- Ciociu, obiad był jak zwykle przepyszny - oznajmiła szczerym głosem Josephine, gdy weszła do kuchni w celu pomocy przy zmywaniu.
- Cieszę się, że ci smakowało - pani Evans uśmiechnęła się dumnie. Co chwilę na zmianę myła naczynia i wycierała je o szmatkę.
- Może pomogę? - Zaproponowała nieśmiało dziewczyna, która przyglądała się jej poczynaniom z rękami splecionymi za plecami. Nie lubiła patrzeć jak jej ciocia pracuje. Według niej mama Lily powinna więcej odpoczywać.
- Nie, nie trzeba - odpowiedziała jej kobieta. - Jesteś przecież gościem, nie mogę cię... - nie dokończyła zdania widząc jak Jo wyciąga zza siebie różdżkę i wykonuje nią obrót w kierunku brudnych naczyń. Talerze, sztućce i gąbka, którą trzymała kobieta, uniosły się w powietrze po czym same z siebie zaczęły się myć. Ścierka położona na blacie podobnie jak reszta wniosła się by zacząć wycierać mokre naczynia, które po tym układały się w szafce. Zdziwiona pani Evans stała nie mogąc uwierzyć swoim oczom. - A...ale... czy w twoim wieku czarowanie nie jest jeszcze zabronione? - Wymamrotała blednąc.
Josephine dopiero po rzuceniu zaklęcia uświadomiła sobie, że zapomniała o tym iż rodzina jej kuzynki nie jest za bardzo przyzwyczajona do magii. U niej było trochę inaczej zważając na to, że jej mama była czystej krwi, a tata był mugolem.
Dobrze pamiętała jedną rozmowę w której jej tata zapytał się mamy czy może sprawić żeby ich auto za pomocą magii mogło latać. Oczywiście mama będąc racjonalnie myślącą osobą się nie zgodziła. Mimo to potem dała się przekonać na zmienienie koloru auta, by tata się nie obraził. Co jak co, ale kiedy ojciec Josephine się obrażał to mogło to trwać dniami, a jego córka, ku udręce matki, musiała to odziedziczyć po nim. Jednak Jo w przeciwieństwie do swojego ojca było trudno obrazić, alb po prostu mało osób się na to decydowało.
- Spokojnie, już mogę normalnie bez ograniczeń czarować - zapewniła ją Josephine, która z obawy przed dziwnie zmienionym stanem jej cioci, podeszła do niej i położyła rękę na ramieniu. - Może się zdrzemniesz, ciociu?
- Tak... to chyba dobry pomysł - zgodziła się z nią apatycznie kobieta.
- Tak w ogóle to gdzie jest Petunia? - Zapytała idąc z nią do sypialni.
- Petunia pojechała na trzy tygodniowy obóz - odpowiedziała jej już lepiej czująca się ciotka.
- O... ciekawe - podniosła brwi patrząc na nią. Dobrze wiedziała, że Petunia nie znosiła jej równie tak samo jak Lily. Nie miała jej tego za złe. Wiedziała, że Petunia czuła się odrzucona przez to, że ona nie była magiczna. Josephine było jej strasznie szkoda, ale nie mogła na to nic poradzić.
- Czy chcesz jeszcze o coś zapytać? - Kobieta przystanęła przed drzwiami do jej sypialni i odwróciła się w stronę rudej.
- Tak... kojarzysz może takiego chłopaka z którym się przyjaźniła Lily? Miał na nazwisko Snape - skrzyżowała ręce na piersi i czekała na odpowiedź swojej lekko zamyślonej ciotki.
- Znam go - jej twarz rozjaśniła się. - To bardzo miły chłopak, przychodził do nas jeszcze w zeszłym roku, a o co chodzi?
- Wiesz może gdzie on mieszka?
- Niestety, ale nie. Możesz się spytać wujka on się w tym rozeznaje - uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami.
Jospehine westchnęła cicho, ale nie zamierzała odpuszczać, nie jeśli chodziło o jej kuzynkę, która sama sobie narobiła problemów, więc teraz ona musiała to po niej sprzątać. Ktoś w końcu musiał, a jak nie James to Jo.
*
Nieduża jaskółka przysiadła na parapecie okna, które zostało zasłonięte przez ciemne, lekko pobrudzone zasłony. Zastukała swoim dziobem, w którym trzymała nieduży skrawek papieru, w szkło chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale nic się nie stało.
W istocie, była to Josie pod swoją animagiczną formą, która nie chciała jeszcze zrezygnować ze swojego planu tak szybko. Nie należała do grona osób, które się szybko poddawały.
Podleciała do następnego okna, które było już na drugim piętrze. To nie miało zasłon i było lekko uchylone. Jaskółka, albo Josephine po chwili sprawnie przecisnęła się przez małą szparkę tym samym dostając się do środka.
Rozejrzała się po obskurnym pokoju po czym poleciała z parapetu na biurko. Usiadła na jednej z książek o eliksirach, na wyjątkowo wysokim poziomie. Otworzyła swój dziobek i upuściła kartkę na książkę.
Podskoczyła przestraszona, gdy usłyszała kroki, a potem trzask drzwiami.
Do pomieszczenia wszedł wysoki, przystojny (tak przynajmniej uważała Jo) chłopak o ziemnistej cerze. Odgarnął kosmyk swoich kruczoczarnych, długich do ramion, włosów za ucho i westchnął cicho. Ubrany był w czarną koszulę z podwiniętymi rękawami, której trochę przydługi dół był wsadzony w niebieskie jeansy.
Nie zauważył jej jeszcze przez co miała szansę na ucieczkę. Mimo to, nie była w stanie się jakkolwiek poruszyć. Zastygła w miejscu i wpatrywała się w czarnowłosego jak oczarowana. Przeczucie kazało jej już się stąd zmywać by nie narobić sobie niepotrzebnych problemów, ale coś głęboko w niej szeptało by została.
Ten szept szybko przeminął wraz z głośnym łoskotem dochodzącym z dołu. Snape przymknął oczy i chwycił się za nasadę nosa jakby nie był za bardzo zdziwiony odgłosem, w przeciwieństwie do Evans, która myślała, że zejdzie na zawał słysząc ten hałas.
- Niech cię diabli wezmą... - wymamrotał przez zaciśnięte zęby po czym odwrócił się by wyjść z pokoju. Drzwi trzasnęły głośno, a ona została ponownie sama.
Więcej czasu Josephine nie potrzebowała. Szybko poderwała się do lotu, przecisnęła przez szparę w oknie i odleciała najszybciej jak mogła. Miała tylko nadzieję, że chłopak znajdzie jej wiadomość. To znaczy... wiadomość od Lily.
CZYTASZ
Too Much Cinnamon • S. Snape ✔
Fanfic(Zakończone) Kuzynka Lily Evans, Josephine przyjeżdża do niej na okres wakacji, by je wspólnie spędzić i się dobrze bawić. Jednak pojawia się pewien problem. Mianowicie fakt, że Lily pokłóciła się ze swoim przyjacielem i się do siebie nie odzywają j...