Zaczęło się pewnej nocy po polowaniu na poltergeista. Dean był pokryty ektoplazmą aż po łokcie i ledwo otwierał oczy po dwóch bezsennych nocach. Sam wyglądał niewiele lepiej. Padli twarzami na łóżka, w pełni ubrani, w Palm Motel znajdującym się w bok od trasy I-80.
Dean śnił.
Siedział w samolocie, jakimś ciasnym pasażerskim paskudztwie z lepkimi podłokietnikami i stęchłym powietrzem z klimatyzacji. Miewał ten sen co jakiś czas. Zazwyczaj po ciężkiej nocce. Zazwyczaj wtedy, gdy był zmęczony aż do bólu i nie mógł z nim walczyć.
Dean złapał metalowo-plastikowe poręcze i zacisnął oczy. Samolot kołysał się na boki, jemu żołądek skakał w górę i w dół. Próbował sobie przypomnieć, dlaczego leciał samolotem, ale to był tylko sen; niczego nie pamiętał.
- Witaj, Dean.
Dean otwarł oczy i ujrzał Castiela siedzącego na miejscu obok, przy niewielkim okienku. Wtedy zdał sobie sprawę, że śni. Anioły nie musiały korzystać z samolotów.
- Cas – Dean skinął mu głową na powitanie. Nie puścił jednak poręczy. – Co się dzieje? Chyba coś wielkiego, jeśli urządzasz sobie o północy przejażdżkę przez moje sny, co?
Castiel opuścił swój składany stolik i przyjął szklankę wody z lodem od mającej długie ręce, pozbawionej twarzy stewardessy.
- Co do trwającej obecnie wojny pomiędzy anielskimi frakcjami, w tej chwili nie mam ci nic ważnego do powiedzenia – wziął łyka z plastikowej szklanki i postawił ją na swoim stoliku, po czym starannie owinął nogi płaszczem.
Dean obserwował go z nieukrywaną podejrzliwością.
- Nie masz nic lepszego do roboty, tylko wpełznąć do mojego durnego koszmaru po to, by powiedzieć cześć?
Cas obrócił głowę w bardzo ptasi sposób.
- To jest twój koszmar?
Samolot trafił na turbulencje, po czym w kabinie zaczęły wyć syreny i migać światła ostrzegawcze. Dean zacisnął zęby.
- Będzie gorzej – zdołał powiedzieć.
- Samolot się rozbije? – spytał Cas.
- Wszyscy się rozbijemy, tak.
Zaczął się spadek. Pasażerowie zaczęli wrzeszczeć. Cas wziął ostatniego łyka wody.
- Zatem odejdźmy – wyciągnął rękę i dotknął rękawa Deana.
Rozbłysło jasne światło. Dean zamrugał. Spojrzał w dół i zobaczył swoje stopy stojące na solidnym, czerwonym gruncie. Przechylił szyję, by wyjrzeć przez krawędź klifu. To jednak wcale nie był klif. To był Wielki Kanion.
- Chciałeś go pewnego dnia zobaczyć, prawda? – Castiel stał tuż obok niego, zwiesiwszy ręce po bokach.
- Sprowadziłeś nas tutaj?
- Pomyślałem, że byś to docenił.
Dean pokiwał głową na boki, jakby rozważając różne możliwości.
- Lepsze to niż śmierć w ognistej kuli, pewnie.
- To będzie dobry sen – obiecał Cas. – Będziesz mógł latać bez samolotu. Suchy chichot.
- Nie miewam tego rodzaju snów. Takich, w których wzlatujesz i dryfujesz? Nigdy w życiu takiego nie miałem – nigdy nie miał też snu, w którym nieoczekiwanie wracał do szkoły, w samą porę na ważny test, więc doszedł do wniosku, że wszystko się równoważyło.
- Tym razem będzie inaczej – Cas wyciągnął swą szczupłą dłoń, a Dean ujął ją, ponieważ to był sen i tak naprawdę nic nie miało sensu. Zrobili krok ponad krawędzią kanionu i przez długą chwilę spadali. Dean już miał powiedzieć „Czekaj chwilę, to jest jeden z tych snów, w których spadasz i spadasz i spadasz, a potem budzisz się tuż przed tym, zanim uderzysz o ziemię".

CZYTASZ
Oneshoty DESTIEL
FanfictionCześć! Tu będą publikowane wszystkie oneshoty, które pojawiły się lub dopiero pojawią się na moim profilu. Rozwiązanie ma na celu ułatwienie mi publikacji (inaczej szukam godzinę wszystkiego wśród wersji roboczych). Kocham!