23. Tak, inaczej...

98 3 0
                                    


Masky:
Założyli nam worki na głowę na nogach i rękach mieliśmy kajdanki. Wsadzili nas do samochodu, gdzie wszystkich przykuto do ziemi pojazdu. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Kiedy wraz z Brianem wysadziliśmy w powietrze jeden samochód, myślałem, że uda nam się uciec. Jednak myliłem się, zgarnęli nas kilka metrów dalej od miejsca wybuchu. Było ich pełno, jak mrówek w mrowisku. Otoczyli nas.
Nie było ucieczki, a brak amunicji oznaczało, poddanie się.
Zostaliśmy powaleni i przyciśnięci boleśnie w zamarzniętą ziemię. Żołnierz położył mi na głowę buta i docisnął, na tyle mocno, że wbiłem się lekko w ziemię. Leżeliśmy tak przez kilka minut, odmrażając sobie twarz i ręce, które musieliśmy mieć rozstawione na kształt krzyża. Po chwili usłyszałem głośny silnik. Podniesiono nas tak jak leżeliśmy, trzymało mnie trzech gości. Jeden za nogi, a dwóch za ręce. Potem widziałem już ciemność, bo założyli mi worek.
Teraz jechaliśmy po nierównym terenie w stronę naszej śmierci. Przynajmniej tak chciałbym myśleć...
Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się i zostaliśmy wyrzuceni z samochodu. Kolejny raz, poczułem zamarzniętą ziemie. Zostałem podniesiony za bluzę i poprowadzony. Nadal miałem worek na głowie i nie miałem pojęcia gdzie się znajduje. Nawet znając ten las, nie byłem pewny co do drogi, którą jechaliśmy. Zostaliśmy wprowadzeni do jakiegoś budynku, poczułem ciepło. Tak przyjemne, że chciało mi się stamtąd uciekać. Wyposażone budynki w grzejniki mówiły, żeby spierdalać jak najdalej. Nie mógł być to posterunek policji, oni tam nie dbają o takie rzeczy. Po za tym wyczułem pod butami płaską, śliską powierzchnię. Nie czułem także meksykańskiego żarcia, które tak nałogowo jedzą psy. Nie byliśmy na posterunku, tego byłem już pewny. Więc gdzie?
Kolejne kroki za krokami, nie wiedziałem czy Briana i Jacka prowadzą tam gdzie mnie. Nie mogłem się nawet podrapać po nosie. Kajdanki i worek na twarz...
Musieli tu coś ukrywać, coś nielegalnego, coś gdzie potrzebują takich skurwieli jakimi są mordercy. Zero odpowiedzialności za nich i w dupie mają co się z nami stanie. Zacząłem podejrzewać, że trafiliśmy na coś gorszego niż śmierć.
Zostałem posadzony na jakimś krześle. Poczułem jak zaczynają ściągać kajdanki. Siedziałem bez ruchu, czekałem aż odepnie drugą nogę. Kiedy moje dolne kończyny się oswobodziły, zamachnąłem się i kopnąłem człowieka, który kucał przede mną. Zdjąłem szybko worek i zacząłem się rozglądać, chciałem zapamiętać to miejsce jak najdokładniej.
Byłem w białym pokoju, rozpoznałem, że to izolatka. Drzwi przede mną miały tylko klamkę od zewnątrz, a krzesło na którym zostałem posadzony, nie wyglądało jak wygodne siedzisko. Było metalowe, z pasami na ręce i nogi, oraz głowę. Nagle ktoś przygwoździł mnie do ściany, potknąłem się o łańcuchy kajdanek i dosłownie wleciałem twarzą w białą ścianę. Ciepła ciecz spłynęła po moich ustach. Zamachnąłem się i tyłem głowy walnąłem mojego napastnika. Chwyciłem za łańcuchy i oplotłem mężczyźnie wokół szyi. Zaczął się szamotać, ale docisnąłem mocniej łańcuchy. Z jego gardła wydobywało się bulgotanie.
Mężczyzny głowa stała się fioletowa, a żyłki na szyi pulsowały. Po chwili poczułem jak osuwa się na ziemię, docisnąłem jeszcze mocniej łańcuchy i po chwili mężczyzna leżał martwy przede mną. Spocony przez tą walkę otarłem czoło i chwyciłem za kluczyki, dzięki którym pozbyłem się kajdanek z rąk i łańcucha. Co teraz?
Spojrzałem w róg pokoju i spostrzegłem kamerę. Podszedłem do niej i zacząłem się wpatrywać. Spojrzałem za siebie. Mężczyzna leżał martwy. Chyba zrobiłem widowisko.
Spojrzałem ponownie w kamerę.

- Jak stąd wyjdę, wszystkich was tak urządzę, słyszycie! - krzyknąłem wskazując palcem na kamerę - Wiem, że słyszycie - dodałem i usłyszałem chrzęst drzwi.

- No to zabawmy się - powiedziałem do siebie i przyjąłem pozycję do walki. Drzwi uchyliły się, a do pomieszczenia weszło czterech mężczyzn - Aż taki jestem niebezpieczny? - zakpiłem i rzuciłem się na jednego z nich.
Niestety, nawet go nie dotknąłem. Wystawił do mnie pistolet, który wystarczyło, że lekko zahaczył o moją skórę, bym poczuł ból zadawany prądem.
Upadłem na ziemię i lekko drgnąłem. Chwyciłem się za szyję, w którą zostałem trafiony. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie. Przystawił mi urządzenie do nogi i za nim zdążyłem zareagować, prąd przeszedł przez moje spodnie. Krzyknąłem z bólu, miliony ukąszeń os, które nie przestawały żądlić.
Urządzenie zostało zabrane od mojej nogi, ale ja nadal czułem ból i drgałem, nie panowałem nad ciałem. Kiedy drgawki minęły spojrzałem na mężczyznę. Krople potu wstąpiły na moje czoło.
Mężczyzna uśmiechał się, tak jak my uśmiechamy się do swoich ofiar. Tylko tym razem role się odwróciły. Po moich skroniach spłynęły stróżki potu.
Mężczyzna nachylił się nade mną i wyszczerzył się. Miał nierówne zęby, kilka blizn na twarzy i krótkie brązowe włosy, do tego szeroki w barkach i nieźle przypakowany. Byłem od niego zdecydowanie słabszy, gdybyśmy walczyli pokonałby mnie jednym ciosem. Idealny kandydat na dręczyciela.
Ponownie przyłożył mi paralizator do nogi i znów poczułem ból, tylko tym razem kilkakrotnie większy. Po kilkuminutowych torturach, nie miałem siły, by oddychać, moje płuca szfankowały, a nieregularny oddech to potwierdzał.

- Posadźcie go na krześle - rozkazał. Dwóch innych mężczyzn chwyciło mnie za fraki i usadowili na krześle.
Przypięli mi najpierw głowę, potem ręce i na końcu nogi. Nie byłem w stanie poruszać palcami u rąk. Nadal po moim ciele roznosiło się mrowienie.
Patrzyłem jak wychodzą z pomieszczenia, zostawiając mnie samego. Mogłem trochę odetchnąć. Zamknąłem oczy. Wydawało mi się, jakbym nie spał przez kilka miesięcy. Byłem wykończony. Dobrze myślałem, trafiliśmy na coś gorszego niż śmierć. Zastanawiałem się jak radzą sobie Jack i Brian. Może też stosowano na nich zabawki z prądem, albo coś gorszego?
Nagle zostałem obudzony gwałtownie z mojego snu. Zimna ciecz ściekała po całym moim ciele, przez co od razu otwarłem oczy. Przede mną stał mój ulubiony kolega i jakiś inny mężczyzna. Ten miał na sobie ubrany fartuch i był przy kości. Mięśniak odpiął mi głowę, która odpadła mi bezwładnie, jakbym nie miał nad niej kontroli. Mój kolega od tortur, chwycił mnie za włosy i pociągnął do góry, bym patrzył na grubasa.
- Wszystkich was zapierdole - powiedziałem i uśmiechnąłem się do siebie - a jeśli nie ja to moi towarzysze chętnie to zrobią, tylko ostrzegam ze wolelibyście bym to ja was uśmiercił - dodałem uśmiechając się.
Silna dłoń walnęła mnie w twarz. Moja głowa opadła, a kiedy znów zwróciłem na grubaska wzrok, wyszczerzyła się. Ponownie dostałem w twarz, tym razem w nos. Nadal się uśmiechałem. Uśmiechałem się bo wiedziałem, że jak uda mi się uciec, to własnoręcznie połamie im kości. Kolejny cios i kolejny. Metaliczny smak w ustach sprawiał, że śmiałem się głośniej.

- Poddajcie go pierwszym testom, zobaczymy czy będzie taki wesoły - usłyszałem głos grubaska i mój wzrok zawiesił się na nim. Chwile na niego patrzyłem, uciekał wzrokiem. Bał się. Dobrze umiałem rozpoznać strach w oczach. On takie miał, gdy tylko wszedł tu do pomieszczenia.
Dzieliły nas tylko pasy, gdyby nie one już dawno dławiłby się swoją krwią. Ponowne uderzenie nastąpiło, gdy grubasek opuścił mój pokój. Opuściłem głowę i wyplułem krew na białą podłogę.

- Bijesz jak baba - powiedziałem spoglądając na mięśniaka. Na moje słowa poczerwieniał z wściekłości. Przygotowałem się na ostatni cios, spoglądając w kamerę.
Ostatnie uderzenie było na tyle silne, że straciłem przytomność. Chciałem do tego dopuścić, dzięki temu będę mógł trochę się wyspać.
Otworzyłem oczy, bo ktoś świecił mi po nich latarką. Szczęka mnie bolała i chciało mi się szczać. Nie ma to jak słaby pęcherz.
Nadal byłem w swoim pokoju, przypięty do krzesła. Wokół mnie krzątało się wielu ludzi w białych fartuchach. Spojrzałem na kamerę, byłem pewny, że za nią siedzi grubasek.
Nagle coś zakuło mnie w szyje.
Dziwna substancja wdarła się do mojego organizmu i zaczęła palić od środka. Najpierw ból zaatakował moje palce potem ręce i nogi, aż dotarło do głowy. Moje źrenice się rozszerzyły, a całe ciało poruszało się w dziwny sposób. Chciałem wstać i się chociaż podrapać, uderzyć, ugryźć. Ból dotarł do mojej głowy. Czułem jakby ktoś mocno ścisnął mi wielkimi szczypcami czaszkę. Wydarłem się wniebogłosy. Wierciłem się, pociłem jak szczur, krzyczałem, ale nic nie pomogło złagodzić bólu. Każdy mięsień mi pulsował każdy ruch powodował gorszy ból. Z moich ust zaczęła lecieć krew, bo przez przypadek przegryzłem sobie język. Wyciągnąłem jak najdalej głowę, a wszystkie mięśnie spiąłem. Moje żyły na dłoniach i skroniach, pulsowały.
Ból powodowany przez paralizator to marzenie w porównaniu do tego.
Kiedy byłem pewny, że już dłużej nie wytrzymam i dostanę jakiegoś zawału, lub rozerwą mi się wszystkie mięśnie. Ból nagle ustał. Oddychałem ciężko i powoli zamykałem oczy. Ludzie wokół mnie coś szeptali, dotykali mnie, świecili latarką w oczy. Przełknąłem ślinę i spojrzałem w bok. Wózek z tacą dziwnych sprzętów tortur stał blisko mnie. Dziwne szczypce, skalpel i coś przypominające nóż do krojenia pizzy. Przymknąłem oczy, kiedy kobieta w fartuchu wbiła mi igłę w nadgarstek. Po chwili oddychałam już spokojnie, moje serce biło regularnym, spokojnym tępem. Zamknąłem oczy. Zostałem uśpiony, albo umarłem. Wolałem to drugie, niż obudzić się wśród żywych i poczuć znów ten ból. Ale musiałem się zemścić, musiałem zrobić to co oni.
Czekałem na moment wybudzenia, by znów zobaczyć moich wrogów. By móc zapamiętać ich twarze, bym mógł pamiętać, kogo powinienem potraktować tak jak oni traktują mnie, inaczej. Tak, inaczej...

Hejka!
Nowy narrator opowiadania!
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i do następnego! ;)

The Past/Jeff The Killer/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz