[0,75] - Prolog

1.1K 48 47
                                    

Często podczas lotów miewałem dziwne sny. To był ten rodzaj snów, które są tak surrealistyczne, że człowiek nie jest w stanie ich opisać po przebudzeniu, przez co bywają jeszcze bardziej niepokojące. Tym razem jednak z drzemki wybudził mnie mój własny pęcherz, domagający się wizyty w pokładowej toalecie, nie pozwalając mi zatracić się w zbyt długim rozmyślaniu nad sensem wspomnianych sennych marzeń.

Zerknąłem na zegarek, a zaraz potem na własne spodnie, mając nadzieję, że moje zwieracze nie postanowiły zrobić mi psikusa i mój mocz wciąż był w nieprzyjemnie uciskającym pęcherzu, a nie na zewnątrz. Było kilka minut po czternastej, toteż do końca mojego lotu zostało jeszcze coś około trzech godzin.

Londynie, nadchodzę! Ale najpierw - toaleto, nadchodzę!

Wstałem, odganiając senne znużenie i niepokój, który pozostawiły po sobie dziwaczne sny i udałem się na tył samolotu, by załatwić potrzebę fizjologiczną. Kiedy wróciłem na swoje miejsce, zerknąłem na mężczyznę, który siedział obok mnie, na fotelu przy oknie, spokojnie czytając gazetę od samego początku lotu. Z ciekawości spojrzałem ukradkiem na kolejny artykuł o Harranie - mieście, o którym było teraz okropnie głośno we wszystkich mediach społecznościowych, a nad którym mieliśmy przelatywać za jakąś godzinę czy nawet mniej. Z tego właśnie powodu połowa rezerwacji lotu została odwołana, ponieważ, według mediów, w Harranie wybuchła epidemia nieznanej dotąd choroby, która w przerażającym tempie rozprzestrzeniała się wśród mieszkańców miasta. Rządy pobliskich krajów jak i samej Turcji podjęły szybkie działania zapobiegające dalszej podróży wirusa do sąsiednich miejscowości, od których Harran był na szczęście sporo oddalony. Ewakuacja ponoć nie była możliwa - każdy mógł być zarażony, nawet o tym nie wiedząc.

Osobiście sądziłem, że prowadzone tam były jakieś tajne rządowe badania nad bronią biologiczną, ale (jak w połowie filmów o zombie czy epidemiach) coś poszło nie tak, wirus spierdolił i zaczęła się cała akcja. Nie żeby bardzo mnie to obchodziło - jechałem właśnie na praktyki do Londynu i nie miałem zamiaru przejmować się niczym innym niż szalonymi wakacjami w Anglii.

Miało być tak pięknie.

- Chcesz Pan poczytać? - zagadnął mnie starszy mężczyzna, który musiał zauważyć, że zaglądałem mu przez ramię. - Już skończyłem i chcę się przespać, więc mogę odstąpić - powiedział, wciskając mi gazetę w dłonie.

Podziękowałem, zastanawiając się, czy z artykułu dowiem się czegoś więcej niż z Internetu. Na każdym z forów i portali wręcz wrzało od natłoku informacji o epidemii. Jeszcze na lotnisku udało mi się przeczytać kilka marnych artykułów na ten temat, ale każdy podawał te same, oklepane informacje, okraszone zdjęciami ludzi toczących pianę z ust.

W gazecie wszystko było jednak opisane o wiele bardziej szczegółowo. Była też wzmianka o tym, że nawet w słoneczny dzień (nie taki jak dzisiejszy - cały czas lało i grzmiało, a widoczność była okropna), lecąc nad Harranem, trudno dopatrzeć się czegoś innego niż zapuszczonych, zniszczonych wieżowców i dymu. Ponoć mieszkańcy walczyli ze sobą o zapasy i leki zrzucane przez Globalny Resort Epidemiologiczny. Jako że był lipiec, duża część przebywających tam ludzi była turystami, nieprzyzwyczajonymi do warunków panujących w tej części świata normalnie, a co dopiero w sytuacji awaryjnej.

To musiało być istne piekło.

Odłożyłem gazetę na kolana śpiącego już mężczyzny obok, również mając zamiar złapać kolejną drzemkę. Zamknąłem oczy i już zaczynałem odpływać, łudząc się, że tym razem dziwne sny zostawią mnie w spokoju, gdy nagle samolotem gwałtownie szarpnęło.

Rozejrzałem się przerażony, podobnie jak większość ludzi wokół mnie. Kilka osób wstało, personel uspokajał podróżnych, dziecko siedzące za mną, dotąd ciche i nadwyraz grzeczne, zaczęło płakać, a piloci krzyczeli do siebie tak donośnie, że było ich słychać aż przy końcu maszyny, gdzie siedziałem. Zapiąłem pasy bezpieczeństwa, tak jak polecił jeden ze stewardów, ledwo utrzymujący równowagę w kołyszącym się na wszystkie strony samolocie. Gdy przechyliliśmy się mocno w przód i w lewo, wszystkich na dobre ogarnęła panika. W akompaniamencie lamentów i krzyków o rzekomym zderzeniu z innym samolotem, zacisnąłem mocno oczy modląc się w duchu, aby Bóg jednak istniał i jakoś nas uratował.

Spadaliśmy prosto na Harran. 

Dying Light | JikookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz