Chatka

467 12 1
                                    

Chatka była stara. Castiel nie miał pewności, jak bardzo stara, ale czasami, kiedy kładł rękę na niegdyś obrośniętych pleśnią ścianach, wyczuwał małego chłopca i jego ojca, odwiedzających ją niezawodnie każdej jesieni, potem młodego mężczyznę, potem starca, a potem przez lata nikogo, podczas gdy natura zagarnęła chatkę dla siebie.

Kiedy Castiel ujrzał ją pierwszy raz, wtedy, gdy zbliżała się apokalipsa, a on nosił ze sobą cenny amulet Deana, chatka była na krawędzi rozpadu. Drewno przegniło i kruszyło mu się w dłoniach. W złamanych deskach tworzących dach zagnieździły się ptaki, a oposy wykopały sobie schron w ścianach i starej pościeli. Wszystkie urządzenia, choć obecne na miejscu, były całkowicie zrujnowane, a podłogę zarastały chwasty. Komin pochylił się niebezpiecznie. Studnię przejęły kwiaty i mech.

Chatka leżała na krawędzi niewielkiej łąki, głęboko w lesie i w pobliżu ścieżki dawno już zapomnianej przez ludzi. W pobliżu dawało się zauważyć tropy jeleni, świeże i stare, a także słychać było przepływający strumień.

Castiel tylko na chwilę przerwał poszukiwania. Wyczuwał tu spokój tego rodzaju, jaki wywoływał w nim tęsknotę za domem w niebie, ale nie miał czasu, by się nad tym rozwodzić. Nie pomyślał o chatce aż do kilka miesięcy później, kiedy już zrezygnował z odnalezienia swego nieobecnego ojca i odrzucił naszyjnik, który Dean później wyrzucił. Nie pomyślał o chatce, dopóki nie zaczęły swędzieć go skrzydła, a łaska zaczęła uwierać, podczas gdy jego pióra, przygotowujące się do Linienia, umierały jedno po drugim.

Potrzebował bezpiecznego, tajnego miejsca, aby przeczekać Linienie. W ciągu tych trzech dni, kiedy jego stare pióra wypadały, a wyrastały nowe, był całkowicie niezdolny latać i mógł rzucać jedynie najprostsze zaklęcia. Przeklinał swoją bezmyślność, kiedy poczuł między łopatkami swędzenie. Linienie uderzyło go mocno, czy był na nie przygotowany, czy nie; miał niewiele czasu, a w obecnej sytuacji jego wybór bardzo zmalał.

Niebo absolutnie nie wchodziło w grę. Nie mógł wrócić do swego starego Gniazda, nie, jeśli wiedział, że archanioły wciąż go szukały i że zniszczyłyby go natychmiast. To by było samobójstwo.

Jego jedynym wyjściem była Ziemia, ale budowanie Gniazda na Ziemi było głupotą. Ziemia nie mogła zaoferować wbudowanej ochrony Nieba, a gdyby demony znalazły go w chwili największej słabości... nie mógł znieść myśli o tym. Ale przy odpowiednich barierach i zaklęciach ochronnych mógł przeczekać swoje Linienie we względnym bezpieczeństwie. Cas potrzebował odizolowanego miejsca, gdzieś, gdzie nie zostałby odkryty i gdzieś, gdzie mógłby rzucić wokół czary ochronne bez interwencji kogoś mądrzejszego.

Niemal natychmiast pomyślał o chatce, a jego słabnące skrzydła zaniosły go dokładnie do niej. Chatka była niedoskonała i nie ochroniłaby ani jego, ani jego gniazda przed pogodą czy zwierzętami, ale przy odrobinie pracy mogłaby dać mu ochronę przed wszystkim innym.

Znajdowała się wystarczająco daleko od ludzi i w na tyle nieuczęszczanej części lasu, że resztki jego łaski zamknięte w każdym piórze mogły ujść niezauważone. Łaska mogła nieszkodliwie wsiąknąć w chatkę i otaczające ją lasy, doskonale mieszając się z naturalną energią łąki i czyniąc wykrycie niemożliwym.

Miejsce było tak bliskie doskonałości, jak Castiel kiedykolwiek mógłby znaleźć.

Następne dwa dni przed Linieniem spędził na rzeźbieniu każdego możliwego ochronnego sigila oraz glifów maskujących w ruinach chatki oraz w każdym drzewie otaczających polanę. Rył głęboko w drewnie swoim ostrzem, pokrywając się wiórami, ale upewniając się, że naturalny wzrost drzewa nie zniekształci czy nie zniszczy tego, co wyrył. Istniały zaklęcia, jakie pragnął rzucić, ale od czasu opuszczenia Nieba jego łaska systematycznie bladła. Zamiast magii użył soli i nakreślił diabelskie pułapki, których żaden demon nie mógłby przerwać, aż go wreszcie zabolały ręce.

Oneshoty DESTIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz