- Lily, widzę, że twój mały Harry staje się już coraz większy - powiedziała radośnie Molly, gdy wraz z rudowłosą panią Potter siedziały na kanapie w salonie Syriusza. Lily zarumieniła się lekko po czym spojrzała z troską na białą kołyskę, gdzie spał kilkumiesięczny chłopczyk z włosami czarnymi, jak smoła i pięknymi zielonymi oczkami. - Jeszcze chwila i będzie tutaj biegał z moimi chłopcami - zachichotała wskazując na jej rudowłose dzieci, które właśnie przebiegły przez jeden z korytarzy śmiejąc się i bawiąc.
- Mam nadzieję, że będzie chociaż miał charakter po mnie, a nie po Jamesie - odparła wzdychając ciężko. - Nie mogę znieść faktu, że zamiast wychowywać jedno dziecko, tak na prawdę wychowuje dwa - sarknęła niezadowolona, a pani Weasley zaśmiała się na jej słowa. Lily miała rację, James czasem ( może nawet więcej niż czasem) zachowywał się, jak dziecko, a nie jak rodzic, którym to właśnie powinien być. Nikt jednak nie wiedział co na to poradzić więc już tak zostało. - Josephine pewnie już dawno by go postawiła do pionu - westchnęła smutno na wspomnienie o swojej kuzynce.
- Czy dawała jakieś znaki? - Zapytała zmartwiona kobieta, a Lily pokręciła przecząco głową. Na jej twarzy malował się smutek i tęsknota za starszą kuzynką o której słuch zaginął odkąd ta w niewyjaśnionych okolicznościach wyjechała do Ameryki. Co najgorsze, nawet się nie pożegnała, tylko zostawiła krótki list, który przekazał im Feliks. Nawet, gdy pytała Dumbledore'a i McGonagall, ci odpowiadali jej, że lepszą naukę dostanie u niejakiej Beth Harmon, Mistrzyni Transmutacji. Rodzice Josephine kręcili z żalem głowami, mówiąc, że jest pełnoletnia i może robić co chce, a oni nie będą jej powstrzymywać, mimo, iż sami chcieli wiedzieć co się z nią stało, to ufali zapewnienią Dumbledore'a. Także jakiekolwiek próby odnalezienia jej kończyły się porażką.
Josephine nie pojawiła się na ślubie Lily i Jamesa, a potem, gdy Harry się urodził i Lily wybrała ją na jego matkę chrzestną, również. Serce pani Potter się łamało, gdy wspominała o swojej kuzynce. O jej długich kasztanowych włosach, radosnych oczach, złośliwych słówkach i tym charakterystycznym uśmiechu od którego jej samej też się chciało uśmiechać.
- Nic, a nic.
*
- Różdżka wyżej, kochanie - nakazała spokojnym głosem czarownica o falowanych do ramion włosach w kolorze dojrzałej pszenicy. Zadbaną dłonią założyła kosmyk włosów za ucho, by te nie przeszkadzały jej. - Jeszcze trochę - stanęła za skupioną na leżącym przed nią piórze, które miała przemienić w klatkę na latającego w pobliżu chochlika, wcześniej wypuszczonego w celu nauki Josephine.
- Dekoncentrujesz mnie, Beth - mruknęła pod nosem Evans, gdy jasnowłosa położyła jedną ze swoich dłoni na jej tali, a drugą podniosła wyżej jej rękę z różdżką.
Czarownica zachichotała pod nosem po czym położyła swoją brodę na jej ramieniu i zaciągnęła się przyjemnym zapachem wanilii.
- Podczas walki również będą cię dekoncentrować, więc nie próbuj się usprawiedliwiać. No dalej, skup się i wypowiedz zaklęcie - powiedziała patrząc na latającego wokół nich chochlika, który szykował się do tego by jakoś im napsocić.
- Incarcifors - wycelowała w piórko, które przemieniło się w złotą, zdobioną klatkę na ptaka. W rzeczywistości jednak to nie była klatka na ptaka, a na latającego chochlika. Uśmiechnęła się zadowolona, jednak to nie był koniec jej zadania, bowiem musiała jeszcze złapać magiczne stworzenie i wsadzić je do klatki.
- A teraz... złap go, Josephine - wyszeptała jej do ucha Beth i odsunęła się od niej, dając jej miejsca. Chochlik widząc klatkę zrozumiał zamiary Evans i od razu zaczął uciekać, jednak było dla niego już za późno. Josephine wypowiedziała zaklęcie, które go pochwyciło oraz zaczęło ciągnąć do klatki. Gdy już się w niej znalazł, machnęła ponownie różdżką, a klatka się zamknęła. - Dobrze - pokiwała głową Beth po czym podeszła do klatki i szybkim ruchem ręki sprawiła, że ona zniknęła.
- Czemu nie możemy uczyć się cięższych zaklęć? - Zapytała dwudziestojednolatka siadając na czerwonej kanapie ze złotymi zdobieniami. Harmon usiadła obok niej, założyła nogę na nogę i poprawiła swoją białą marynarkę, która idealnie kontrastowała z jej niebieską sukienką.
- Jesteś dobra, Josephine. Masz do tego talent, ale sam talent ci nie wystarczy - położyła swoją dłoń na jej. - By przejść do zaawansowanych zaklęć musisz mieć opanowane do perfekcji te podstawowe, by nie mieć problemów z trudniejszymi. I choć na prawdę dobrze ci idzie i wiele z nich już masz do perfekcji opanowane, to są jeszcze takie, które sprawiają ci problemy - splotła ich palce razem by dodać trochę otuchy zanim będzie dalej kontynuować. - Twoje ręce wciąż drżą. Nie jest to może już tak mocne jak wtedy, gdy przyjechałaś, ale jednak...
- Pracuję nad tym - powiedziała przez zaciśnięte zęby, odwracając wzrok od niej.
- Wiem, ale wiem też, że wciąż masz koszmary i wspominasz tamten dzień - delikatnie dotknęła jej policzka, by na nią spojrzała. - Skutki Cruciatusa, tak silnego Curciatusa, na każdym mogły się odbić inaczej, a ty i tak miałaś wiele szczęścia. Rozumiem, iż dalej się zadręczasz tamtym dniem i nim, ale... może to czas by przestać się tak blokować, Jose - wyszeptała spokojnym głosem, gładząc jej policzek. - To trudne, jednak do zrobienia, a twoje myśli muszą być w końcu czyste i przejrzyste. On je tylko bardziej komplikuje co będzie ci przeszkadzać w rzucaniu zaklęć. Wiesz o tym dobrze.
- Minęło dużo czasu, ale ja wciąż nie potrafię zrozumieć czemu - odetchnęła drżącym głosem, próbując się powstrzymać od załkania.
Pamiętała dobrze tamten jesienny dzień. Jego spojrzenie, głos i ten ból, który towarzyszył przy jego słowach, a potem przy zaklęciu. Nie potrafiła potem nikomu spojrzeć w oczy i udawać, że nic się nie stało. Musiała uciec, jak tchórz. Zniknąć by nikt już nie musiał się nią przejmować oraz zastanawiać się co się wtedy stało. Nie lubiła, gdy ktoś się nad nią litował więc nie pozwoliła na to.
- Może tak po prostu miało być - ścisnęła jej dłoń. - Severus Snape, jako Śmierciożerca po wojnie dostanie swoją zasłużoną karę. Za to co tobie zrobił i za to co zrobił wielu niewinnym osobom - zapewniła ją.
- Skąd możesz wiedzieć, że to ci dobrzy wygrają? - Zapytała ją zrezygnowana Evans, która miała ochotę się już tylko położyć i odpocząć od otaczającego ją świata z wojną wiszącą w powietrzu.
- Mogę mieć nadzieję, poza tym wiem, że wielu z nas ma o co walczyć - odpowiedziała przenosząc swój wzrok na okno zza którego można było ujrzeć nocne niebo pokryte szarymi chmurami. - Śmierciożercy walczą dla władzy, ale my walczymy dla miłości, a miłość jest cenniejsza od jakiejkolwiek władzy - rzekła uśmiechając się lekko pod nosem.
- Zrobię nam herbatę - oznajmiła wstając i idąc do kuchni. Nie usłyszała od kobiety żadnej odpowiedzi więc uznała to za zgodę. Poprawiła swój brązowy wełniany sweter zarzucony na białą koszulę w kartę i machnięciem różdżki zagotowała wodę.
Oparła się o blat dwoma rękami po czym odetchnęła głęboko. Beth miała rację. Musiała w końcu przestać się blokować, bo to nic jej nie dawało. Musiała zapomnieć. W końcu to byłą już tylko przeszłość, a czas leczył rany.
Podskoczyła słysząc gwizd czajnika. Wyrwana z zamyślenia wyłączyła go i wlała wodę do dwóch porcelanowych filiżanek. Wrzuciła dwie torebki z zieloną herbatą, postawiła je na srebrną tacę po czym wzięła ją i udała się do salonu.
Zmarszczyła brwi słysząc, jak Beth rozmawia z kimś, kto najprawdopodobniej dopiero przyszedł. Jej głos był zdenerwowany i szybki, jakby chciała by ten ktoś sobie poszedł i nie nachodził jej ponownie.
- Beth, kto nas odwie... - nie dokończyła widząc osobę stojącą przed nią.
Taca wyślizgnęła jej się z rąk i upadła tucząc porcelanę i rozlewając na jej nogi parzącą herbatę, jednak zdziwienie przykryło jej ból.
Otworzyła usta, ale nie wiedziała co ma powiedzieć. Po prostu wpatrywała się w czarodzieja, który również to robił.
CZYTASZ
Too Much Cinnamon • S. Snape ✔
Fanfiction(Zakończone) Kuzynka Lily Evans, Josephine przyjeżdża do niej na okres wakacji, by je wspólnie spędzić i się dobrze bawić. Jednak pojawia się pewien problem. Mianowicie fakt, że Lily pokłóciła się ze swoim przyjacielem i się do siebie nie odzywają j...