Kto doniesie zawiśnie w lesie

694 45 13
                                    

*DIANA*
- Nie można tutaj palić! - krzyknęło jakieś dziecko, siedzące na balkonie obok.
Pokazałam mu język i kontynuowałam palenie papierosa.
- Mamo! - chłopiec zaczął wołać swoich rodziców.
- Kto doniesie zawiśnie w lesie - zaśmiałam się cicho, a dzieciak spojrzał na mnie wystraszony.
Szybko wrócił do środka swojego pokoju hotelowego i już więcej mi nie przeszkadzał. Skupiłam wzrok na budynku na przeciwko.  W oknie zobaczyłam dwójkę całujących się nastolatków. Zazdroszczę im. Chciałabym, żeby moje życie nie było takie popieprzone.
Oparłam się o metalową barierkę.
- Robisz osiedlowy monitoring? Nie miałaś spotkać się z chłopakiem? - poczułam ręce Andrésa na swojej talii.
- Po pierwsze: zabieraj swoje łapy, bo naruszasz moją przestrzeń osobistą - fuknęłam, cofając się. - Po drugie to nie twoja sprawa.
- Bo jeszcze pomyślę sobie, że wymyśliłaś wymówkę żeby się wyrwać z naszego spotkania - zaśmiał się.
- Jak ty się tu w ogóle dostałeś, co? Przecież nie masz kluczy.
- Ale Martín ma.
Dopiero teraz zauważyłam mojego brata przy drzwiach.
- Zdrajca - mruknęłam.
Mężczyźni zaczęli się śmiać, a ja zgasiłam papierosa.
- Czego ode mnie chcecie? - westchnęłam, kładąc się na łóżku.
- Porozmawiać - odparł Martín, siadając obok mnie na łóżku. Andrés usiadł na fotelu.
- Martín, znam go jeden dzień - wskazałam głową na Fonollosę. - Nie będę mu się spowiadać.
- Z całym szacunkiem, ale będziemy pracować ze sobą co najmniej kilkanaście miesięcy, więc mogłabyś przestać zachowywać się jak gówniara - odparł spokojnie.
- Przepraszam, chyba się przesłyszałam - powiedziałam z niedowierzaniem.
- Nie wydaje mi się, powiedziałem wszystko wyraźnie - uśmiechnął się kpiąco.
- Amigos, przestańcie - poprosił Martín.
- Nie sądzisz, że ktoś powinien powiedzieć jej prawdę?
Chyba zaraz czymś w niego rzucę. Nie, lepiej uduszę go poduszką.
- Jak tak to ma wyglądać to nie chcę się z tobą użerać, nawet za 2,4 miliarda euro...

*MARTÍN*
Diana była wściekła. Zawsze była opanowana, ale widać dzisiaj coś musiało się stać. Andrés obserwował ją z uśmiechem.
- Czemu się tak szczerzysz? - syknęła, wstając z łóżka.
- Bo jesteś zabawna...
- I?
- I rozbieram cię wzrokiem.
Podeszła do niego i uderzyła go w policzek.
- Jesteś chamem, który myśli, że wszystko mu wolno!
- Diana - warknąłem.
- Ty też jesteś po jego stronie? No jasne - dodała cicho. - Jacques znowu handlował narkotykami i go złapali. Nie jesteśmy już razem. To chcieliście usłyszeć?
Wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
- Ona jest jak tykająca bomba, Martín - oznajmił Fonollosa, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stała.
- Przejdzie jej - odparłem. - Po prostu dzisiaj miała zły dzień.
- Nie rozumiesz - pokręcił głową. - Właśnie to mi się w niej podoba... Jest taka dzika i nieposkromiona... To może być ciekawe wyzwanie.
- To moja siostra - zauważyłem ostrzej. - Trzymaj się od niej z daleka.
- Przecież żartuję - stwierdził, a w jego oczach zobaczyłem błysk.
Kłamca, kłamca...
- Za to ja nie - warknąłem, łapiąc go za koszulę.
- Czyżbyś był zazdrosny? - zapytał.
On wie. Wie, że trzyma mnie w garści.
- O Dianę? - udałem głupiego.
- Tak... Albo o mnie - wyszeptał, a ja go puściłem.
- Chyba oszalałeś - zaśmiałem się nieszczerze.
- Przestań wymyślać bzdury i zajmijmy się planem.
Usiedliśmy przy stole i Andrés wyciągnął rysunki oraz mapy.

*DIANA*
Co za palant! Już mam go dosyć. Zawsze wolałam pracować solo. Na współpracę z Andresém zgodziłam się tylko ze względu na Martína. Wiedziałam, że mu na tym zależy.
Włóczyłam się po mieście - byle jak najdalej od Fonollosy. Byłam w trakcie podziwiania jakiegoś gotyckiego kościoła, gdy zaczął lać deszcz. Nie miałam przy sobie parasola, nie wzięłam też żadnych pieniędzy. I cóż, trochę się zgubiłam... Postanowiłam schować dumę w kieszeń, zadzwonić do brata i poprosić go o podwózkę. On jednak nie odbierał. Zadzwoniłem więc na numer Andrésa, który podał mi wcześniej. Odebrał po trzech sygnałach.
- Czyżbyś się stęskniła? - przywitał mnie kpiąco.
- Chciałbyś. Czemu Martín nie odbiera? - zmieniłam temat.
- Załatwia sprawę poza miastem.
- A kiedy wróci? - dopytałam.
- Może za cztery godziny...
Jęknęłam.
- Znasz dobrze to miasto? - spytałam.
- Jak własną kieszeń.
- Andrés... - zaczęłam. - Przyjedziesz po mnie?

___________________________________________
Witam wszystkich ❤️
Mam nadzieję, że wam się podobało. Oczywiście zachęcam do komentowania,
frenchtimothee

bello e impossibile ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz