To voodoo, które odprawiasz (tak dobrze)

299 15 2
                                    

Laleczki były tylko trochę dziwne. Zasadniczo były po prostu słodkie. Ta w beżowym płaszczu i z krawatem miała lśniące niebieskie guziczki zamiast oczu. Druga miała krótką, postrzępioną, złotobrązową przędzę zamiast włosów. Sam zważył je obie w dłoniach i zaśmiał się.


- Wyglądają jak wy – zakrakał, machając lalką-Deanem przed twarzą brata.

- Bardzo to było miłe ze strony Madame Swale, że wykonała dla nas te dary – powiedział Cas bez śladu ironii. – Ma talent do robienia lalek.

- Pewnie – wymruczał Dean, otwierając drzwi samochodu i rzucając bratu ostre spojrzenie. – Wreszcie ratujemy kogoś, kto chce nam podziękować, i co za to dostajemy? Kasę? Żarełko? O nie. Dostajemy szmacianki. Przydatne.

Sam posadził małego Deana na dachu Impali i zniżył głos.

- Jestem Dean i wkurzam się zasadniczo z byle powodu – kwęknął, kiwając główką lalki w przód i w tył. Wiedział, że zachowywał się niedojrzale, ale wciąż był na haju po dobrze wykonanej robocie, i, szczerze mówiąc, Dean był wystarczająco kwaśny za nich obu.

- Zamknij się – Dean wsunął się za kierownicę. – Jesteś zwyczajnie wkurzony, bo nie zrobiła jednej tobie, ty duża dziewczynko.

- I do tego za dużo jem – ciągnął dalej Sam wciąż tym niskim głosem, spacerując laleczką przed oknem pasażera. – Bo jestem Dean.

Cas pokręcił głową i zajął swoje miejsce z tyłu.

- Nie sądzę, by wszystko się dokładnie zgadzało. Dean nie ma w zwyczaju ogłaszać rzeczy oczywistych.

- Hej! – rzucił Dean.

Sam zamienił lalkę-Deana na lalkę-Casa i opadł na siedzenie pasażera.

- Jestem aniołem Pana – wychrypiał, suwając laleczką po tablicy rozdzielczej. – I w ogóle nie mam taktu.

- Ja nie brzmię w taki sposób – powiedział Cas, brzmiąc bardzo podobnie.

Sam wyszczerzył się i rzucił obie laleczki na tablicę rozdzielczą, gdzie usiadły, gapiąc się na nich oczkami z guzików. Podjechali do motelu, gdzie Sam nie mógł się już doczekać, by coś zjeść, wziąć prysznic i iść spać, w tej kolejności, jak przystało na normalną istotę ludzką. Ale zdawało się, że plany na wieczór tego nie obejmowały. Dean i Cas zbyt zajęli się kłótnią na temat sprawy, którą właśnie rozwiązali, aby dać Samowi choć odrobinę spokoju.

Cas wykazywał, że Dean podjął zbyt wielkie ryzyko w czasie walki z czarownicami, zaś Dean zripostował to czymś, co uważał za dowód na to, że Cas powinien się, do diabła, zamknąć. Sam pogrzebał w jednej z plastikowych toreb z jedzeniem na podłodze i nie mógł nawet znaleźć żadnych frytek do pogryzania w trakcie oglądania tego pokazu fajerwerków między nimi.

- Chłopaki, pójdę kupić jakieś żarełko – powiedział, gdy tamci dalej na siebie krzyczeli. – Może pójdę na spacer – Dean i Cas byli zbyt zajęci doskakiwaniem sobie do twarzy, aby to zauważyć. – A może dołączę do cyrku i stanę się wędrownym żonglerem – wymamrotał Sam, ale nikt go nie usłyszał. Z westchnieniem zamknął za sobą drzwi do pokoju i podreptał przez parking.

Automat obok biura motelu nie miał już na składzie batoników musli, więc Sam zadowolił się paczką Sun Chips. Jadł je powoli, krocząc asfaltem. W oknie ich pokoju nadal widział cienie Castiela i Deana, a jeśli sądzić po tym, jak Dean wyrzucał ręce w górę, wciąż się kłócili. Jacy idioci, pomyślał Sam.

Wyłowił z kieszeni swój komplet kluczyków i wsiadł do Impali. Tylne siedzenie nie było dla niego na tyle duże, by na nim zasnąć, ale jeśli przełożył jedną nogę przez oparcie siedzenia pasażera, mógł się przynajmniej odprężyć w ciszy. Lepsze to niż słuchanie, jak ci dwaj kretyni ujadali na siebie. Wytrząsnął sobie do ust ostatnie okruchy z torebki, po czym złożył ją w kwadracik.

Oneshoty DESTIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz