65. Epilog #2

2.4K 97 10
                                    

Trzy miesiące później

Lay

Minęły prawie trzy miesiące od kiedy wydostałam na zewnątrz dwie istoty. Podczas porodu wydawały mi się kulami do kręgli, ale pomińmy ten aspekt.
Byłam wykończona.
Trzeba podkreślić jeszcze raz słowo 'wykończona'.
Dziękowałam Bogu za to, że kobiety mają po dwa cycki, bo w takiej sytuacji, w jakiej znalazłam się ja i wiele innych biednych kobiet, dwa cycki to zbawienie.
I przysięgam, jeśli jeszcze raz usłyszę od Riny lub Natalie, że nie wyglądam źle i że znakomicie sobie radzę z Damienem, jeśli chodzi o organizację, to zostawię którąś z nich samą, z dwoma niemowlętami i facetem.
No dobra...Damien był kochany.
Nie miałam prawa powiedzieć na niego, choć jednego złego słowa.
Znosił moje humory, znosił wstawanie w środku nocy, znosił bujanie dwóch małych istot w tym samym czasie.
Moja mama nie mogła nam pomóc, bo sama miała malutkie dziecko i opieka nie wchodziła w grę.
Ratowała mnie jedynie przez telefon, gdy nie wiedziałam, co zrobić, jeśli jedno dziecko ubabrało się kupą po samą szyję, a drugie chyba miało kolkę w tym samym czasie.
Tak więc zostałam z tym sama, z Damienem i musieliśmy jakoś wszystko ze sobą pogodzić.
Uczyłam się w czasie, gdy dziewczynki zgrały się i zapadły w drzemki. Ogarniałam dom, nawet zdobywałam jakieś znikome umiejętności kulinarne, niczym moja simka sprzed lat, potem zostawiałam Damiena z dzieciakami i zaszywałam się w pokoju, by dalej się uczyć. A potem jeszcze więcej się uczyłam, by w weekend spędzać godziny na uczelni.
W soboty Damien musiał rezygnować z dodatkowych godzin w pracy, bo nikt nie mógł zająć się dziećmi.
Znalezienie niańki było cholernie trudne. Nie mieliśmy na to czasu, a nie było mowy, że zostawimy je komuś, kogo ledwo znamy.
Nasze życie bardzo przyśpieszyło i jakimś cudem nadal się w nim doskonale odnajdywaliśmy.
Dzięki Bogu.
Bo jeśli mielibyśmy doliczyć jakieś swoje dramaty między sobą, to chyba bym rzuciła to wszystko w cholerę.
Nie, że dzieci.
To tylko przenośnia.
Było dobrze.
Nie licząc faktu, że byłam padnięta, ale to nieuniknione.

W pełni korzystałam z tego, że dziewczynki w końcu pojęły zasady dnia i nocy. Co prawda, budziły się dwa razy w kompletnych ciemnościach, bo były głodne, ale zaraz po karmieniu zasypiały z powrotem, jak słodkie susły.
Dochodziła godzina siódma, w czwartek i mieliśmy jeszcze małą godzinkę wolności. Przeważnie elektroniczna niania dawała nam znać o niebezpieczeństwie tuż przed ósmą.
Damien zaczynał dzisiaj trochę później, więc nadal spał w najlepsze.
A ja w spokoju się wylegiwałam tuż przy nim. Wtuliłam się mocniej w jego przód i westchnęłam cicho, gdy ciaśniej objął mnie ramionami.
Sześć tygodni obowiązkowego celibatu dawno minęło, ale my nadal zachowywaliśmy niewinność. Nie było czasu, poza tym ja się z tego cieszyłam.
Znaczy...tęskniłam za tym i miałam ochotę się na niego rzucić, ale jednocześnie skutecznie powstrzymywał mnie fakt, że byłam zawstydzona.
Swoim ciałem.
I bałam się, że już nie będzie jak przedtem.
Nie dość, że wypchnęłam z siebie dwoje dzieci, to jeszcze reszta mojego ciała nie wyglądała tak, jak jeszcze rok temu.
Wtedy ostatnią rzeczą o jakiej pomyślałam było to, czy mam atrakcyjne ciało. Bo wiedziałam, że było całkiem w porządku.
Ale teraz...miałam o wiele większe cycki, brzuch, który nie był napięty, tylko miękki, aż za bardzo, oraz nie wyćwiczony tyłek, który również urósł.
Musiałam na dniach wrócić do robienia przysiadów, bo nie podobało mi się to co widziałam, gdy patrzyłam na swoje siedzenie.
Wszystko było nowe.
Tak samo nowe jak to, że miałam chęć na swojego narzeczonego, ale nic w tej kwestii nie robiłam.
Byłam ciekawa, kiedy zacznie naciskać.
Trzy miesiące.
Cholernie tęskniłam i cholernie się bałam.
Nienawidzę swojego umysłu z całego serca.

Od moich natrętnych myśli odwiódł mnie całus w czubek głowy, a zaraz potem w skroń.
Jedna dłoń przemieściła się z mojej talii na kark i trzymała mnie w łagodnym, ale stanowczym uścisku.
Kciuk gładził moją szyję, przez co szybciej się rozbudziłam, jednocześnie zakazując sobie czegokolwiek zaczynać.
Nie chciałam, bo najpewniej umrę ze wstydu.
Może i nie chciałam narazie iść krok dalej, ale nikt nie powiedział, że nie mogę się przywitać, tym bardziej gdy w domu było cichutko.
Odchyliłam głowę, by móc spojrzeć na mojego narzeczonego. Zmierzwione przez sen włosy, odcisk poduszki na policzku, przez który wyglądał niedorzecznie uroczo i do tego wszystkiego zamknięte oczy.
Nie spał, ale wciąż się wylegiwał, jak ja przed chwilą.
Umościłam się wyżej na poduszce, by dosięgnąć i zostawiłam krótkiego całusa na zarośniętym policzku. Kolejny wylądował na ustach, następny na nosie, a jeszcze kolejny znów na ustach, które zaraz potem drgnęły w krótkiej zapowiedzi uśmiechu.

WYZWOLONY [CZ.2] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz