JAK KURTKA Z LUMPEKSU, WCIĄŻ DOBRA, ALE UŻYWANA

447 15 1
                                    

Dean żałował, że nie zaczął wcześniej. W obecnych czasach, pokazując się w tego rodzaju barach w podniszczonych butach roboczych i wypłowiałej flanelowej koszuli, będąc dobrze zbudowanym trzydziestoparolatkiem, było raczej niemożliwym dostać to, czego szukał. Może, pomyślał, gdyby był w stanie odczytywać znaki, podążać za reputacją ciągnącą się w małych miasteczkach na terenie kraju, to 17-letni Dean Winchester wchodziłby do miejscowego gej-baru i to starsi mężczyźni dawaliby mu to, czego szukał. Tak, gdyby miał gładkie, zarumienione policzki: Dean nie mógł sobie nie wyobrażać, jakie by to było łatwe.

Pod kolanami miał wilgotne płytki, woda z przedpotopowych toalet ściekała na podłogę i wsiąkała mu w materiał dżinsów. Facet, którego trzymał pod łuszczącą się ścianą, był młodszy, o, jak to ludzie mówili, smukłej budowie, i może nie zamierzał przejąć sterów, ale jako pierwszy się do Deana zbliżył. A skoro miał dla siebie tylko jedną noc, Dean nie mógł sobie pozwolić na grymasy.

- Jezu, twoje cholerne usta – jęknął (Chris? Dean był dość pewny, że Chris) facet, tak mocno waląc głową o ścianę, że obrazki w ramkach zadrżały.

Nie było to jego zwyczajem. Zdarzało się to naprawdę od wielkiego dzwonu, kiedy kobiety mu nie wystarczyły, kiedy dręczyło go coś, czego Dean nie mógł zagłuszyć oglądaniem porno i długim obciąganiem pod prysznicem. Naprawdę, powinien to robić częściej. To było kurewsko proste. FACECI byli prości. Wchodziłeś, stawałeś przy barze i zamawiałeś piwo, rozglądałeś się po sali unikając parkietu tanecznego i próbując nie przyciągać uwagi mężczyzn na tyle starych, że mogli być twoim ojcem (ponieważ, do licha, nawet z Deanem nie mogło być tak źle, co?), po czym pozwalałeś, by ktoś złożył ci ofertę.

Czasami oferta obejmowała jedynie drinka i pogawędkę; Dean nie był nimi zainteresowany; miał za mało czasu. Czasami oferta była otwarta: chcę stąd wyjść, gdzie się zatrzymujesz? Te Dean przyjmował, tyle tylko, że zawsze było to mieszkanie tego drugiego, nie jego (z powodu Sama, oczywiście). Czasami ofiarowali mu lizanko lub coś, co mógłby polizać. To też Deanowi pasowało. Czasami, widząc jego wielkiego, nieobrzezanego chuja z kroplami wilgoci na czubku, pytali go o prezerwatywę, pytali, czy mogliby go ujeżdżać, albo czy chciałby, by się pochylili i czy mógłby dać im (ich głodne spojrzenia padały wtedy na jego fiuta) trochę tego. A Dean, będąc Deanem, nigdy nie umiał odmówić.

Oferta nigdy nie obejmowała „pozwól się zerżnąć". Dean zawsze miał nadzieję to usłyszeć i nigdy mu się to nie udało. Sądził, że po prostu nie wyglądał na kogoś takiego, kogoś, kto pragnął być wypełniony. Ujeżdżany. TRZYMANY pod innym ciałem. Nie związany czy bity czy też inne dziwactwo; obecnie Dean był świadom swoich ograniczeń. W pamięci wciąż miał na świeżo wspomnienia z piekła. Po prostu chciałby, chociaż raz, nie przejmować kontroli nad każdym pierdolonym drobiazgiem. Chciałby zostać zerżnięty.

Facet, Chris (chyba), szarpnął Deana za włosy. Dean zamknął oczy i wyobraził sobie, jak zwykłe ciągnięcie za włosy zamienia się w gorączkowe szarpanie, jak ktoś popycha go na wykładany sztucznym marmurem zlew, zalany kałużami wody, każe mu się pochylić, a on w łazienkowym lustrze może patrzeć na siebie branego od tyłu.

Kiedy może-Chris doszedł, Dean nie próbował przełykać. Nie był fanem tego smaku, więc pozwolił, by nasienie spłynęło mu przez usta, po brodzie i skapnęło na mokrą podłogę. Na chwilę spojrzeli na siebie; usta Deana wciąż były pełne, fiut tego drugiego drgał mu na języku. Dean wiedział, jak teraz wygląda. Wiedział, że innych gości to kręciło. Odsunął się, wytarł usta wierzchem dłoni i pierwszy odwrócił wzrok. Pomimo całej swojej brawury Dean nie potrafił powiedzieć tego głośno: zerżnij mnie, Chris (o ile tak ci na imię). Wsadź mi swoje palce. Daj mi swojego chuja, gdy tylko znowu ci stanie.

Oneshoty DESTIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz