25. Gdy szczęście opuści

880 82 5
                                    

Jak to jest czasem w życiu, że niektórzy z nas kończą w szczęśliwym małżeństwie z gromadką dzieci, a inni mają tego pecha, że ich życie wali się na każdym kroku? 

Jak to jest, że u niektórych z nas te małżeństwa trwają do szczęśliwej starości, a u innych się one rozpadają za szybko z różnych powodów? 

Jak to jest, że niektórzy mają szczęście, a inni nie?

Jak to jest, że to szczęście jest tylko przez jakiś czas, a potem opuszcza nas w najmniej spodziewanym momencie?

Jak to jest, że to szczęście niespodziewanie opuściło Lily i Jamesa Potter'ów w Noc Duchów?

Młoda kobieta o długich, kasztanowych włosach opadających na jej twarz, za sprawą teleportacji pojawiła się na przy bramie cmentarza w Dolinie Godryka. Ubrana była od stóp do głów w czerń, świadczącą o jej wielkiej żałobie, którą trudno przeżywała po utracie dwóch bardzo bliskich dla niej osób. 

Lily była dla niej, jak młodsza siostra. Choć wiele razy się kłóciły, to nie mogły bez siebie żyć i potem się na nowo godziły. Była dla niej oparciem, współczuciem i miłością, gdy nikt inny nie potrafił jej ich okazać. Była dla niej wszystkim czego mogła chcieć. James był dla niej przyjacielem, a potem i również młodszym bratem, którego cały czas musiała pilnować by nie robił jakiś głupstw. 

Teraz żałowała, żałowała jak cholera, że wyjechała do Ameryki. Jak tchórz, zostawiając ich i myśląc, że będzie im lepiej bez niej. Och, jak się bardzo myliła. Teraz czuła tą bolesną świadomość na całym swoim ciele.

Gdyby nie wyjechała, to by na pewno do tego nie doszło. To ona zostałaby Strażnikiem Tajemnicy i byliby bezpieczni przed Voldemortem. Gdyby nie wyjechałaby, mogłaby się pogodzić z Lily, prosić o jej wybaczenie, że ją opuściła w wielu ważnych dla niej momentach. Gdyby nie wyjechałaby na pewno zapobiegłaby przed ich śmiercią i Harry nie zostałby osierocony.

To była jej wina i z każdą sekundą życia uświadamiała sobie to coraz bardziej.

Odetchnęła drżącym głosem, pociągnęła za żelazną klamkę, otwierając bramkę od cmentarza, który był dla niej przypomnieniem jej wszystkich błędów, jakie popełniła. 

Przeszła przez wejście i poszła w dobrze znanym kierunku, gdzie znajdował się ten konkretny grób. Prosty, wykonany z kamienia, nie wywyższający się od innych, choć mógłby to robić. Lekko przyprószony białym śniegiem. Obłożony wieloma kwiatami, w większości pozostałymi jeszcze po pogrzebie na którym pojawiło się wielu czarodziei i czarownic. Dużej liczby z nich Josephine nie znała, jednak wiedziała, że zapewne chcieli w ten sposób oddać cześć tym którzy pokonali Czarnego Pana. 

"Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony." - Przeczytała w myślach cytat wyryty na nagrobku. 

Nie potrafiła zdławić poczucia, że już ich nie ma na tym świecie. Że odeszli, pozostawiając ją samą. Chciało jej się krzyczeć, zranić siebie za swój głupi błąd, który kosztował ją tak wiele. 

Jej serce było rozdarte i ciągle obwicie krwawiło, sprawiając jej okropny ból, który jednak uważała za zasłużony, chciała nawet go poczuć więcej byleby tylko pozbyć się tych wyrzutów sumienia, co jednak było niemożliwym. 

Pierwsza z jej łez spłynęła samotnie po bladym policzku, a potem spadła na śnieg, który zaczął spadać na ziemię. Białe płatki, każdy inny od drugiego, tańczyły w sobie tylko znanym tańcu zanim wszystkie dotknęły ziemię i połączyły się w jedność z resztą. 

- Och, słodka Lily - westchnęła łkając. - Gdybyś tylko tutaj była -  jej kolejne łzy zaczęły płynąć po twarzy. - Pewnie przytuliłabyś mnie i otarła moje łzy - kolana się pod nią ugięły i upadła na zimny śnieg, jednak dla niej nie był on zimny. Żal przykrył chłód, a ona się mu w pełni oddała. - Rzuciła jakiś żałosny żart po czym pozwoliła się obrazić - uśmiechnęła się przez łzy. - Byłam głupia. To ja powinnam umrzeć nie ty. Nie ty i James - dodała ciszej. - To moja wina - zacisnęła pięści wbijając sobie paznokcie. - Droga Śmierć, dlaczego nie zabrałaś mnie? - Zapytała bezsilnie, spoglądając w szare niebo.

- Nie, Josephine. To była moja wina - odezwał się cichy głos za nią. - To ja powinienem umrzeć - poczuła, jak ktoś kładzie jej rękę na ramieniu. Dobrze wiedziała kto to był. Spodziewała się go tutaj. W końcu ich spotkanie i tak czy siak musiało nastąpić. To była tylko kwestia czasu. - To przezemnie umarli, przezemnie stała ci się krzywda - uklęknął obok niej. 

- Severusie, powiedz mi czemu, czemu wstąpiłeś w jego szeregi? - Spojrzała na niego z bólem w oczach. 

Oboje wyglądali gorzej niż kiedyś. Pozbawieni blasku i radości w życiu. Wyblakli. Zniszczeni. Zniknęły tamte radosne nastolatki, które w czasie słonecznych wakacji zakochały się w sobie do szaleństwa. Gdzie one zniknęły? Kiedy to się wszystko stało? Kiedy to wszystko zniknęło? Kiedy ten piękny i radosny świat runął jak domek z kart?

- Kiedy się pokłóciłem z Lily myślałem, że straciłem wszystko. On wmówił mi, że mógł mi to wszystko przywrócić. Ja oczarowany jego słowami głupio się zgodziłem - opuścił głowę nie mogąc wytrzymać jej spojrzenia. - Potem, gdy dowiedział się jakoś o nas, groził mi, że cię zabije ponieważ mnie rozpraszałaś. Musiałem sprawić byś... 

- Się od ciebie odwróciła - dokończyła cicho, odwracając głowę. 

- Tak, wolałem byś mnie znienawidziła niż potem musiałbym patrzeć, jak na moich oczach, po długich torturach, umierasz. Nie zasłużyłaś na to - wyszeptał łamiącym się głosem. - Teraz nienawidzisz mnie jeszcze bardziej, bo nie potrafiłem ich uratować. Ja na to zasłużyłem. Zasłużyłem na większy ból - dodał wzdychając ze zrezygnowaniem. 

- Powinnam być przy tobie. Nie poddawać się tak łatwo i przede wszystkim nie uciekać, jak tchórz. Zamiast zostać i pilnować Lily w najważniejszych dla niej momentach, kryłam się w Ameryce, próbując zapomnieć - z zaczerwienionymi od łez oczami spojrzała na niego, a on na nią. - Oboje zawiniliśmy, Severusie - najdelikatniej, jak tylko mogła, splotła ich palce ze sobą. Ten gest od razu uspokoił ich dusze. W jakiś dziwny sposób zasiał ziarno czegoś na wzór nowej nadziei. 

- Wybacz mi proszę, Josephine. Proszę, wybacz mi to wszystko - błagał drżącym głosem. - Tylko o tą jedną rzecz cię błagam - pochylił głowę i chwycił jej rękę w dwie. Nie chciał jej puszczać, nie potrafiłby wiedząc, że  już nigdy nie będzie mógł jej dotknąć, bądź też wiedzieć, że mu wybaczyła. Nie zniósłby tego. 

- Severusie - podniosła jego podbródek, tak by na nią spojrzał swoimi pięknymi, ale zaczerwienionymi oczami. - Wybaczyłam ci już dawno, w chwili gdy odszedłeś - starła kciukiem samotną łzę z jego policzka.

- Czemu? - Zapytał bezsilnie. 

- Bo ci dobrzy tak robią, zawsze wybaczają. I choć nie jestem idealna i nie jestem w pełni dobra, to zawszę ci wybaczę - uśmiechnęła się lekko, z załzawionymi oczami. 

Snape nic więcej nie mówiąc przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. Oboje z ulgą klęczeli na ziemi, przytuleni do siebie, jakby za chwilę mieliby już się nigdy nie zobaczyć. W ciszy, wdychali swoje przyjemne zapachy i rozkoszowali się tą chwilą. 

A więc, jak to jest, że czasem to szczęście niespodziewanie do nas wraca? 


Too Much Cinnamon • S. Snape ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz