=7=

211 41 21
                                    

BAKUGOU

Katsuki Bakugou nie znosił kompromisów.

Na samą myśl o pójściu na ugodę krew gotowała mu się w żyłach, a paznokcie same wbijały się w dłonie od zaciskania pięści. To jak zbyt ładnie opakowana przegrana, z wielką kokardą na wierzchu i przywieszką „jesteś idiotą" napisaną najstaranniejszym pismem.

Od kompromisów bardziej nienawidził tylko porażek.

A tym razem musiał zgodzić się na kompromis, jeśli chciał zachować swoje miejsce w sztafecie. W drużynie.

Pierdolony Shoto Todoroki zawiesił go do czasu aż ktoś pomoże mu zapanować nad gniewem i żyć w zgodzie z resztą zespołu.

Ten idiota wysłał go na przymusową terapię. I, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, Katsukiemu nie było do śmiechu.

— Już ja go poślę na intensywną terapię — warknął, kopiąc leżący mu na drodze do szkoły kamień.

Sama perspektywa pojawienia się w szkole i ominięcia treningu sprawiała, że wszystkie wnętrzności wywróciły mu się na drugą stronę. Odkąd po raz pierwszy postawił stopę na śliskich kafelkach i zaciągnął się zapachem chloru, nigdy nie opuścił nawet jednego.

Do dziś. Od dzisiaj miał zakaz pojawiania się na pływalni.

Chciał krzyczeć, wrzeszczeć i niszczyć wszystko dookoła, ale zdołał się uspokoić, nim dotarł do ceglanych murów szkoły. Nie mógł dać się ponieść emocjom, jeśli miał udowodnić temu idiocie, że się mylił. I nie potrzebował do tego niczyjej pomocy. Na pewno nie kogoś, kto odwróci jego własne myśli przeciwko niemu.

— Ruszaj się szybciej — burknął na pierwszaka siłującego się z drzwiami wejściowymi. Chłopak odwrócił się do niego i otworzył szerzej oczy, po czym szarpnął trochę mocniej. — Nie guzdraj się tak z tym, złamasie.

Bakugou sięgnął nad skulonym dzieciakiem i chwycił za klamkę. Pociągnął gwałtownie, omal nie wyrywając drzwi z zawiasów, i wparował do środka. Jak on nie cierpiał tych nieporadnych pierwszaków, dla których nawet otwarcie sobie drzwi było zbyt wielkim wyzwaniem. Jak można być tak słabym?

Do swojej szafki poszedł okrężną drogą, unikając przechodzenia obok wejścia na basen. Nie powstrzymałby swojej wściekłości, gdyby musiał spojrzeć na szklane drzwi ze świadomością, że dziś ich nie przekroczy. To wszystko wina tego zasrańca. Za kogo on się uważał, za ich trenera? Faktycznie, był czymś na jego kształt, ale wciąż pozostawał tylko jednym z zawodników. Nie powinien być nikim więcej.

Kiedy już wybrał książki na cały dzień i trzasną drzwiczkami szafki o wiele mocniej, niż było to konieczne, poszedł na lekcje z wysoko uniesioną głową. To nie był idealny dzień i na pewno nie mógł taki być, ale Katsuki nie zamierzał dać tego po sobie poznać. Przybrał arogancki wyraz twarzy i wepchnął dłonie do kieszeni spodni, wiszących mu w kroku.

Wiedział, że jest potrzebny. Sztafeta nie popłynie bez niego po wygraną. Nie mogli go zastąpić, nikt nie dałby rady go zastąpić. Todoroki jeszcze przyjdzie do niego na kolanach.

Przez wszystkie lekcje tylko utwierdzał się w przekonaniu, że powinien odrzucić ultimatum Shoto. To nie jemu powinno zależeć na członkostwie, on poradziłby sobie i bez całej reszty. Mógł zrezygnować. Chociaż na samą myśl o porzuceniu pływania coś zakuło go w klatce piersiowej, wybiło oddech z płuc i zamieniło nogi w watę.

Wcześniej nie był w niczym dobry. Zawsze na drugim miejscu, zawsze nie dość szybki, nie dość mądry. A Bakugou chciał czegoś więcej, chciał się wykazać, zwrócić na siebie uwagę. Tak też znalazł się na naborach do drużyny pływackiej, stojąc na brzegu basenu w starych kąpielówkach i czepku swojego ojca i już wiedział, że to jest to. W tym stanie się najlepszy.

Już po zajęciach, zły na siebie za swoją słabość, przeszedł się obok drzwi prowadzących na pływalnię. Chciał tylko poczuć ten zapach, zanim zapakuje się z powrotem do domu. Schował dumę do kieszeni i przystanął tuż obok bez większego celu, bo przecież wcale nie zamierzał się ugiąć. Już prędzej utopiłby się we własnej wannie niż zgodził na warunki Shoto. To przecież niedorzeczne, kretyńskie, idiotyczne.

— Czy ty przypadkiem nie jesteś zawieszony?

Katsuki skierował nienawistne spojrzenie w stronę, z której dobiegł niski głos. Hitoshi Shinsou, z wyświechtaną torbą przewieszoną przez ramię i obojętnością wyzierającą z jego wiecznie zmęczonej twarzy, właśnie dotarł na swój trening.

— A ciebie co to obchodzi? I tak nie robisz niczego pożytecznego w tym zespole — odparł ostro Bakugou, dodając na końcu coś, co zabrzmiało jak warkot.

— Przynajmniej wciąż jestem jego częścią.

Katsuki chciał rzucić się na niego z pięściami, ale w porę się opamiętał. Zdążył już postawić krok w stronę drugiego pływaka i wyciągnąć rękę jak do uderzenia, kiedy przez zamglone gniewem myśli przedarła mu się jedna: Shoto już nigdy nie wpuści go do basenu, jeśli tknie innego zawodnika. Nie bez oporu opuścił dłoń.

— I na co się tak gapisz, śmieciu? To ty tu jesteś bezużyteczny, beze mnie cała sztafeta się rozpadnie. Nie bądź taki pewny siebie.

Hitoshi uśmiechnął się do niego trochę pobłażliwie, a Bakugou zapragnął wtedy tylko zetrzeć mu ten uśmiech z twarzy.

Wszystko w Shinsou działało Katsukiemu na nerwy. Zaczynając od jego niezobowiązującego podejścia do sportu, przez nazbyt opanowane i kalkulacyjne zachowanie, kończąc na idiotycznym wyglądzie — fioletowe włosy wypadające spod czepka i senne oczy wyzierające zza tanich okularków.

— Już nie jestem bezużyteczny, bo ktoś musi zająć twoje miejsce w sztafecie.

Bakugou zamurowało. Na moment zapomniał jak się oddycha.

Hitoshi poprawił torbę i wzruszył ramionami, sięgając po uchwyt szklanych drzwi. Katsuki otrząsnął się i w porę złapał go za nadgarstek.

— Na twoim miejscu nie żartowałbym sobie ze mnie, do chuja...

— Wcale nie żartuję — odparł spokojnie Shinsou, wyrywając rękę. — Todoroki założył, że stchórzysz i się wycofasz, w sensie, wiesz, ujął to w innych słowach. Potrzebuje kogoś, kto popłynie za ciebie, a tak się składa, że ja nie zamierzam wylecieć z drużyny, napadając na bezbronnego dzieciaka.

Katsukiego nawet nie zdziwiło, że Hitoshi wiedział o całej sytuacji z Deku. Wszyscy w zespole zdawali sobie sprawę z dziwnej niepisanej umowy między nim a kapitanem, której nie do końca dało się nazwać przyjaźnią. Nic dziwnego, że Todoroki poleciał na skargę akurat do niego.

— Ja wcale nie wyleciałem! — Bakugou wyrzucił ręce do góry i warknął. — To ja jestem wam potrzebny bardziej niż wy mi. Przekaż to temu swojemu zasrańcowi.

Odwrócił się z zamiarem dramatycznego wyjścia.

— Hej, Bakugou — zawołał za nim Shinsou. — To raczej nie będzie konieczne.

— Hę?

Hitoshi pochylił głowę, w jego oczach zagrało coś jak brak litości, jak chęć obdarcia Katsukiego z całej jego dumy. Po raz pierwszy to Bakugou skulił się pod czyimś spojrzeniem.

— Zdecyduj się szybko. — Wepchał dłonie do kieszeni i oparł się o drzwi, odcinając Katsukiemu widok na pływalnię. — Niedługo zaczynamy kwalifikację.

— Teraz nagle ci zależy? — zapytał zbity z tropu chłopak.

— Oj, to nie mi zależy, tylko tobie.

Bakugou wciąż nie rozumiał. Shinsou był nieprzewidywalny, zbyt wygadany, żeby domyślić się, co zaraz dopowie.

— Jeśli to ja popłynę w tej sztafecie, popłynę jebanym pieskiem.

Tej groźby się nie spodziewał.

Zajebani w akcji || BNHA highschool AU! ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz