=13=

191 38 18
                                    

KAMINARI

Denki podniósł pękaty wazon i z trudem wyciągnął go przed siebie. Zacisnął mocno dłonie na uchwytach i wykrzywił usta, kiedy niemal upuścił go na podłogę. Oczami wyobraźni widział już odłamki rozpryskujące się po całym salonie, pierwsze imprezowe zniszczenia, do których doprowadził sam. To by dopiero był pech.

— Pospiesz się — poprosił Kirishimę z jękiem. — Ręce mi już odpadają.

Eijiro doskoczył do niego z całym wałkiem folii bąbelkowej i zaczął owijać nią wazon ze wszystkich stron. Dopiero przy czwartej warstwie odsunął się na krok i wyciągnął do góry kciuki. Kaminari ostrożnie odstawił wazę i odetchnął głęboko.

— Dobra, to już wszystkie niepotrzebnie drogie naczynia mojej matki — oznajmił. — Nie, czekaj. Cholera — burknął, łapiąc się za głowę. — Został nam cały kredens.

— Możemy zakleić drzwi taśmą klejącą.

Denki spojrzał na Eijiro, jakby ten zaproponował napad na bank z plastikowymi pistoletami. Pokręcił głową i odwrócił się w kierunku wspomnianego mebla. Stał w całej swojej chwale przy jednej ze ścian otwartej jadalni, jakby kpiąc sobie z ich starań. Kaminari już nie raz miał ochotę po prostu go otworzyć i wyrzucić wszystko prosto na laminowaną podłogę.

— A jeśli przewrócą cały kredens?

Kirishima zmarszczył brwi.

— Miej ty trochę wiary w ludzi, co? — rzucił szybko, chwytając rolkę srebrnej taśmy.

To był zły pomysł. Cholernie zły pomysł. Denki nie potrafił myśleć o niczym innym. Banda nastolatków w tym samym domu, co porcelana jego matki, co robione na zamówienie lustra w łazienkach i wszystko inne, co da się rozwalić. Przecież on nawet nie znał większości tych ludzi. To wszystko było skazane na porażkę.

Zaczynał panikować.

— Denki, słyszę twoje myśli aż tutaj — powiedział Eijiro. — Wszystko będzie dobrze. Już ja ich przypilnuję.

Kaminari przymknął oczy. Musiał się uspokoić.

Poczuł dłonie przyjaciela łapiące go w talii, sprowadzające go na ziemię. Przełknął stres rosnący mu w gardle, kiedy Kirishima przyciągnął go do siebie i objął szczelnie. Denki odetchnął głęboko i schował twarz w materiale czarnej koszuli przyjaciela.

— No już, dasz radę — szepnął bramkarz, gładząc go po plecach. — Zawsze możemy wszystko odwołać. Powiemy, że dostałeś sraczki.

— O nie, nie! Tego nikomu nie powiemy — zaprotestował Kaminari, odsuwając się na krok.

Eijiro zaśmiał się i uniósł ręce. Między palcami wciąż przewracał tę nieszczęsną taśmę klejącą. Bez ostrzeżenia rzucił nią do Denkiego, który ledwo zdołał złapać ją, zanim rozwaliła się o szklany stół.

— Mam w tym domu zdecydowanie za dużo szkła — stwierdził, po czym zaczął zaklejać drzwi kredensu. Sprawdził przy okazji jego stabilność, napierając na niego całym ciałem, i z ulgą stwierdził, że to cholerstwo musi ważyć z tonę. — Musieliby się zmówić, żeby to przewrócić. Zaraz... a co jeśli się zmówią?

— Na pewno się nie zmówią, jeśli nie będziesz nikomu podsuwał takich durnych pomysłów.

Denki przekrzywił głowę i wydął policzki.

— A co z twoimi drogowskazami?

— Jak to co?

— No na ten moment leżą na kuchennym blacie i nie prowadzą donikąd.

Kaminari wyciągnął się i spojrzał na blat, gdzie leżały strzałki powycinane z żółtych samoprzylepnych karteczek. Przejechał dłonią po twarzy i jęknął.

— Mamy czas, prawda? Zdążę je jeszcze rozkleić.

— Zapraszaliśmy na szóstą — powiedział Eijiro, zerkając na swój zegarek. — Niby jest już za dwadzieścia, ale nikt nie przychodzi na czas. Stawiam, że pierwsza osoba pojawi się koło siódmej.

— Dlaczego?

— Taka etykieta. — Krishima wzruszył ramionami. — Na twoim miejscu i tak bym się pospieszył.

— A ty co będziesz robił w tym czasie? Leżał na kanapie?

— Rozstawię bar. — Sięgnął po swoją torbę i wyjął z niej czerwone plastikowe kubki, a potem cztery różne butelki alkoholi, których Kaminari nawet nie poznawał.

Denki otworzył szeroko oczy, widząc kolejne składniki wykładane na blat. Kolejne napoje, dodatki, słomki, a to wszystko zmieściło się w niewielkiej skórzanej torbie.

Eijiro jakby zniknął we własnym świecie, rozstawiając to według własnego schematu, a Kaminari po prostu nie potrafił oderwać od niego wzroku. Kirishima zabębnił palcami o blat i uniósł wzrok, napotykając stojącego z otwartymi ustami Denkiego.

— Co tak stoisz?

— Eh... To ten... Wezmę to już — wymamrotał Kaminari, sięgając po krzywe strzałki i wymazane czarnym markerem znaki „toaleta" i „taras".

— Pamiętaj, żeby się przebrać! — krzyknął za nim Eijiro, kiedy blondyn znikał w korytarzu.

Denki zatrzymał się i spojrzał w dół. Nadal miał na sobie swój najwygodniejszy szary dres, zwisający z niego jak z kilkuletniego dziecka, które dobrało się do szafy ojca. Plamy po sosie do pizzy przetykane kleksami z tuszu długopisów rozpisywanych na nogawkach spodni, rozlazłe ściągacze i dziury przy szwach. To nie był dobry strój na imprezę.

Kaminari skierował się do swojego pokoju — jedynego pokoju poza łazienką, którego nie zamknął na klucz. Najłatwiejszym zabezpieczeniem okazał się ich brak. Wystarczyło odciąć imprezowiczom dostęp do większości domu i liczyć na to, że żaden z nich nie ma przy sobie wytrychu.

Na jego podwójnym łóżku już leżał naszykowany strój, co wcale nie zdziwiło Denkiego. Wyglądało na coś, co mógłby wybrać Eijiro.

— No jasne — wymamrotał, podnosząc żółtą, sztruksową koszulę.

Chwilę później wracał do salonu, rozklejając po drodze swoje samoprzylepne drogowskazy. Nie zamierzał później sprzątać po kimś, kto nie trafił do kibla.

— Jestem — oznajmił, wtaczając się do pokoju. — Nie jestem fanem tych ciuchów, ale...

— Wyglądasz świetnie, brachu — powiedział miękko Kirishima.

Denki omal się nie zakrztusił, widząc w czerwonych oczach Eijiro coś, czego nie widział nigdy wcześniej. Zasłonił usta dłonią i już szukał odpowiednich słów, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi.

Niemal o całą godzinę za wcześnie. Zapowiadało się interesująco.

Zajebani w akcji || BNHA highschool AU! ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz