Rozdział 33

5.3K 260 32
                                    


Przygotowania do Mistrzostw Quidditcha zbliżały się wielkimi krokami. Natłok prac domowych mi w tym wyjątkowo utrudniał, jednak na szczęście Hermiona wyciągnęła do mnie pomocną dłoń widząc, że nie wyrabiam. Pomagała mi w esejach ze wszystkich przedmiotów i pożyczyła mi nawet swoje notatki z poprzedniego roku.

Harry jako kapitan nas nie oszczędzał, podobnie jednak miały też inne drużyny. Dzień w dzień każdy miał trening. Rawenclaw odrazu po obiedzie, po nim Hufflepuf, potem przychodziliśmy my, a po nas trenował Slitherin. Często nawet zostawiłam na trybunach tylko po to, by popatrzeć na mojego ukochanego.
Byłam pod wrażeniem jak dobrze Draco prowadził swoją drużynę, blondyn ich trzymał w swoich ryzach, dzięki czemu byli naprawdę pracowici i zawzięci, co nieco mnie martwiło.
Zauważyłam, że nie byłam jedyna na trybunach, wiele osób przychodziło na ich treningi łącznie z rzeszą fanek Draco.
Pomimo tego nie byłam zazdrosna, znałam swoją wartość i znałam Draco, i byłam pewna, że nie spojrzałby się na inną.
Pokazał mi jego dotąd nieznaną mi twarz, ukazał jaki potrafi być troskliwy, dobroduszny i cierpliwy. To tak, jakby te wszystkie dobre uczucia, które kiedyś w sobie skrywał pod osłoną wiecznego cynizmu i arogancji były zarezerwowane tylko i wyłącznie dla mnie.
Draco Malfoy otworzył się przede mną i rozkwitł jak piękny kwiat, pokazując swoje najlepsze walory. Teraz widziałam, że się nie myliłam, był wspaniałym człowiekiem, którego bardzo podziwiałam.

Nadal miałam z tyłu głowy fakt, że on jest po tej złej stronie, przecież jest śmierciożercą i służy Czarnemu Panu. Przerażało mnie to jak cholera, jednak nie bałam się, że mnie skrzywdzi. Bardziej bałam się o to, że ktoś skrzywdzi jego... Że go stracę na zawsze, że mrok pochłonie jego serce i się ode mnie odwróci. Miałam świadomość że chłopak nie mówił mi wszystkiego, jednak nie chciałam na niego naciskać. Każdy ma sprawy które chce zachować tylko dla siebie, i ja to szanowałam. Wiedziałam, że jeśli będzie chciał mi coś powiedzieć to nie potrzebuje do tego nacisku. Podziwiałam tego człowieka, że był w stanie zachować swoje człowieczeństwo podczas takiej sytuacji. Jego błysk w oku nadal się tlił i codziennie sprawdzałam, czy nie gaśnie.

Przez ostatnie dwa tygodnie nie mieliśmy dużo czasu dla siebie. Widywaliśmy się z rana przed śniadaniem, Draco kiedy u mnie nie nocował to przychodził z rana mnie obudzić. Nie miałam pojecia jakim cudem był w stanie wstać tak rano by się przyszykować i obudzić mnie w pełni gotowym o siódmej nad ranem.
Odprowadzał mnie zawsze z rana do Wielkiej Sali, a potem nasze drogi się rozchodziły przy wejściu i tak do końca zajęć. To było dla mnie karą, że nawet nie mogłam do niego nic powiedzieć, bowiem wszyscy dookoła patrzyli. Jedynie na śniadaniach i na korytarzach posyłał mi lekki uśmiech, którym musiałam się zadowolić aż do południa. Te małe gesty dawały mi siłę by przetrwać dzień bez niego. Czy to było uzależnienie? Być może.
Czy mi to przeszkadzało? Absolutnie nie.

 
§

Przed lustrem poprawiłam swój kucyk i upewnilam się, że moje ochraniacze są dobrze zapięte.
Spojrzałam w swoje odbicie, widziałam zestresowaną dziewczynę, w barwach gryffindoru, która pragnęła wygranej.

Nadszedł dzień walki o Puchar Quidditcha. Wcześniej tego dnia Rawenclaw wygrał z puchonami 250 do 130 i zajął trzecie miejsce, a za pół godziny już musiałam być na boisku.

Do dormitorium bez zapowiedzi weszła Ginny z miotła pod pachą.

— Gotowa, żeby posłać żmije z dymem? — powiedziała, klepiąc mnie po ramieniu.

— Jak nigdy wcześniej — uśmiechnęłam się do przyjaciółki.

— Więc chodźmy — powiedziała, ciągnąc mnie za rękę. Wzięłam do ręki moją miotłę i razem wyszłyśmy z dormitorium.

Pogoda nam sprzyjała, zostały jedynie pozostałości po śniegu, a słońce świeciło wysoko na niebie.

Trybuny były już niemalże pełne, widząc to poczułam jak mój żołądek zaczyna się kurczyć ze stresu. Ginny widząc, że zjada mnie trema chwyciła mnie za rękę i posłała mi pocieszający uśmiech.

Razem dotarłyśmy do namiotu zawodników, w którym była również drużyna ślizgonów. Widząc zielone stroje zawodników automatycznie zaczęłam szukać wzrokiem Malfoy'a. Stał opierając się o jeden ze słupów z rękami założonymi na klatce piersiowej, był pochłonięty rozmową z Blaisem i Theodorem Nottem.

Blaise widząc, że weszłam do namiotu uśmiechnął się szeroko i pomachał mi z oddali, odwzajemniłam uśmiech i poszłam za Ginny w stronę naszej drużyny.  Blondyn widząc, że tu jestem już robił krok w moją stronę, jednak sekundę później się zatrzymał wiedząc, że nie może tego zrobić. Posłałam mu lekki przepraszający uśmiech, a następnie odwróciłam wzrok.

— Już jesteście — zauważył Harry odkładając swoją Błyskawicę na bok. — To świetnie. — oznajmił i zaczął omawiać taktykę, którą powtarzaliśmy od dwóch tygodni.

— Jak nastawienie? — spytał ukradkiem Cormar Mclaggen, który niespodziewanie zjawił się u mego boku.

— Bojowe — odpowiedziałam, unosząc kąciki ust.

— I słusznie, to będzie zacięty mecz, ale jeśli się nie pogubimy, to wygraną mamy w kieszeni.

Po jego słowach do namiotu weszła pani Hooch ubrana w szatę sędziowską.

— Zawodnicy zapraszam tutaj — zawołała. Wszyscy wzięliśmy miotły w dłoń i zarówno my i ślizgoni podeszliśmy do nauczycielki. Tak jak mogliśmy się spodziewać ze strony zawodników z przeciwnej drużyny usłyszeliśmy szydercze śmiechy — Macie grać czysto, bo będę gwizdać każdy najmniejszy faul — oznajmiła. — Dajcie z siebie wszystko, dzieciaki. Powodzenia — powiedziała i wskazała na boisko.

Po kolei zaczęliśmy wlatywać na boisko ustawiając się w odpowiednim ustawieniu. Hałas na trybunach był na tyle duży, że nie słyszałam własnych myśli, jednak kiedy pani Hooch wyleciała na miotle w stronę Harry'ego i Draco, którzy byli już ustawieni twarzą w twarz cała widownia ucichła.

— Gotowi? — spytała kapitanów na co pokiwali głowami. Kobieta chwilę później zagwizdała i zostały wypuszczone kafle, tłuczki i złoty znicz.

Odrazu na tyle ile pozwalała mi miotła pomknęłam w stronę kafla, a kątem oka zauważyłam, że Blaise również leci w jego stronę.

— Ruszyli! Pierwsza akcja toczy się pomiędzy Carrington i Zabini, kto pierwszy go przechwyci kafla? — komentował Lee Jordan przez mikrofon. — Wiemy, że Zabini to bardzo szybki zawodnik, jednak Carrington okazuje się szybsza!! — krzyczał, kiedy pierwsza dotarłam do kafla.

Chwyciłam kafla i odrazu pomknęłam w przeciwną stronę i przekazałam kafel Ginny, która już na to czekała.

— Kafel przekazany Weasley, ta natomiast gna do bramek przeciwnika!
Ruda poleciała w stronę bramki ślizgonów, unikając latających tłuczków. W tej samej chwili niezauważona przeleciałam z drugiej strony równolegle z Ginny. W chwili kiedy była dosłownie otoczona przez ślizgonów dziewczyna wychyliła się i przekazała mi kafla, ja natomiast posłałam go w stronę prawej bramki. Sekundę później drużyna Gryffindoru wrzasnęła z radości.

— Dziesięć do zera dla Gryfonów! Co za piękna akcja! Te dziewczyny rozumieją się bez słów! — dodał.

Mecz był bardzo ciężki i wyrównany, zarówno my jak ślizgoni pragnęliśmy wygranej i nie akceptowaliśmy zejścia stąd bez Pucharu.

—  Dawno nie był tu rozgrywany tak wyrównany mecz. —  powiedział Lee Jordan. Spojrzałam na tabele wyników, było 170 - 150 dla Slytherinu.

Sekundę później trybuny obeszły się dopingiem obu drużyn. Spojrzałam w górę i widziałam o co im chodzi.

Harry i Draco łeb w łeb lecieli za złotym zniczem, który zwinnie uciekał im sprzed nosa.

—  Dalej, Harry — mruknęłam, obserwując jak znicz nurkuje w głąb boiska.

— Teraz albo nigdy! Szukający są już o krok od wygranej! Kto to będzie?! — krzyczał Jordan.

Wstrzymałam oddech obserwując jak jeden z nich łapie znicz.

§   §   §

Jak myślicie, kto wygrał?🙊

Nie zapomnij o mnie • Draco MalfoyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz