Rozdział 266

469 27 21
                                    

Louis' POV:

Potykam się o własne stopy, kiedy idę za Harrym, który zmierza przez podwórko do domu, w którym spędził swoje dręczące dzieciństwo. Moje kolano osuwa się na ziemię, ale szybko odzyskuję równowagę i staję na nogi. Ciągnie za drzwi wejściowe i słyszę jak jęczy, kiedy grzebie coś przy zamku, po czym jego pięść koliduje z drewnem.

- Harry, proszę. Chodźmy po prostu do hotelu - próbuję go przekonać.

Kompletnie ignoruje moją obecność i pochyla się, by chwycić coś z ziemi, koło ganku. Zakładałam, że był to zapasowy klucz, ale mój brak racji został szybko udowodniony, kiedy kamień wielkości jego piąstki uderza w szybę frontowych drzwi. Harry wkłada rękę w dziurę i uważając na odłamki szkła, otwiera drzwi.

Rozglądam się wokół cichej ulicy, ale wszystko wydaje się być okej. Nie ma nikogo na zewnątrz, kto by mógł dostrzec nasze zakłócenie porządku w tej spokojnej okolicy, ani nie migoczą żadne światła informujące o tym, że ktoś się obudził na dźwięk tłuczonego szkła. Modlę się tylko, by Anne z Robinem nie nocowali dzisiaj w posiadłości obok.

- Harry - powtarzam. Czuję się, jakbym kroczył po tafli kruchego lodu, próbując z całych sił go nie złamać. Jeden zły ruch i oboje utoniemy.

- Ten dom był dla niczym innym jak zwykłą udręką - narzeka, potykając się o własne buty. Żeby nie upaść przytrzymuje się o oparcie kanapy. Rozglądam się po salonie i jestem wdzięczny, że większość mebli jest spakowana w kartonach albo została usunięta z domu w przygotowaniu do rozbiórki po pełnej przeprowadzce Anne.

Zwęża swoje oczy i skupia się na tym meblu.

- Ta kanapa tutaj - przyciska swój palec do czoła, po czym dokańcza - to wydarzyło się tutaj, wiesz? Na tej samej pieprzonej kanapie - mój żołądek się wywraca. - Może któryś z moich jebanych tatuśków mógłby pomyśleć o zakupie nowej? - zamyka na chwile oczy.

- Tak mi przykro. Wiem, że to dla ciebie bardzo dużo - próbuję dać mu komfort, ale dalej mnie ignoruje.

Otwiera swoje oczy i idzie do kuchni, a ja drepczę parę metrów za nim. - Gdzie to jest... - mamrocze i schyla się na kolana, by rozejrzeć się po wnętrzu szafki pod zlewozmywakiem. - Mam cię! - mówi, wyjmując butelkę przezroczystego trunku. Nie chcę pytać czyj był ten alkohol, albo czyj jest, i jak tam się dostał w pierwszej kolejności. Biorąc pod uwagę cienką warstwę kurzu, która pojawiła się na koszulce Harry'ego, kiedy przeciera butelkę, mogę stwierdzić, że była tam przez przynajmniej parę miesięcy.

Podążam za nim, kiedy ponownie wraca do salonu, nie będąc do końca pewny co ma zamiar zrobić.

- Wiem, że jesteś zły i masz do tego całkowite prawo - stoję przed nim w desperackiej próbie zdobycia jego uwagi. Nie chce nawet na mnie spojrzeć. - Możemy wrócić do hotelu? - sięgam po jego rękę, ale się wyrywa. - Możemy porozmawiać, a ty wytrzeźwiejesz, proszę. Albo będziesz mógł iść spać, cokolwiek będziesz chciał, ale proszę musimy stąd iść.

Harry spławia mnie i wraca do podartej kanapy.

- Ona tutaj była - używa butelki trunku, by wskazać kanapę. Moje oczy wypełniają się łzami, ale je powstrzymuje - i nikt nie przyszedł jej pomóc. Nikt z tamtych idiotów - pluje i odkręca butelkę. Przysuwa alkohol do ust i odchyla głowę, by się napić.

- Wystarczy! - krzyczę, podchodząc do niego bliżej. Jestem w pełni przygotowany na szarpaninę o tę butelkę, by potem wylać ją do zlewu. Nie wiem jak dużo alkoholu będzie mógł w siebie wlać, aż zemdleje.

Harry bierze jeszcze jeden łyk, po czym przestaje. Używa wierzchu dłoni, by wytrzeć resztki trunku z ust i policzków.

- Czemu? Chcesz trochę? - uśmiecha się i patrzy na mnie po raz pierwszy, odkąd weszliśmy do tego domu.

AFTER III Larry Stylinson CD.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz