21. Jaskółeczka

972 86 20
                                    

- Bardzo się cieszę, że jednak zdecydowałaś się na praktyki, Josephine - uśmiechnięty od ucha do ucha dyrektor Hogwartu uścisnął jej dłoń, jakby chciał jej dodać przez to jakiejś otuchy. Na prawdę, bardzo się cieszył z tego powodu, bo od momentu pojawienia się jej w Hogwarcie, przydzielenia do domu i brania udziału w pierwszych zajęciach z Transmutacji wraz z Minerwą dostrzegli, że ma do tego smykałkę, którą mało kto posiadał. 

- Mam tylko nadzieję, że pani profesor mnie w pierwszym tygodniu nie zabije - uśmiechnęła się żartobliwie, a Dumbledore kręcąc głową odwzajemnił jej uśmiech. 

- W razie czego, zawsze ja mogę przejąć twoje praktyki. Nie mogę przecież dopuścić do wypadków, które zagroziłyby naszym uczniom, jak i również praktykantom, ale nie wydaję mi się, że Profesor McGonagall nie będzie chciała cię zabić. Może czasem cię lekko pokiereszuje, jednak zapewne będzie to w celu nauki - wzruszył ramionami po czym wyprostował się i pogładził swoją długą brodę. 

- Jasne - prychnęła pod nosem. - Co ma pan na myśli mówiąc "praktykantów"? - Zmarszczyła brwi przypominając sobie, że dyrektor wspomniał o tym w liczbie mnogiej. Czyżby nie była sama? - Myślałam, że będę sama - dodała widząc pytający wyraz staruszka.

- U Profesor McGonagall oczywiście, ale oprócz ciebie jest jeszcze Feliks Hopens, którego pod swoimi skrzydłami będzie mieć Profesor Sprout - odpowiedział jej spokojnie.

- Przepraszam czy ja się przesłyszałam? Feliks H o p e n s? - Powtórzyła zdziwiona. Nie na pewno się musiała przesłyszeć, bo to nie mógłby być ten Feliks Hopens, który należał do tych czystokrwistych Hopens'ów. 

Ich historia zawsze ciekawiła Josephine. Z tego co wiedziała to była to stara rodzina Magicznych Lordów, którzy byli bardzo szanowani i mieli dużo przywilejów w magicznym świecie. Co prawda pozostała ich niewielka liczba na świecie ze względu na to, że wielu z nich nie chciało mieć potomków. Jednak ten ród miał też drugą stronę medalu. Pomimo tego, że wydawali się być na pozór normalni, to chyba każdego by zdziwiło to, że Hopens'owie mają zapędy do trucia się nawzajem. 

Bowiem w taki właśnie sposób najmłodszy syn Lady Penelopy i Lorda Stephena pozbył się swoich dwóch starszych braci (tym samym przyjmując tytuł Lorda), a to samo przed nim zrobił również jego ojciec ze swoim rodzeństwem. Co najdziwniejsze, Ministerstwo nie zareagowało. I choć dla Jo wydawało się to chore, to wiedziała, że u czystokrwistych panują inne warunki i relacje, które były strasznie dziwnie...

- W rzeczy samej, panno Evans - odezwał się niski głos za nią. Dziewczyna odwróciła się w stronę przystojnego szatyna, którego twarz okalał lekki, kilku dniowy zarost. Jego piękne niebieskie oczy posyłały w jej stronę jakąś przyjazną i figlarną energię, ale przeplatającą się również z dużą inteligencją. Nie był może jakoś dużo od niej starszy. Miał chyba około dwudziestu pięciu lat. Jego ubiór był bardzo zbliżony do stylu ubierania się jej lub Syriusza. Czarna skóra, glany, koszulka z krótkim rękawem i lekko podarte jeansy. W ten sposób w ogóle nie przypominał Magicznego Lorda. Bardziej zwykłego mugola. - Liczę, że się dogadamy - posłał jej uroczy uśmiech, który zapewne miał należeć do tych od których większość dziewczyn mdlało. Jego nie doczekanie. Josephine mdlała tylko na widok uśmiechów Severusa. 

- Ta... - rzekła z przekąsem i niechętnie uścisnęła jego dłoń.

- Rozchmurz się. Dzielimy razem komnaty, Jaskółeczko - zachichotał cicho pod nosem, a Evans zacisnęła wargi w wąską linię. W myślach błagała, jak tylko mogła by Hopens się do niej nie przystawiał. Zniesie wszystko, ale nie jakiegoś lalusia, który będzie chciał się z nią przespać. - Jeśli zechcesz to mogę ci je pokazać. Oczywiście, jeśli dyrektor pozwoli - spojrzał na Dumbledor'a. Tamten uśmiechnął się jedynie i skinął głową. - W takim razie chodźmy, Jaskółeczko!- Chwycił ją za nadgarstek i radosnym krokiem pociągnął za sobą w sobie znanym kierunku.

*

- Wiem, że zapewne oczekiwałaś osobnych komnat, ale tak wyszło, że dla praktykantów mają podwójne. Wiesz pewnie w razie, gdyby było ich więcej - wzruszył ramionami i spojrzał na obraz, który przedstawiał siwowłosą staruszkę o szlachetnych rysach i zimnym spojrzeniu, które sprawiało, że po plecach Evans przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Staruszka była ubrana w wiktoriańską suknię o czarnym kolorze i siedziała na krześle w otoczeniu chyba jakiegoś gabinetu. - To Lady Blackwood, stara czystokrwista czarownica i tak pomiędzy nami, straszna zrzęda - wyszeptał jej do ucha czym ją lekko rozbawił. - Lady - zmusił się na uśmiech.

- Ach, znowu ty? - Odezwało się malowidło, którego głos przypominał Josephine syk węża. - Feliksie Hopens, powinieneś się ubierać, jak na Magicznego Lorda przystało, a nie jak na...

- Smoczy płomień - przerwał jej znudzony. - Mówiłem ci, zrzęda - pochylił się w stronę ucha Evans, starającej się powstrzymać wybuch śmiechu. 

- Ja jeszcze nie skończyłam! - Uniosła się oburzona. Parę obrazów na przeciwległej ścianie przerwało swoje rozmowy i zainteresowało się nimi. Josephine zagryzła wewnętrzną stronę policzka wciąż powstrzymując śmiech.

- Ale ja tak, a teraz: Smoczy płomień - wypowiedział subtelnie te słowa. Lady Blackwood zrobiła się strasznie czerwona, a jej mina wskazywała na wielką chęć mordu. Ku zdziwieniu kasztanowłosej, jednak nic już nie powiedziała i otworzyła przed nimi wejście do komnat. Najwyraźniej Feliks miał dar przekonywania. - No chodź - popędził ją. 

Komnaty nie były duże, ale nie były też za małe. Od razu po wejściu do środka znaleźli się w niewielkim salonie w kolorach brązu i beżu. Jedna duża kanapa, dwa fotele, stoliczek kawowy oraz kominek. Jak dla Evans było całkiem przytulnie. 

- Twoja sypialnia jest po lewej, a moja naprzeciwko. Łazienka jest na wprost - wskazał jej każde ze drzwi. - Jakbyś czegoś potrzebowała to śmiało pytaj. Przyjechałem tutaj dwa dni przed tobą więc wiem już co nieco - podrapał się po swojej brodzie. - A! Byłbym zapomniał - pstryknął palcami, jakby przypominając sobie coś. - McGonagall kazała ci przekazać, że zaczynasz od wtorku zajęcia.

- Wtorek jest jutro - stwierdziła zdziwiona. 

- Najwyraźniej bardzo jej zależy na twoich praktykach - wzruszył ramionami po czym poklepał ją po ramieniu co miało pewnie na celu ją pocieszyć.

- A ty kiedy zaczynasz? - Zapytała ciekawsko. Miała nadzieję, że może on również będzie miał równolegle z nią praktyki. Może nawet już zaczął?

Szatyn wsadził ręce do kieszeni spodni i posłał jej litościwy uśmieszek.

- W piątek. 


Uprzedzając komentarze. Dla wtajemniczonych w moje opowiadania, tak to jest ojciec Evelyn Hopens (oc z mojego innego opowiadania)

Too Much Cinnamon • S. Snape ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz