10. Julie

638 62 6
                                    

JARVIS
Nie dostając żadnej odpowiedzi od dziewczyny, spoglądam na nią wyczekująco, jednak ta uparcie unika kontaktu wzrokowego.

– Tia... – zaczynam ostrzegawczo, a ta wzdycha głośno.

– Nie wiem? – mówi, a ja o mało co nie wpadam w szał.

Zrywam się na równe nogi i oceniam ją z mordem w oczach.

– Jarvis uspokój się – odzywa się mój brat, na co mam ochotę mu przywalić. – Zaraz coś wymyślimy.

Spoglądam na niego, gdy tej otrzepuje się z kurzu i brudu więziennego. Uśmiecha się pocieszająco do dziewczyny, co jeszcze bardziej mnie irytuje.

– Wymyślimy? – syczę przez zęby. – Nie rozumiecie, że nasza sytuacja właśnie się pogorszyła? Nie sposób jest zirytować i powalić żołnierza, gorzej jest z resztą planu, którego, nawiasem mówiąc, nie mamy!

– Nie podnoś głosu – wyszeptuje Noah. – Zaraz coś wymyślimy, musi być jakiś sposób.

– To forteca, idioto.

Wściekłość to jest mało powiedziane, co odczuwam w tym momencie. Owszem, może i jesteśmy skazani na śmierć i nie możemy poddawać się tak szybko, jednak realizowanie planu bez nawet jego połowy, jest szczytem idiotyzmu. Jestem absolutnie pewien, że mamy jakieś kilka minut, gdy nie przyjdzie tu kolejny żołnierz, by skontrolować czy wszystko w porządku, bądź gdy wybudzi się strażnik, którego Tia powaliła. Kilka minut jest niczym w porównaniu z tym, co musimy wymyślić.

A gdy nas złapią na gorącym uczynku, nie będą się hamować, a zabiją od razu.

W gardle wyczuwam gule, bo pomimo mojego ogromnego opanowania i trzeźwości myślenia, zdaję sobie sprawę, że od śmierci dzielą mnie sekundy, przy dobrych wiatrach, minuty. Zamykam oczy, pragnąc wymyślić cokolwiek, jednak przez panikę, która zasłania mi trzeźwość myślenia, nie potrafię.

– Jak stąd wyjdziemy żywi, przysięgam, że cię zabiję – mówię do przyjaciółki. – Kocham cię, ale twoje pomysły są nieprzemyślane i zbyt pochopne.

W tym samym momencie słyszę chrzęst kluczy, a następnie trzask otwieranego zamka. Spoglądam na przerażoną Tię oraz Noah'a.

– Pięknie – mówię z zaciśniętymi wargami.

Czy to właśnie ma być nasz koniec?

ELAINE
Nie potrafiąc się opanować, chodzę z jednego końca pokoju, na drugi. Colin również nie potrafi się normalnie zachowywać, jednak za wszelką cenę próbuje zachować spokój. Gdybym go nie znała, zapewne pomyślałabym, iż jest teraz wyluzowany. Jednakże zauważam niespokojne drapanie się po brodzie oraz tupanie prawą nogą, co może oznaczać tylko jedno – stresuje się jak cholera.

– To się nie uda – odpowiada w końcu, robiąc niekontrolowany ruch ręką. – William z ciebie zakpił i teraz zapewne zastanawia się jak się na tobie zemścić. Kto wie, może nawet cię śledził.

– Nie zrobiły tego – odpowiadam, sama nie będąc pewna, dlaczego bronię księcia. – Jest człowiekiem honoru, więc...

– Gówno prawda – kpi mężczyzna, a ja spoglądam na niego zdziwiona. Colin wstaje, a następnie podchodzi do mnie. – Szanuję cię za to, że pragniesz poświęcić swoje życie za trójkę przyjaciół, jednak nie powinnaś ufać William'owi.

– Nie mów mi, co powinnam, gdy ty nie kiwnąłeś nawet palcem. – Nasze twarze dzielą dosłownie centymetry, jednak żadne z nas nie ma zamiaru się odsuwać.

– Co niby mogłem zdziałać, co?

– Cokolwiek – parskam. – Jesteś podobno naszym szefem, człowiekiem, który obiecał, że wyciągnie nas z ramion biedy i śmierci, człowiekiem, który obiecywał, że będziemy bezpieczni! – Do moich oczu napływają łzy paniki. – Przez ciebie Julie nie żyje, a Tia, Noah i Jarvis zostali skazani na śmierć! To wszystko przez ciebie, rozumiesz!

W momencie, gdy miałam zamiar uderzyć go w ramię, mężczyzna łapie mnie za nadgarstek, a następnie dociska do ściany, tak bym nie mogła wykonać żadnego ruchy.

– To twoja wina – wyszeptuję ostatkiem sił.

– Julie nie była moją winą.

– Nie skontrolowałeś jej. To była twoja wina.

– Mylisz się – mówi zachrypniętym głosem, a jego ton świadczy, że sam nie jest do końca pewien, co mówi.

– Ostrzegałam cię, że Julie robi, co chce, a ty mnie nie słuchałeś. Zabiłeś ją!

Dopiero teraz wszystkie moje emocje związane z katastrofą, wychodzą na światło dzienne. Dopiero dziś wypowiadam, co tak naprawdę uważam o tej całej sprawie.

– Zabiłeś kobietę, z którą pragnąłeś spędzić swoje życie – syczę, a zdradziecka łza wydostaje się z lewego oka.

Dwa lata wcześniej
Julie uśmiecha się w moim kierunku, a następnie pokazuje naszyjnik wysadzany najprawdziwszymi, niebieskimi diamentami. Odwzajemniam uśmiech, a ta podchodzi do mnie i zbliża się tak, by nikt prócz mnie jej nie usłyszał.

– Patrz co mam – mówi zadowolonym głosem, a ja o mało co nie wybucham śmiechem.

Od kiedy tylko ją poznałam, dziewczyna ma bzika na punkcie naszyjników wysadzanych diamentami. Za każdym razem nie potrafi się opanować i błaga Colin'a, by tym razem jej odpuścił i podarował w prezencie. Jednak tak jak można się spodziewać, mężczyzna nie daje za wygraną, zdając sobie sprawę z konsekwencji.

– Nawet o tym nie myśl – ściszam głos, nie chcąc, by wydało się ode mnie, co planuje dziewczyna. – Oddaj go Colin'owi, a za pieniądze, które na nim zarobimy, kup sobie nowy, który nie będzie się aż tak rzucał w oczy.

– Nie chcę nowego, Elaine – mówi, spoglądając w stronę Colin'a, który zaciekle dyskutuje o czymś z Jarvis'em.

Muszę przyznać, że Julie wybrała idealny moment na kradzież naszyjnika, ponieważ każdy prócz mnie, jest czymś zajęty i nawet nie zwraca na nią uwagi.

– Nie zawiszę na stryczku przez twoje głupie zachcianki – mówię ostro, a czarnowłosa spogląda na mnie dziwnie. – W tej chwili oddaj go Colin'owi i nie chcę już o nim słyszeć, jasne?

Teraźniejszość
To o co prosiłam, zostało spełnione, ponieważ już kolejnego dnia, całe miasto mówiło o śmierci Julie. Jak się dowiedzieliśmy, Colin w ramach prezentu na jej dwudzieste drugie urodziny, uznał, iż tym razem odpuści i pozwolił zatrzymać naszyjnik. Nie spodziewał się jednak, że dziewczyna będzie tak skrajnie nieodpowiedzialna i wyjdzie w tak drogiej błyskotce na miasto, gdzie strażnicy z łatwością rozpoznali zaginiony naszyjnik. Nie pytając, nawet skąd go ma, zabili ją na oczach wszystkich ludzi na rynku, w tym i Colin'a. Pogłoski mówią, że było to ostrzeżenie do złodziei, iż nie ma dla nich litości, ani miejsca w tym mieście.

Nikt w trakcie żałoby nie obwiniał mężczyzny, jednak każdy z nas wiedział, że była to jego wina. Ugiął się, zbyt bardzo zafascynowany słodką miną i gierkami dziewczyny, które tak bardzo uwielbiał. Byłam pewna, że ją kochał, ponieważ nie raz, nie dwa widziałam, jak mężczyzna na nią patrzy. Widziałam, również jak ona patrzy na niego. Zaryzykował życiem jej i swoim, tylko po to, by spełnić jej chorą zachciankę.

Teraz gdy patrzę w jego oczy pełne bólu, wiem, że się nie myliłam. Colin obwinia siebie, aż do tej pory, a ja boleśnie mu o tym przypominam. Przypominam o błędzie, który popełnił, pomimo że on doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

– Przepraszam – odzywam się nagle, jednak mężczyzna nie odpowiada. – Nie powinnam tego wspominać. Przepraszam.

– Powinnaś – mówi, co zbija mnie z tropu. Kolejny raz nasze spojrzenia się krzyżują, a ja wstrzymuję oddech. – To ja przepraszam. Przepraszam za to, że nie daję wam poczucia bezpieczeństwa, choć obiecałem. Przepraszam, że przeze mnie jesteś przerażona tym, co się dzieje. Nie to ci przysięgałem i jeśli wyjdziemy z tego cało, wiedz, że wszystko się zmieni. – Dotyka dłonią mojego policzka. – Uciekniemy stąd i zaczniemy żyć uczciwie. Cała nasza piątka, jasne?

– No ja myślę. – Z prawej strony dobiega dobrze znany nam głos. – Trzymam cię za słowo Colin, bo jedyne czego teraz pragnę, to uciec stąd jak najdalej.

W cieniu kłamstw [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz