67. Epilog #3

4.2K 119 51
                                    

Półtora roku później...

Lay

- Którą tradycję jeszcze dzisiaj postanowimy zniszczyć? - zapytałam swojego przyszłego męża.

Zostanie nim za trzy godziny i powoli zaczynało to do mnie docierać.
Wczoraj miałam zamiar zostawić go samego w domu, pojechać z dziećmi do mojej mamy i tam nocować, by noc przed ślubem spędzić osobno, ale prawie sto kilogramów mięśni unieruchomiło mnie na stałe przy materacu i nie zamierzało wypuścić.
Tak więc padłam wyczerpana na własną poduszkę, po dwóch godzinach przekonywania, bym została i obudziłam się o godzinie dwunastej następnego dnia, obok swojego wczorajszego oprawcy.
Nie to, że narzekałam.
Ale mama pewnie nie była zadowolona z tego, że jednak nie dojechałam.

- A nie została czasami tylko jedna? - zapytał, skręcając w prywatną, wąską drogę.

Ta, niewidzenie się przed ślubem, aż do ceremonii również zostało zignorowane, bo właśnie wjeżdżaliśmy na teren, gdzie stał dom, a za nim rozciągał się prywatny kawałek plaży.
Malibu było wymarzonym miejscem na ślub, gdy tylko ujrzałam widok za domem.

- Jeśli nie będziesz podglądał i zostaniesz na swojej stronie, to jakoś ją ocalimy - prychnęłam.

Damien nie widział sukienki.
Już ja o to zadbałam.
Dobra...zadbała też o to Rina, u której sukienka przesiadywała w szafie, w matowym pokrowcu i czekała na ten wielki dzień.

- Wolałbym być wcześniej przygotowany na widok, który mnie czeka, ale jak chcesz. - Westchnął, na co pokręciłam głową z uśmiechem.

Zatrzymał Jaguara na podjeździe i nagle perspektywa wyjścia z auta mnie odrzuciła.
Na zewnątrz panował taki upał, że ledwo mogłam uwierzyć, że to początek września.
Ok, to Kalifornia i do października można bez problemu obejść się bez kurtki, ale dzisiaj pogoda przechodziła samą siebie. Było ponad trzydzieści stopni, a nas i naszych gości czekała kilkunastominutowa ceremonia na otwartej przestrzeni, pośród gorącego piasku i szumu fal.
Tym sposobem nie mogłam dzisiaj ujrzeć Damiena w garniturze, tylko w wersji na taką właśnie pogodę.
Ten outfit był równie gorący, co garniak i pogoda, ale nadal.
Przez to i przez moją sukienkę, wesele zamieniło się w luźną ceremonię, która szczerze mówiąc, uspokoiła mnie.
Nie czułam tak ogromnej presji, jaką czułabym, gdybym była odwalona w tony tiulu i wyglądała niczym wata cukrowa, a Damien miałby się powoli smażyć w koszuli, kamizelce i marynarce.
Kolejny powód, dlaczego ślub odbywał się latem, równe trzy lata od poznania się.
Dokładnie dziewiątego września odbyła się ta okropna kolacja, podczas której wparował do mojego życia i wszystko w nim pozmieniał.
Tutaj też nie zamierzałam narzekać.

- Musimy? - zapytałam, trzymając rękę na klamce.

Dee i Jill wierciły się w swoich fotelikach, kiedy nadal nikt nie wysiadał z auta, mimo tego, że już stało.
Zostałam zbyta uśmiechem, który i tak lekko wbił mnie w fotel, a następnie Damien jako pierwszy odważny, wysiadł z auta i wydostał najpierw jedną, potem drugą córkę.
Chwyciłam ogromną torbę, która była wcześniej upchnięta między moimi dziećmi i również wysiadłam, czując się jak w piekarniku.
Dziewczynki tuptały, jak urocze pingwiny w stronę domu, kiedy usłyszały podekscytowaną babcię, która stała na ganku i uśmiechała się w ich stronę.
Po swojemu weszły po kilku schodkach i wpadły do domu, zaraz po uściskach i całusach.
Moja mama została jednak przed wejściem i podparła ręce na biodrach, patrząc na nas karcąco.

- Czy czasami to nie wy jesteście tym narzeczeństwem, które bierze dzisiaj ślub? - zapytała. - Oczywiście, że jesteście - odpowiedziała sama sobie ironicznie. - Więc co robicie tak blisko siebie, kilka godzin przed ceremonią, co?

WYZWOLONY [CZ.2] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz