Znajdziemy inne wyjście

420 40 10
                                    

*DIANA*
Zeszłam na dół.
- Teraz będziemy pracować! - krzyknęła Nairobi, przechadzając się pomiędzy zakładnikami. - Do mnie: Torres, García, Biezma!
Wywołane osoby posłusznie ruszyły za nią, a ja zostałam sama z Denverem.
- Czemu mi nie powiedziałaś? Nie mogę uwierzyć, że robiłem z siebie debila przez pięć miesięcy - uderzył się dłonią w czoło.
Zaśmiałam się.
- To dlatego Berlin mnie tak nienawidzi?
Westchnęłam.
- Tak - przyznałam.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteście razem... Nie pasujesz do niego, Paris.
- Czemu nie? - zdziwiłam się.
- Ty jesteś taka... Miła.
Wybuchnęliśmy śmiechem.
- Jest między nami ok? - zapytałam.
- Jasne - przytulił mnie. - Chyba powinienem porozmawiać z Berlinem... Nie chcę, żeby urządzał ci sceny zazdrości.
- Dzięki, przydałoby się.
Uśmiechnął się do mnie.
- Pójdę do Nairobi - wyminęłam go.

*BERLIN*
- Jak to wiedzą? - zapytałem, zaciskając szczękę.
- Ty mi powiedz. Widać nie dopilnowałeś wszystkiego...
- Zaraz się dowiem.
Zbiegłem na dół.
- Przyprowadź tu wszystkich zakładników oprócz tych z drukarni - rozkazałem Dianie.
Po chwili wszyscy stali w szeregu.
- Ktoś z was powiadomił policję - prychnąłem z uśmieszkiem. - Podziękujcie tej osobie. Denver, rozbierz ją - wskazałem na losową kobietę, która zaczęła płakać. - A byliście tacy odważni.
Zaśmiałem się głośno.
- Berlin - syknęła moja narzeczona.
- Oj, skarbie, nie sądzisz, że zasłużyli na karę?
Diana zamilkła.
- Nie wierzę, że jakakolwiek kobieta chciałaby być z takim potworem - mruknęła jakąś dziewczyna, kiedy Paris przechodziła obok niej.
- Co powiedziałaś? - zapytałem, a ona przestała mówić. - Nie wstydź się, powtórz.
Pokręciła głową.
- Tak myślałem. A ty będziesz następna w kolejce.
Skinąłem na Denvera, który do nas podszedł.
- Zostaw ich! - krzyknął Rio. - To moja wina. Nie przypilnowałem Alison Parker. Zabrała telefon i zadzwoniła.
- Gratulacje - zacząłem bić brawo. - Pójdziesz ze mną - chwyciłem go za ramię.
- Paris, zabierz kobiety, które potrzebują leków do mojego gabinetu i tam poczekaj.

*PARIS*
Usiadłam za biurkiem i patrzyłam na zgromadzone w pomieszczeniu kobiety.
- Monica Gaztambide? To ty jesteś w ciąży? - zapytałam.
- Tak... - odparła blondynka.
- Denver chciał z tobą porozmawiać. Oslo, poczekasz tu z resztą, a ja ją odeskortuję?
Skinął głową.
- Spokojnie, nie chcemy ci nic zrobić - zapewniłam ją łagodnie.
Denver próbował ją przekonać, żeby nie usuwała dziecka. Po chwili zza rogu wyszedł Berlin.
- I jak tam?
- Nic ważnego - odparłam.
- Tak, tylko rozmawiamy.
- Interesujące, bo...
Nie dokończył, ponieważ usłyszeliśmy dzwonek telefonu.
Monica, coś ty zrobiła...
Berlin uśmiechnął się szeroko i sięgnął ręką do jej majtek. Następnie wyciągnął z nich dzwoniący telefon.
- Znam się trochę na szmuglowaniu - zaśmiał się. - Ale tego nigdy nie robiłem.
- Berlin...
Uciszył mnie.
- Denver, nie możemy jej pozwolić żyć.
- Ale Profesor mówił, że...
- Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby zakładnicy nas lekceważyli - przerwał mu chłodno. - Zabij ją.
- Ona jest w ciąży  - sprzeciwiam się. - Berlin, zabierasz życie nie jednej osobie, a dwóm. Musi być jakieś inne wyjście!
- Tak, jest inne. Ty ją zabijesz.
Denver pobiegł za Berlinem, a ja zostałam sama ze szlochającą Monicą.
- Spokojnie. Nie zabijemy cię, obiecuję. Znajdziemy inne wyjście, ok?
Łza spłynęła po moim policzku. Pogłaskałam ją po plecach.

Pamiętałam, jak mój narzeczony mówił, że chce mieć ze mną dzieci. Wobec nich też byłby taki bezwzględny?
Andrés potrafił być czuły, ale podczas napadu nie był Andrésem. Był Berlinem. Co jeżeli kiedyś zostanie tylko jedna z jego stron, ta ciemna i okrutna?
Bałam się, co przyniesie przyszłość...

___________________________________________

Witam wszystkich ❤️
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania.

Do następnego,
frenchtimothee

bello e impossibile ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz