Demony w najlepszych razach były wrzodami na dupie. Demony uzbrojone w magiczne, zabijające anioły noże do steków były jeszcze gorsze.
Dean sięgnął do kieszeni kurtki i wygrzebał klucze, po czym rzucił je Samowi. Sam z łatwością je złapał i bez słowa ruszył naprzód, by otworzyć drzwi motelowego pokoju, podczas gdy Dean otoczył się ramionami półprzytomnego anioła leżącego na tylnim siedzeniu. Podniósł go, drugą ręką dla równowagi obejmując go w talii, i w połowie zaniósł do pokoju.
- Mogę chodzić – powiedział Cas przez zaciśnięte zęby, tuż przed tym, jak potknął się o kamyczek i prawie upadł. Byłby, gdyby Dean nie schwycił go mocniej.
- Tak, tak, możesz chodzić – powiedział krótko Dean. Cas próbował się odsunąć, udowodnić swą siłę puszczając swą ludzką podpórkę, ale Dean nie chciał go uwolnić. Każdego innego dnia, w razie każdego innego obrażenia może by to zrobił, ale zostawiali za sobą ścieżkę jasnego, jaskrawo białego światła. Za bardzo przypominało to łaskę, aby Dean chciał ryzykować pogorszeniem stanu rany.
Duma Casa będzie to musiała po prostu znieść.
W milczeniu przeszli przez próg. Dean wyłapał zmartwiony wzrok Sama, kiedy wyższy z braci zauważył, jak wiele światła, łaski, czy COKOLWIEK to było, Cas tracił.
- Idź po apteczkę – powiedział Dean. Sam natychmiast kiwnął głową i zerwał się do działania, idąc do łazienki, podczas gdy Dean podprowadził Casa do najbliższego drzwiom łóżka.
Technicznie rzecz biorąc było to łóżko Deana, ale to on chociaż raz nie był ranny. Upuścił Casa na materac tak ostrożnie, jak mógł, jednak anioł i tak syknął, kiedy ruch dał się we znaki jego niewidzialnej ranie. Cas poruszył się tak, że leżał twarzą w dół; kręgosłup miał rozluźniony, ale łokcie pod sobą, tak, że twarz nie wciskała mu się w cienkie poduszki.
- Jak sobie radzi? – spytał Sam, przynosząc Deanowi apteczkę. Była już otwarta i wszystko, czego Dean mógł potrzebować, wybrane z bałaganu w środku: środki dezynfekujące, bandaże, gaza, nawet igła i nitka.
- Nie wiem – odparł Dean, przyglądając się z bliska plecom Casa. Anioł był ranny, tyle jasno wynikało z kropelek światła wyciekających z Bóg-wie-gdzie oraz boleśnie brzmiących oddechów, ale nie widać było na nim żadnego widocznego zadrapania.
Dean wiedział, że Cas cierpiał, widział, jak anioł został dziabnięty, ale wszystko wydarzyło się tak szybko, a demoniczne ostrze, którego używała ta czarnooka suka, zniknęło w mgnieniu oka.
- Wszystko będzie dobrze, gdy tylko nóż zostanie usunięty – powiedział Cas ściśniętym i spiętym głosem. – Nie mogę go dosięgnąć, ale gdy tylko się go wyjmie, powinienem być w stanie się uleczyć.
- Wszystko brzmi świetnie, ale gdzie on siedzi? – spytał Dean. Pomyślał po trosze, że płaszcz Casa musiał okrywać narzędzie, ale chociaż prochowiec był duży, to niemożliwym było, aby nóż mógł skądś wystawać tak, aby Dean go nie zauważył. Nienawidził się martwić i nienawidził tak docinać Casowi, ale z niewidzialnej rany anioła wciąż wyciekało światło i Dean miał ochotę zgrzytać zębami.
Cas leżał cicho, cały napięty, zaś Sam przestąpił nerwowo z jednej nogi na drugą.
- Cas, nie możemy ci pomóc, jeśli nam nie powiesz – zauważył. Cas westchnął i zdawał się zapaść w sobie.
- ...moje lewe skrzydło – powiedział cicho. Sam ostro wciągnął powietrze.
- Twoje SKRZYDŁO? – zażądał odpowiedzi Dean, czując wzbierającą w sobie nagłą furię. Demonica odpowiedzialna za atak nie żyła, jasne, Dean osobiście ją zarżnął chwilę po tym, jak zaatakowała Casa, ale ta myśl nie satysfakcjonowała go teraz.
CZYTASZ
Oneshoty DESTIEL
FanfictionCześć! Tu będą publikowane wszystkie oneshoty, które pojawiły się lub dopiero pojawią się na moim profilu. Rozwiązanie ma na celu ułatwienie mi publikacji (inaczej szukam godzinę wszystkiego wśród wersji roboczych). Kocham!