Rozdział 4

12.6K 863 115
                                    

Widzimy się w przyszłym tygodniu! Miłego wieczoru!

****

Decyzję podejmuję niemal błyskawicznie. Zaczynam wybierać numer pogotowia, ale nieznajomy wyjąkuje ,,żadnych lekarzy''. Niezdecydowanie wzięło górę. Nie mam pojęcia co zrobić w takiej sytuacji. Najrozsądniej zadzwonić do szpitala. Telefon do braci odpadał. Zabiliby biedaka, zanim zdążyłabym zaprotestować. Sytuacja była patowa. Nikomu bym tego nie życzyła.

Zagryzam wargę. Przełamuję niezdecydowanie. Podejmuję decyzję. Muszę mu pomóc. Pytam czy może wstać. Ciche jęki mężczyzny sprawiają, że moje ciało się wzdryga. Ostrożnie zakładam jego muskularną rękę na swoim karku. Uwalniam ukryte pokłady siły i z pomocą nieznajomego stajemy na nogi. Wyczyn godny zapisania w książce. Jestem od niego dużo mniejsza. Sylwetkę ma naprawdę ogromną. Mógłby konkurować z niedźwiedziem, bądź innym drapieżnikiem.

Jako pierwsza robię kroki w przód. Mężczyzna powtarza moje ruchy. Robimy progres. Staram się go trzymać jak najdelikatniej, a jednocześnie mocno i pewnie. Jego ciało mogłoby się osunąć, a tego bym nie chciała. Nie podniosłabym go ponownie. Metodą małych kroczków docieramy do drzwi. Zostały schody. Będzie jazda.

- Teraz będą schody. Nie ma ich wiele. Dasz radę? – informuję go i jednocześnie pytam.

Nieznajomy mamrocze coś pod nosem. Chyba usłyszałam coś w stylu ,,tak''. Jego oddech jest ciężki. Mój również.

Prowadzę go po schodach. Ciężar jego ciała spoczywa na mnie. Pot leje się strumieniami. Nawet na siłowni nie spociłam się nigdy w takim stopniu. To mógłby być dobry przepis na ćwiczenia. Parę razy w tygodniu wtargać wielkoluda po schodach do mieszkania i voilà – sylwetka marzeń gotowa.

Co ja plotę do cholery? Przez to wszystko mi odbija.

- Ile ty ważysz? – warczę, gdy wciągam go do mieszkania. Kładę faceta na łóżku i zaczynam śledzić jego obrażenia.

Nie pomyślałam wcześniej, ale mógł mieć jakiś uraz kości. Tymczasem ja, jak gdyby nigdy nic, wtargałam go na górę nie przejmując się niczym. Postawa godna profesjonalisty. Sytuacja sprawia, że zaczynam lekko wariować.

Co ja mam w głowie? – daję sobie mentalnego plaskacza.

- Wody... - cichy szept rozbrzmiewa w pomieszczeniu.

Biegnę do kuchni, wyciągam szklankę, napełniam ją wodą i sięgam po rurkę znajdującą się w szufladzie. Wracając do niego prawie się wywracam. Równowagę łapię w ostatnim momencie. Udało się nie strącić szklanki z wodą – cud. Podchodzę i kładę szklankę na stoliku. Pochylam głowę nad nieznajomym. Słyszę tylko charkot i świst. Nie tylko ja się zmęczyłam. Dla niego to był ogromny wysiłek. Najdelikatniej jak mogę przechylam mu głowę do przodu, aby się nie zakrztusił. Chwytam szklankę i nakierowuję nabrzmiałe, sine usta do rurki. Jak zahipnotyzowana wpatruję się w wargi nieznajomego. Przełykam ślinę. W normalnym stanie muszą wyglądać niezwykle apetycznie. Przekierowuję wzrok na twarz mężczyzny.

O zgrozo!

On uważnie śledzi moje poczynania!

Rumienię się pod wpływem spojrzenia. Ciepło roznosi się od policzków po dekolt i sięga czubków palców. Zawstydził mnie. Żyjąc pośród braci i ich ,,złych'' kolegów, sądziłam że dostatecznie uodporniłam się na takie amory. Przy takim facecie nawet najbardziej doświadczone kobiety dostałyby rumieńców.

Nie potrafię oderwać od niego spojrzenia. Spod długich ciemnych rzęs śledzą mnie równie ciemne oczy. Są jak czarna dziura, która wchłania wszystko na swojej drodze. Twarz ma przystojną. Widzę to, pomimo krwi, która go okala. Spuchnięty policzek powinien mnie odstraszać, ale mam ogromną ochotę przejechać po nim palcami. Trzydniowy zarost dodaje mu męskości, której mu nie brak. To prawdziwy samiec. Wielki i groźny. Napastnik musiał albo mieć szczęście w zadawaniu ciosów, albo przewagę liczebną. Z jego posturą byle chuderlak by mu nie naskoczył. Spod zakrwawionej koszulki odznaczają się stalowe mięśnie. Pierwszy raz widzę tak napakowanego mężczyznę. Jest naprawdę wielki.

Charknięcie odrywa mnie od oględzin. Rumienię się jeszcze bardziej, o ile to jeszcze możliwe. Skończył pić wodę, więc dał o sobie znać.

- Co cię boli? Jak mogę ci pomóc? – zadaję pytania.

Nieznajomy nie odpowiada, lecz lekko unosi rękę. Kładzie ją na swoim brzuchu. Niepewna co chce mi przekazać zbliżam dłoń do miejsca, w którym położył swoją i cały czas patrząc mu w oczy podwijam koszulkę. Spoglądam na nagi tors mężczyzny i piszczę. Jest cały bordowy, a gdzieniegdzie fioletowy.

- Dzwonię po karetkę – mówię szybko i sięgam po telefon. Mężczyzna krzywi się, pochyla i zabiera telefon. Jest ode mnie szybszy i skuteczniejszy. Mimo obrażeń wyprzedził mnie. Upiera się, że nie chce szpitala, ale ja wiem, że jest konieczny. – Proszę nie walcz ze mną. Ktoś cię pobił i wyrzucił pod moim domem. Można powiedzieć, że jestem za ciebie odpowiedzialna. Daj sobie pomóc – kiedy nie doczekuję się odpowiedzi, zadaję kolejne pytanie. – Kto ci to zrobił?

Mężczyzna odchyla głowę i opiera o ramę łóżka. Przymyka powieki i oddycha ciężko. Marszczy czoło i zaciska szczękę.

- Nic nie pamiętam. Nie wiem, kto mi to zrobił i dlaczego – głos nieznajomego jest głęboki i chrapliwy. Jest cudzoziemcem, chyba Rosjaninem. Ma mocno wyczuwalny słowiański akcent. – Nawet nie wiem jak się nazywam. Nie mogę iść do szpitala. Nie chcę...

Przybliżam się do niego i rozszerzam usta w zadziwieniu.

- Nic nie pamiętasz? – dopytuję. – Nie jesteś Amerykaninem. Masz obcy akcent, ale wiesz co mówię...

- Nie wiem dla czego tak jest – prawą rękę próbuje unieść ciało, ale jęczy z bólu. - Żadnych szpitali – znowu charczy.

Sama nie wiem co mam myśleć. Przed moim domem wyrzucono obcego faceta, który utracił pamięć. Trochę naciągane. Faktycznie może nic nie pamiętać, ale to bardzo dziwny zbieg okoliczności. Czyżby ktoś chciał mi zaszkodzić? A może chodzi o zemstę na tym mężczyźnie? Moje przemyślenia nic nie dają. Dalej nie wiem nic przydatnego. Niemniej jednak los tego mężczyzny bardzo mnie przejął. Jest bardzo poturbowany. Jeśli nie chce iść do szpitala, to ja muszę go opatrzeć.

Schodzę z łóżka, uprzednio mówiąc, że zaraz wrócę. Biorę miskę z szafki i nalewam do niej wody. Przez cały czas czuję na sobie wzrok nieznajomego. Rumienię się. Dobrze, że jestem odwrócona tyłem i nie może zobaczyć mojej twarzy. Nadal nie spoglądając w jego stronę, wędruję do łazienki. Z szafki pod umywalką wyciągam apteczkę. Wracam do kuchni, biorę miskę z wodą i najwolniej jak potrafię kieruję się do jego osoby. Nie chcę zerkać w jego stronę, ale trudno jest mi się powstrzymać. Zagryzam dolną wargę i wypuszczam z siebie cicho powietrze.

Siadam ponownie na łóżku. Otwieram apteczkę i wyciągam gazy do ran. Zamaczam je w wodzie i przykładam do twarzy nieznajomego. Wyłapuję jego spojrzenie. Wpatruje się we mnie nieco nieufnie, ale z nutką jakiegoś zaciekawienia i jakby fascynacji. W tym mężczyźnie jest tyle sprzeczności i niewiadomych.

- Dlaczego jesteś taki spokojny, skoro straciłeś pamięć? – pytam cicho i omijam jego wzrok.

- Nie wierzysz mi? Sądzisz, że cię okłamuję? Sam się pobiłem i podrzuciłem pod twój dom? –szepcze.

Robi mi się głupio z powodu podejrzliwości. Nikt o zdrowych zmysłach nie ustawiłby czegoś takiego. Z resztą jaki miałby mieć w tym cel?

- Nie to miałam na myśli. Większość ludzi na twoim miejscu zaczęłaby panikować. Wykazujesz zadziwiający spokój. Dodatkowo mnie nie znasz, a pozwalasz zajmować się sobą...

- Czuję się przy tobie bezpieczny – krzywi się, gdy przykładam gazę do jego wargi. – Pomagasz mi, więc wiem, że mnie nie skrzywdzisz jak tamci goście – wychrypuje.

Nie wiem co odpowiedzieć na jego słowa. Ma rację. Nie kopie się leżącego. Moja natura na to nie pozwala. Potrafię walczyć o swoje, ale w środku jestem miękka.

Oby on nie okazał się moją zgubą...

Russian KillerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz