byłem dla niego tylko dzieckiem jednego z szanowanych rodów czystej krwi, który był mu oddany. Oddany - to dużo powiedziane, bardziej określiłbym to jako banda szlacheckich pół-mózgów, którzy byli zbyt wystraszeni, by powiedzieć "nie". To był strach, nie oddanie.

Jednak z czasem okazało się, że było w tym coś więcej. Gdy usłyszałem wolę Voldemorta dosłownie zamarłem.

Zabić Dumbledore'a. wysyczał niczym wąż.

Próbowałem zrozumieć, czemu nakazał mi zabić najpotężniejszego czarodzieja naszych czasów, którego sam się bał. Na Merlina przecież ja mam tylko siedemnaście lat...

Po tygodniu odosobnienia w swojej sypialni zrozumiałem czemu. Mogłem to zawdzięczać tylko mojej rodzinie. Zapewne sprawdzał moją wierność. Wiedział, że Malfoy'owie w przeszłości go zawiedli. Teraz ja byłem ich odkupieniem.

Oderwałem się od ponurych myśli i rozejrzałem się po trybunach, które jak na kwalifikacje były dosyć zapełnione. Chyba ci ludzie naprawdę nie mieli nic innego do roboty. Podobnie jak ja.

Nad naszymi trybunami przeleciała Carrington i młoda Weasley z kaflem w dłoni, musiałem przyznać, że te dwie nieźle się dogadują na boisku. Weasley podała kafla brunetce, a ta zdobyła kolejne punkty ośmieszając przy tym Wieprzleja, który o mało nie zleciał z miotły. Jedno było pewne, ta drużyna była za mała na dwóch Weasley'ów. Brunetka jeszcze rozegrała parę dosyć dobrych akcji, po czym rozległ się gwizdek Pottera świadczący o zmianie zawodników, którzy również czekali na swoje pięć minut na boisku. 

Dziewczyna odłożyła miotłę na bok i poprawiła związane włosy. Właściwie to nie wiem czemu przyciągnęła moją uwagę, spośród jej znajomych była jedyną osobą, której nie znałem. Pomimo tego, że zawsze była u boku Pottera i jego gromadki, to nigdy się nie wychylała. Zawsze obserwowała nasze kłótnie bez jakiejkolwiek interwencji.

Miałem jednak wrażenie, że niedawno ją gdzieś widziałem. Nie chodzi mi o minięcie na śniadaniu w Wielkiej Sali, czy spotkanie na boisku. Ta dziewczyna z niewiadomego powodu zapadła mi w pamięci.

§

Cameron

— Za drużynę. — powiedział Harry, unosząc pełny kufel piwa kremowego.

— Za drużynę. — powtórzyliśmy, a następnie rozległ się dźwięk obijającego o siebie szkła.

Po kwalifikacjach cała drużyna udała się do Trzech Mioteł. Nie można było powiedzieć, że nasze wyjście było legalne, jednak jak to mówią - gryfoni się niczego nie boją.

Delikatnie szturchnęłam Harry'ego łokciem, na co chłopak się nachylił.

— Rozmawiałeś z Ronem? — powiedziałam na tyle cicho, by tylko Potter mnie usłyszał.

— Jeszcze nie — westchnął brunet.

— Będzie wkurzony, że go nie przyjąłeś. — przyznałam.

— Cormac gra od niego lepiej. Co miałem zrobić? Dać go do drużyny tylko dlatego, że się przyjaźnimy? - mruknął poddenerwowany.

- Nie mówię, że powinien grać. Uważam, że McLaggen będzie świetnym obrońcą, ale znasz Rona. — westchnęłam. — Liczył, że się zlitujesz.

— Później z nim pogadam. — oznajmił chłodnym tonem.

Harry najwidoczniej nie miał humoru, by dalej ciągnąć rozmowy, więc zaczął się bawić skrawkiem rękawa od swojej bluzy. Miał sobie za złe, że nie przyjął Rona. Każdy dobrze wiedział, że zawsze było to jego marzeniem. Kapitan musiał wybrać pomiędzy jego najlepszym przyjacielem, a lepszym, bardziej doświadczonym zawodnikiem jakim był McLaggen. W takich sytuacjach znajomości nie grają roli, tu chodzi o Puchar Quidditcha. Każdy to rozumiał, poza Ronem.

Wyrzuciłam ten temat ze swojej głowy i rozejrzałam się po barze. Oprócz nas był tylko jeden mężczyzna siedzący przy barze, który rozmawiał z włascicielką. Nad jej głową znajdował się duży, stary zegar. Było już po dwudziestej pierwszej. W jednej chwili przypomniało mi się, że dzisiaj miałam pierwszy dyżur po kwalifikacjach.

— Cholera — powiedziałam pod nosem i energicznie wstałam przez co wszyscy siedzący przy stole spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.

— Coś się stało, Cam? — spytała Ginny, obserwując jak w pośpiechu zakładam kurtkę.

— Zapomniałam, że mam dyżur w lochach. Jak Snape się zorientuje, że mnie nie ma, to już po mnie. —powiedziałam, jednocześnie sprawdzając, czy wszystko wzięłam.

— Chwila, mówiłaś, że McGonagall cię zwolniła z dyżurów! — zawołała Gin.

— Ale Luna nadal jest chora, zgodziłam się, że ją zastąpię. Do później! — rzuciłam, nie czekając na odpowiedź i biegiem ruszyłam w stronę szkoły.

Dotarcie do szkoły zajęło mi dłużej jak się spodziewałam, musiałam przemknąć do środka niezauważona. Filch i jego głupi futrzak nieco mi to utrudnili, jednak w samą porę zjawił się Irytek ze swoimi balonami wypełnionymi farbą. Woźny wyglądał niemalże jak pisanka wielkanocna, co ja bym zrobiła bez tego kochanego Poltergeista?

Z radością stwierdziłam, że Snape nie kręcił się nigdzie w pobliżu, więc cała zdyszana otworzyłam stare, skrzypiące drzwi i oparłam się o jedną ze ścian próbując złapać powietrze. Czułam się jakbym właśnie przebiegła maraton. Zdjęłam w pośpiechu kurtkę i rzuciłam ją na krzesło stojące obok wejścia. Z drugiego końca sali dobiegł dźwięk szkła, który zwiasował o tym, że nie byłam tu sama.

§   §   §

Nie zapomnij o mnie • Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz