Rozdział I

2.4K 91 3
                                    

-Już czas- usłyszała cichy głos Luny i spojrzała na nią ze zdeterminowanym uśmiechem, zrzucając koc z kolan i chwytając koralikową torebkę, która towarzyszyła jej tyle czasu w trakcie poszukiwania Horkruksów.
-Masz rację kochana, już czas- delikatnie pochwyciła ją pod ramię i razem ruszyły na swój, jak im się wydawało ostatni spacer po Hogwarcie.
Gdy już dotarły do ogromnej bramy, przechodząc poza teren antyaportacyjny, wzniesiony na nowo wokół szkoły, okręciły się delikatnie wokół własnej osi, czując ten charakterystyczny skurcz w okolicach pępka. Znalazły się w zaciemnionej uliczce niedaleko lotniska Heathrow w Londynie i ruszyły z uśmiechami w kierunku odprawy bagażowej. Nie całą godzinę później siedziały w samolocie, w klasie biznes, popijając gin z tonikiem i spoglądając na oddalające się miasto.

-Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy Luno. Jako jedyna zrozumiałaś...sama wiesz. Naprawdę nie wiem jak Ci dziękować, że zgodziłaś się ze mną podróżować- wyszeptała, zaciskając powieki, a blondynka poklepała ją po dłoni, w której ściskała szklankę.
-Mój tato powiedział mi kiedyś, że największych przyjaciół poznajemy po tym, że są z nami na dobre i złe, nie zrozum mnie źle, wiem, że Harry i Ron są...
-Nie wymawiaj więcej ich imion, nadal nie mogę uwierzyć w to jak mnie potraktowali. Harry w szczególności, kiedy Ron nas zostawił...ja zostałam, myślałam, że... Sama wiesz, na dobre i złe, nie mogę uwierzyć w to jaka ja byłam głupia, myśląc, że to cokolwiek znaczyło. Najważniejsze teraz to ich odnaleźć Luno, to ostatnia prawdziwa rodzina jaką mam.
-Wiem Herm. Zamknij oczy, prześpij się, za niedługo ich zobaczysz, a wtedy wszystko się ułoży, obiecuję.

Sydney, tak głosił napis na tablicy wjazdu do miasta, to tam był ostatni ślad po jej rodzicach. Dziewczyny przebywały w nim już ponad dwadzieścia dni, rezydując w małym pokoiku na jego obrzeżach, codziennie skreślając z listy kolejne kliniki dentystyczne i co noc odwiedzając inne puby.

Zaczęło się spokojnie, od piwa wieczorem, ale gdy czas mijał, a nadzieja malała w sercu niewysokiej szatynki, wszystko zaczęło się zmieniać. Może to ogromny smutek i żal, strata wszystkiego co miała, może przerażenie, które chwytało ją za serce, gdy kolejna recepcjonistka w klinice kręciła przecząco głową z obojętnym uśmiechem, albo wspomnienia wojny ale panna Granger zmieniła się całkowicie. Powierzchowna różnica nie była wielka, jej włosy sięgające już pasa, opadały delikatnymi falami na plecy, szczupła figura, zaokrąglona gdzie trzeba przyciągała wzrok nie jednego przedstawiciela płci brzydkiej, ale jej oczy... Te same oczy, w których gościło światło i ciepło, okolone inteligencją i dobrocią, dziś mogły należeć jedynie do dojrzałej kobiety, która widziała zbyt wiele i pozwoliła by to ją zahartowało. Kiedyś ten błysk, który jej przyjaciele tak dobrze znali, a pojawiał się jedynie, gdy rozgryzła coś niesamowitego zmienił się na drapieżny rozbłysk złota, wprawiający męskie serca w drżenie.

Tej nocy znowu siedziały przy barze, sącząc kolorowe drinki i wymieniając między sobą ciche spostrzeżenia. Gdy rozbrzmiały pierwszy bassy trapowej piosenki, która tak przypadła Hermionie do gustu, posłała Lunie słodkiego całusa i wyszła na parkiet, żegnając uśmiechem towarzyszącego jej tej nocy młodzieńca. Czuła jak muzyka pulsuje w jej ciele, zmysłowo wprawiając jej biodra i ręce w ruch. Dziś była tu najważniejsza i najpiękniejsza, przynajmniej to mogli sądzić otaczający ją goście tego przybytku. Przestrzeń wokół niej aż pulsowała erotyzmem, a półprzymknięte powieki, rzucały powłóczyste spojrzenia na co odważniejszych mężczyzn, którzy choć trochę próbowali się do niej zbliżyć. Nim jednak jakakolwiek dłoń dosięgnęła jej gibkiego ciała, po biodrze dziewczyny przesunęły się smukłe palce równie czarującej blondynki. Obie jej dłonie spoczęły delikatnie pod włosami, na wilgnym karku kobiety, a biodra spotkały się w pruderyjnym tańcu przywodzącym na myśl jedną z najwspanialszych gier wstępnych jakiej mógł sobie zażyczyć, którykolwiek z tych sępów. Szatynka pochyliła swą głowę, a jej wargi zapraszające do pocałunku, tak rozkosznie pełne i jeszcze wilgotne od niedawno wypitego alkoholu, otarły się o ucho kobiety, szepcząc do niego swoje małe sekreciki. Blondynka odrzuciła głowę w tył, drapieżnie ukazując lśniące białe zęby i zachichotała. W tym momencie muzyka dobiegła końca, a kobiety spoglądając sobie w oczy wyszły z klubu, na mroźny chłód poranka, który przyjemnie szczypał ich nagą skórę ramion. Hermione'a poczuła szorstki materiał wojskowej kurtki przystojnego Rosjanina, który miał towarzyszyć jej tej nocy. Jak na gentelmena przystało Jonathan odprowadził kobiety do ich pokoju i pożegnał Hermionę delikatnym pocałunkiem w policzek, obiecując, że jeszcze kiedyś się spotkają. Obydwoje nie zdawali sobie sprawy z tego jak szybko to nastąpi.

Poranek 15 sierpnia w Sydney był mroźny i w nieprzyjemny sposób utulał skacowane czarodziejki, przemieszczające się ich ulicami.
-To tu, kolejna klinika- westchnęła szatynka, dopijając kawę i wyrzucając pusty papierowy kubek do kubła na śmieci.
Blondynka skinęła głową i obie dziewczyny wsunęły się do środka. Pastelowe kolory i charakterystyczny zapach dla tego typu miejsc wręcz odstręczały właścicielkę złotych oczu, która przybierając na twarz fałszywy uśmiech ukłoniła się recepcjonistce.
-Witam, szukam Monici i Wendella Wilkinsonów, jestem ich...siostrzenicą, słyszałam, że udali się tutaj...
-Nie bardzo rozumiem, chyba powinna Pani wiedzieć, gdzie są skoro jesteście tak blisko skoligaceni, prawda?- kobieta posłała jej przykry uśmiech i lekko prychnęła, odrzucając tlenione kudły na plecy. -Niestety nie wolno mi udzielać takich informacji, skoro...
-Hermione Granger?- głos podstarzałej lekarki przerwał wypowiedź recepcjonistki.
-Tak, ja...skąd pani?- dziewczyna zmarszczyła brwi, przyglądając się kobiecie, która zaskoczyła ją w taki nietypowy sposób.
-Mówili, że będziesz ich Pani szukać, wyjechali jakieś pół roku temu, zostawiając dla Pani list...
-Przepraszam to musi być...
-Pomyłka? Nie, ale powiedzieli, że tak powiesz. To dla Ciebie- kobieta podeszła do biurka, wyciągając z niego ciężką kopertę i pokazując zmieszanej szatynce, wcisnęła ją w jej dłonie. -Idź dziecko, przeczytaj to, powodzenia.

Hermione'a spojrzała na Lunę i gdy ta skinęła jej pocieszająco głową razem wróciły do hotelu, nie odzywając się do siebie ani słowem. Gdy Grangerówna wsunęła blondynce list z niemą prośbą, ta zrozumiała ją bez słów i wyciągnęła kartki z szarej, dużej koperty, zostawiając w niej resztę zawartości.
-Kochana Hermiono...-spojrzała na nią, a ta tylko skinęła głową, czekając na resztę. -Kochana Hermiono, minęło tyle czasu, odkąd ostatni raz z ojcem widzieliśmy Cię całą i zdrową. Jesteś teraz pewnie oszołomiona i nie rozumiesz o co w tym wszystkim chodzi, więc spieszę z wyjaśnieniami, które mam nadzieję rozwieją twoje wątpliwości i choć częściowo odpowiedzą na twoje pytania. Zapewne zastanawiasz się jak to możliwe, że wszystko pamiętamy, skoro potraktowałaś nas zaklęciem zapomnienia, jednak zanim na to odpowiem musisz poznać trochę faktów. Zawsze myślałaś, że ja i twój ojciec jesteśmy mugolami, a my chcieliśmy utrzymywać Cię w takim przeświadczeniu, jednak czasy się zmieniły i nim pozwoliłaś nam podjąć decyzję o powiedzeniu Ci prawdy, i ukryciu Cię, odebrałaś nam tą możliwość. Twój ojciec Harold Granger pochodzi z Kanadyjskiego Rodu Królewskiego czystej krwi i jest charłakiem, tak jak ja, która wywodzę się ze szlacheckiego rodu Seymour z Wielkiej Brytanii, również urodziłam się jako nie magiczna. Chcąc uciec od szyderczych spojrzeń, zaraz po ślubie skryliśmy się w naszym małym domku, gdzie przyszłaś na świat. Jednak teraz, gdy twoja babka, a matka Harolda nas odnalazła i zwróciła pamięć, błagamy Cię byś przyjechała do nas i pozwoliła opowiedzieć sobie tak długo zatajaną przed Tobą prawdę. Jako ostatnia z rodu Grangerów, już niedługo zasiądziesz na tronie, gdyż starszy brat twojego ojca, uległ śmiertelnemu wypadkowi wraz z żoną i jedynym potomkiem, a twój papa jako charłak nie ma do niego prawa. W kopercie umieściliśmy specjalny bilet lotniczy, dzięki któremu możesz podróżować, wraz z osobą towarzyszącą po całym kraju, co mamy nadzieję wykorzystasz by nas odnaleźć. Czekamy na Ciebie córeczko, twoi kochający rodzice, Jean i Harold Granger...- blondynka zmarszczyła brwi i podniosła srebrne spojrzenie na szatynkę. -Co teraz kochana?
-Teraz moja droga...polecimy do Kanady- wyszeptała panna Granger, ocierając z policzka samotną łzę.

Nienaruszalna dwudziestka ósemkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz