Rozdział 27. Ślub

152 19 28
                                    

𒊹︎︎︎𒊹︎︎︎𒊹︎︎︎Miesiąc później𒊹︎︎︎𒊹︎︎︎𒊹︎︎︎

Pov:Floryda

Australia to nawet ciekawy kontynent.
Jedyny minus to ciągły upał, I nagłe ochłodzenia, które są rzadko, ale pojawiają się. Jednak szybko się idzie do tego przyzwyczaić. Żyje tutaj sporo kryminalistów, którzy tak jak my ukrywają się przed policja. Jesteśmy już tutaj miesiąc, tęsknota za la banda rośnie coraz bardziej. Ciekawe, jak tam u Sevki... Znaczy się Marty... I Andresa.

Obecnie siedzę sobie na plaży I podziwiam ocean, który dzisiaj akurat, wyjątkowo jest niespokojny. Haha bo wiecie ocean spokojny jest niespokojny. Ta to było suche...

Słońce, schowało się za chmurami. Przez co jest ponuro, I chłodno.
(O takich ochłodzeniach właśnie mówiłam). Piasek na plaży jest zimny, końcówki fal moczą moje bose stopy wraz z końcówka mojej białej sukienki. Niespokojny ocean, przypomniał mi wszystkie przypałowe akcje z Martą. Na przykład jak byłyśmy w Polsce we Władysławowie postanowiłyśmy iść na rolki. Skończyło się to glebą, ja rozwaliłam kolano, a Marta rozwaliła rękę. Moral taki: Nie dawać nam rolek, bo się na nich zabijemy.

Siedziałam jeszcze chwilę, wpatrując się w ocean. Woda była tak czysta, że było widać dno.

- Andi chodź do domu - usłyszałam zza pleców głos Martina.

- Zaraz przyjdę

Martin usiadł obok mnie i popatrzał na mnie.

- Płakałaś? - spytał, nadal patrząc na mnie.

Zmarszczyłam lekko brwi i odpowiedziałam:

- Nie, nie płakałam

- Słoneczko moje, widzę przecież, że płakałaś. - powiedział uśmiechając się do mnie.

- Nie płakałam

- To te szklane oczka, same się zrobiły? - mówił do mnie jak do dziecka. Zawsze tak robił gdy próbował mnie rozśmieszyć.

- Dobra, wygrałeś. Płakałam. Zadowolony? - uśmiechnęłam się sztucznie i Spojrzałam w jego stronę.

- Z tego, że płakałaś to nie. Ale, że się przyznałaś to tak.

Zapadła cisza, wtopilam swój wzrok w ocean. Martin zdjął swoją marynarkę i położył mi ją na ramionach, przez co Spojrzałam na niego i powiedziałam:

- Będzie Ci zimno.

- Trudno. Co ja poradzę, że moja przyszła żona, nie ubiera bluz jak wychodzi z domu? - zaśmiał się i pocałował mnie w czoło.

- Dobra, chodźmy do domu. Bo zmarzniesz! - podniosłam lekko głos, po czym wstałam i otrzepalam dłonie z piasku.

Gdy weszliśmy do naszego mieszkania, przywitał nas, nasz piesek, którego nazwaliśmy Tres. Jest to niewielki kundelek, z schroniska.

Tak mieszkamy w mieszkaniu, nie domku jednorodzinnym. A to ze względu na to, że my tutaj za długo siedzieć nie będziemy. Pojedziemy między innymi do Afryki, a potem do Walencji odwiedzić naszych rodziców... W sensie moja matkę i matkę Martina. Ale to za jakis rok, może dwa? Chcemy dużo podróżować. Mam nadzieję, że uda mi się chociaż raz spotkać kogoś z naszej la bandy... Jak to mówią "nadzieja umiera ostatnia".

- Idź sie ubierz. Ja zrobię herbatę. - rozkazał mi.

Poszłam do naszego pokoju, wyjęłam z torby ciepłe, czarne dresy i zaczęłam szukać jakieś normalnej koszulki. Niestety takiej nie znalazłam. W staniku chodzić nie będę, bo będzie mi zimno. Więc wzięłam jakąś koszulkę Martina i ubrałam ją. Kit z tym, że jest trochę za duża. Usiadłam na krześle w kuchni, wzięłam jakąś losowa kartkę i długopis, po czym zaczęłam rysować. Martin postawił herbatę na stole, usiadł na przeciwko mnie i wybuchnął śmiechem.

Kamera! Akcja! Napad!? [część 1] ZAKONCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz