Kiedy Dean pierwszy raz dostarczył pizzę na Lazarus St nr 401, był to też pierwszy raz, kiedy całkowicie zgłupiał zaledwie na czyjś widok. Drzwi się otwarły i to wystarczyło. Spadły mu klucze, opadła mu szczęka i prawie upuścił pizze, ale ten facet – poprawka, BÓG – w drzwiach złapał je, zanim wydarzyła się całkowita katastrofa. Dean ledwo wydukał dwa słowa, odliczając mężczyźnie resztę, co mu zajęło WIECZNOŚĆ, ponieważ taki był GŁUPI (i był całkiem pewien, że ostatecznie i tak wydał ją źle), i zanim się zorientował, stał już obok swojego samochodu, zastanawiając się, jak, do diabła, się tam dostał, i co się, KURWA, właśnie stało.
CASTIEL MILTON.
Spędził resztę zmiany na wewnętrznym – kiedy zaś nikt nie patrzył, na faktycznym – waleniu się w twarz za zachowywanie się jak całkowity i absolutny „idiota", jak to czule mawiał jego szef Bobby. Ale nie mógł zapomnieć tych intensywnie niebieskich oczu, włosów jak prosto z łóżka, ust stworzonych do grzechu, głosu stworzonego do seksu przez telefon i tyłka stworzonego do, cóż, SEKSU. I było naprawdę do dupy, że za każdym razem, kiedy na to wspomnienie jego fiut się podnosił, to on natychmiast sobie przypominał, jakim był durniem, bo kiedy później usiłował sobie zwalić, to nijak nie mógł dojść, nieważne, jak bardzo tego chciał, bo tak, IDIOTA.
Kiedy Dean drugi raz zawiózł pizzę pod 401, był przygotowany. Myślał o niewielu rzeczach poza Castielem Miltonem od chwili, kiedy go pierwszy raz zobaczył, więc wiedział już, czego oczekiwać po drugiej stronie drzwi, i TYM razem nie planował nawalić.
Za bardzo.
Przynajmniej tym razem, kiedy drzwi się otwarły, był idiotą na kilka (zatrzymujących serce) sekund, zanim przywołał na twarz najbardziej czarujący uśmiech w swoim arsenale.
- Witam ponownie, panie Milton, oto pańskie Margarita i hawajska.
Niewiele więcej mógł powiedzieć, zważywszy na sytuację, ale przynajmniej tym razem dał radę powiedzieć to wszystko. I miał też pewność, że odliczył poprawnie resztę, więc był z siebie cholernie dumny. Ale kiedy już było po wszystkim, Milton powiedział „Dziękuję... Dean", przez sekundę zezując na jego plakietkę z imieniem, i słysząc dźwięk swojego imienia padającego z ust starszego mężczyzny Dean znowu trochę zgłupiał.
Powrót do samochodu znowu przedstawiał się niewyraźnie, ale tym razem, siadając za kierownicą, był na haju i boleśnie twardy, więc nie ujechał zbyt daleko, zanim poczuł się zmuszony skręcić w ciemny róg i zostawić samochód na ręcznym, kiedy wyjął sobie fiuta ze
spodni i doszedł na siebie.
Za trzecim razem, kiedy zasapany Dean znalazł się w progu domu Castiela Miltona, starszy mężczyzna uśmiechnął się do niego.
- Witaj, Dean – powiedział.
A serce Deana na kilka sekund dosłownie się zatrzymało.
Dobra, Dean nie był rumieniącym się prawiczkiem. Prawdę mówiąc dużo mu do tego brakowało. Zazwyczaj był całkiem zręczny. Ale z jakiegoś powodu fakt, że TEN MĘŻCZYZNA, CASTIEL MILTON, gwiazda jego onanistycznych fantazji od nie wiadomo ilu tygodni, zrobił coś tak prostego, jak ZAPAMIĘTANIE JEGO IMIENIA, sprawił, że Dean NATYCHMIAST zgłupiał. Kolejny raz.
- H-hej... panie Milton... - wyjąkał (jak idiota, którym był).
- Proszę, mów mi Castiel – odparł starszy mężczyzna wręczając mu pieniądze, a Dean zadumał się nad myślą, czy możliwe było mieć kłopoty z sercem, gdy wciąż się było nastolatkiem.
- D-dobra... Cas... - odpowiedział Dean, w zasapaniu gubiąc resztę imienia.
- Cas? – przerwał Castiel, zanim Dean zdołał powiedzieć resztę, mrugając ze zdziwieniem i przechylając głowę, po czym spojrzał na niego rozważająco. Potem bardzo powoli uśmiech pojawił mu się na twarzy i Den odkrył, że odwzajemniał ten uśmiech jak szaleniec.
CZYTASZ
Oneshoty DESTIEL
FanfictionCześć! Tu będą publikowane wszystkie oneshoty, które pojawiły się lub dopiero pojawią się na moim profilu. Rozwiązanie ma na celu ułatwienie mi publikacji (inaczej szukam godzinę wszystkiego wśród wersji roboczych). Kocham!