64. Epilog #1

912 37 9
                                    

Lay

Skrzywiłam się kolejny już raz przez igiełki bólu. Ciąża była do kitu. Wiedziałam to od jakiś trzech miesięcy, ale przez ostatni miesiąc myślałam, że naprawdę wykituję.
Po pierwsze fakt, że miałam tylko dziewiętnaście lat (skończyłam dwa dni temu!) i dotąd miałam zerowe pojęcie na temat dzieci, bo najzwyczajniej w świecie mnie przerażały. Po drugie kolejny suchy fakt, czyli równie młody wiek mojej drugiej połówki, która miała takie samo zerowe pojęcie o dzieciach.
Chociaż nie, muszę się poprawić. Damien szybciej ogarnie dziecko niż ja, bo przecież już w wieku siedemnastu lat pomagał przy słodkiej córce Liama.
Może nie miałam o co się martwić.
Po trzecie, bardzo przyziemna, ale irytująca rzecz, mój wielgachny brzuch. Nie nosiłam jednego dziecka, a dwa i przez to przypominałam hipopotama. Swoich stóp nie widziałam od kilku tygodni, choć je czułam. Były opuchnięte jak cholera.
Bolał mnie też kręgosłup, zupełnie jakbym miała nagle ciało trzydziestolatki, a nie nastolatki.
Po czwarte, wszyscy mi nadskakiwali od tygodnia. Termin miałam teoretycznie na dzisiaj, ale nie przepowiadałam nam szybkiej jazdy na porodówkę. Prócz ukłucia w boku przez nogę lub rękę którejś latorośli i delikatnych skurczy jak przy okresie, czułam się zadziwiająco dobrze.
Jeśli półsiedzenie-półleżenie na kanapie i jęczenie można ozwać dobrym samopoczuciem.

- Cześć, mamusiu. - Przewróciłam oczami na głos Jamesa gdzieś za mną. Patrzyłam na niego ze znudzeniem, nic nie mówiąc. Usiadł w fotelu na skos ode mnie i spojrzał ponaglająco. - Więc? Ile jeszcze będziesz je w sobie przetrzymywać? Chcę już je poznać - wypalił, a ja najchętniej obnażyłabym na niego zęby i warknęła.

- Czemu go wpuściłeś do naszego domu? - Zamiast tego zadałam pytanie Damienowi, który wszedł po chwili do salonu i zatrzymał się niepewnie, popatrując to na mnie, to na swojego brata.

Nie musiałam chyba wspominać o punkcie piątym, prawda?
To wszystko była ich wina.
Gdyby nie byli bliźniętami, sama również nie dźwigałabym bliźniąt. A przynajmniej miałabym na to o wiele mniejszą szansę.
Szczerze mówiąc zanim w ogóle w naszym życiu pojawiła się ciąża i dziewczynki, nigdy nie pomyślałam nawet o tej ewentualności.
Nie spodziewałam się otrzymać od razu dwójki dzieci. Aż to nie stało się rzeczywistością.
Przerażała mnie świadomość, że moja mama nie będzie mi mogła bardziej pomóc. Sama będzie mieć noworodka w domu i nie będzie mogła skupiać się tylko na wnuczkach.
Zostawaliśmy z Damienem sami.
My i ten bałagan, jaki nas czekał.
...no i James.
Niech Pan ma nas w swojej opiece.

A skoro o moim braciszku mowa, ofuknął mnie jak jakaś stara baba.
Dobrze, że nie ściągnął laczka i nie trzepnął mnie nim.

Odruchowo popatrzyłam w dół i skrzywiłam się na widok jego wielgachnych stóp, odzianych tylko w czarne skarpetki.
Nie to, że ja nosiłam obuwie w domu. Od dzieciaka chodziłam na boso lub w skarpetkach, dlatego nie miałam podstaw, by z niego szydzić.
Ale miałam dziś paskudny humor, no i byłam w bardzo zawaansowanej ciąży.
A on nie.
On nigdy nie będzie musiał dźwigać tylu kilogramów i mieć wrażenia, jakby w każdej chwili brzuch mógł go przeważyć do przodu.
Miałam nadzieję, że za jakieś trzydzieści lat przytyje, dostanie piwnego brzucha i zobaczy choć w małym stopniu, jak to jest.

- O co ci chodzi? I czemu patrzysz na mnie, jakbyś chciała mnie skrzywdzić? - zapytał, mrużąc na mnie oczy równie bacznie, co ja na niego.

- Ma gazy - stwierdził Damien. - Dlatego ma taki grymas na buzi. - Spojrzałam na niego. Miał czelność mieć ten przeklęty uśmieszek, jakby wszystko miało mu ujść na sucho.

Łajdak.

- Miałeś o tym zapomnieć - przypomniałam mu przez zaciśnięte zęby.

- Ale to było piękne - zaoponował.

WYZWOLONY [CZ.2] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz