22.Mecz Quidditcha

321 29 50
                                    

14.10.1995r.

Blaise otworzył oczy i natychmiast oślepił go blask światła dziennego. Jego współlokatorzy jeszcze spali. Czuł kłujący ból głowy, męczący kac już dawał po sobie znać. Nie pamiętał nawet jak znalazł się w swoim dormitorium, w zasadzie to ledwo pamiętał co działo się poprzedniej nocy. Zerknął na zegar, który wskazywał godzinę jedenastą. Usiadł na łóżku i pomasował ręką swoją skroń. Powoli do jego umysłu zaczęły docierać wydarzenia z imprezy. Jednak najbardziej uderzył do niego fakt, że całował się z Ronaldem. Nagle jego serce zaczęło szybciej pracować. Pamiętał to doskonale. Pamiętał też jak bardzo mu się to podobało. Sprzedał sobie plaskacza w czoło.

— Co jest? — mruknął Draco zachrypniętym głosem.

— Nic, nic. Po prostu boli mnie głowa — wysapał.

— Która godzina? — spytał przecierając oczy.

— Zaraz jedenasta.

— Teooo — zawołał zaspanym tonem stalowooki, kruczowłosy nie zareagował. — Teooo! — powtórzył nieco głośniej.

— Czego ty ode mnie chcesz?! — zapytał zirytowanym tonem przewracając się na drugi bok.

— Trzeba wstawać.

— Wiesz co, mam to totalnie gdzieś, więc z łaski swojej pozwól mi dalej śnić o tym jak zamieniłeś się w pomarańczę, Blaise zrobił z ciebie sok, a ja tańczyłem z parasolką w krowy.

— Ty masz jakieś problemy, typie — zaśmiał się Ślizgon.

— Tak tylko dodam, nie byłeś specjalnie smaczny — fuknął i przykrył swoją głowę poduszką.

Przez kilka dobrych minut Teodor walczył o pozostanie w łóżku, jednak Draco przekonał go mówiąc o porannej kawie. Niewiele czasu zajęło im wyszykowanie się do wyjścia. Jedynie blondyn, jak zwykle musiał poświęcić trochę więcej czasu na ułożenie włosów i wybranie odpowiednich ubrań. Jak mogli się spodziewać, w Wielkiej Sali były wszystkie osoby, które były na urodzinach Zabiniego. Zaskoczył ich fakt, iż wszyscy usiedli przy stole domu węża. Gryfoni i nieliczni Ślizgoni z zaskoczeniem stwierdzili, że ich odwieczna, wzajemna nienawiść była zupełnie bez sensu.

— Hej — przywitał się Blaise, przerywając rozmowę i gromkie śmiechy. Niby przypadkiem złapał kontakt wzrokowy z Ronem, jednak prędko swoje oczy przewrócił na stół z jedzeniem.

*

— Czy to jest Amanda? — Kelly spytała Hermionę stukając ją w ramię nie wierząc własnym oczom.

Brunetka skupiła wzrok na lewej stronie stadionu do Quidditcha, w drużynie Ślizgonów zamiast Mike'a jako obrońcy, była brunetka. Jej włosy były związane w kitkę, a swym pewnym siebie wzrokiem piorunowała trybuny Gryfonów.

— Zdaje mi się, że tak — spojrzała na swoje ramię, które niezbyt mocno blondynka ściskała mordując swoją siostrę wzrokiem.

— Wybacz — opuściła dłoń kładąc ją na kolanie. — Ale jak ona się tam dostała? Wspaniale wie, że moim marzeniem byłoby dostanie się do drużyny.

— Mike podobno leży w skrzydle szpitalnym. Plotki mówią, że podczas treningu popisując się spadł z miotły i złamał rękę.

— Pewnie zabajerowała kapitana drużyny, żeby mogła grać za niego — prychnęła.

— Pora zacząć mecz! — rozbrzmiał głos Lee Jordana.

Ogień i Lód | Draco x Ginny |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz