Cas nie odebrał.
Nie miał mu tego za złe, tym razem pożarli się naprawdę nieźle-teraz to i tak nie miało znaczenia, jechał do niego tak czy inaczej. Spakował walizkę na dwanaście, prawie trzynaście dni z wylotem i wpakował ją do auta, dziękując pospiesznie zaspanemu ojcu, że chce go zawieźć na lotnisko. Pożegnał się z nim krótko i pobiegł nadać bagaż.
Dopiero w samolocie przypomniał sobie, że boi się latać.
Obgryzał paznokcie, patrząc za okno i zastanawiając się, czy może jednak powinien napisać Casowi, że będzie u niego za kilka godzin-kazali mu wyłączyć telefon, zanim się zdecydował, więc i tak było po wszystkim. Zresztą, w Nowym Jorku był środek nocy, tutaj szósta rano.
-Przepraszam?-zapytał starszą kobietę na siedzeniu obok, od korytarza: między nimi było puste siedzenie z jej torebką.-Czy mógłbym...wiem, że to nie wypada, ale mógłbym poprosić o jedną tabletkę na sen?
Nie należało brać niczego od obcych, szczególnie leków, ale ta babcia wyglądała, jakby miała w torbie całą aptekę i raczej nie zamierzała go porwać-sama właśnie brała trochę swoich leków, popijając wodą kilka tabletek naraz.
-Ależ oczywiście.-uśmiechnęła się do niego łagodnie, drżącymi dłońmi podając mu listek leków.-Proszę bardzo. Boi się pan latać?
-Trochę.-przyznał, wyciągając lek z plastiku i natychmiast wrzucając go do ust.-Wolę samochód.
-Ciekawe, w pana wieku? To my mamy bać się technologii, nie wy, młodzi.
Wzruszył lekko ramionami, oddając opakowanie.
-Dziękuję. Ratuje mi pani życie.
-Skoro tak się pan boi latać, czemu w ogóle siedzi pan w tym samolocie?-babcia schowała lekarstwa do swojej torebki.-Daleko pan leci?
-Do Nowego Jorku.
-O Matko Boska, po kiego grzyba? To po drugiej stronie kraju!
Złączył dłonie na brzuchu, poprawiając się w siedzeniu.
-Lecę do mojego chłopaka.-odparł, wyglądając za okno.-Nie widziałem go prawie pół roku.
-Dobry Boże! To co on tam robi?
-Studiuje. Jest muzykiem.-uśmiechnął się delikatnie.-Bardzo dobrym muzykiem. A pani gdzie leci?
-Do wnuczki. Wysiadam na waszej przesiadce w Kansas.
-W takim razie miłych trzech godzin lotu.
-Nawzajem, drogi chłopcze.-ułożyła głowę na oparciu fotela.-Oby wam się udało.
Uśmiechnął się mgliście, przymykając oczy.
Oby nam się udało.
Stewardessa obudziła go na przesiadkę, wpakował się do kolejnego samolotu-w końcu, po sześciu godzinach był w Nowym Jorku, podwieziony autobusem do centrum.
Tutaj była dopiero dziewiąta rano-znalezienie odpowiedniej dzielnicy i bloku zajęło mu prawie godzinę, ale wciąż było wcześnie. Zdążył po drodze kupić sobie prostokątny kawałek pizzy i teraz żuł gumę, by zagłuszyć resztki głodu, ciągnąc walizkę po nierównych chodnikach.
Wyrzucił ją do kosza przed budynkiem, wchodząc, gdy ktoś inny akurat wychodził-dotarł na drugie piętro i znalazł dobre drzwi. Blok nie był najbogatszy, ale bywały biedniejsze-typowy mieszkaniowiec dla studentów, niezbyt blisko centrum, ale dość opłacalny.
Odetchnął głęboko, zaciskając palce na rączce walizki, gdy podnosił rękę, by zapukać. Serce nieco wyrywało mu się z piersi, pierwotna ekscytacja teraz przeszła w stres-nie widzieli się tak długo, że bał się, jak sobie z tym poradzą. Może Cas faktycznie zmienił się przez studia? Może obaj się zmienili? Może będzie zły, że przyleciał, nie informując go o tym? Albo krzyżował mu plany na dwa tygodnie?
CZYTASZ
Supernatural One Shots
FanfictionZbiór one shotów z destiela i sabriela w przeróżnych uniwersach i formach.