Rozdział IX

193 14 12
                                    


    

// Z racji tego, że miałam kilka dni wolnego (się zrymowało) wstawiam kolejny rozdział, a także pragnę powiedzieć, że będą pojawiać się o wiele częściej niż raz w miesiącu :)


      - Myślisz, że to się utrzyma?- zapytał Pears w stronę Upiora.
     Erik odwrócił wzrok od papieru, na którym namiętnie coś skrobał i zerknął z loży numer pięć w stronę sceny, gdzie ten sam pijany już pracownik zbijał schodki, na których miała stanąć Charlotta jako Julia. Balkon, o który będzie się opierać także wyglądał na mało stabilny.
     - Czemu on nadal tu pracuje?- zapytał skrobiąc palcem po krawędzi maski.
     Pears wzruszył ramionami.
     - Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć.
     - Myślisz, że czwarty postulat o długiej i zawiłej formie, informujący o postawie tegoż mężczyzny zostanie w końcu pozytywnie rozpatrzony? - zapytał.
     - Myślę, że kiedy znów ujrzą twoją pieczęć wrzucą postulat do kominka nie czytając zawartości.- odparł Pears obserwując jak Joseph przymykając jedno oko łapie za schodki i potrząsa nimi. Drewno klekocze, chwieje się na wszystkie strony, lecz mężczyzna zostawia na razie pracę, by wyłuskać zza szerokiego pasa materiału piersiówkę i przystawiając szyjkę do ust przechyla głowę łapczywie łykając zawartość.
     - Dobrze, że mi przypomniałeś, muszę zgłosić się po moją wypłatę.- wymamrotał Upiór wracając do pisania.
     - Ostatnio chyba udało ci się otrzymać zapłatę...- Pears uniósł brew.
     - Oczywiście! W liście wyperswadowałem, że jeśli ponownie nie dostanę swojego wynagrodzenia w końcu komuś stanie się krzywda. Odniosłem się do niefortunnego wypadku na scenie, kiedy to rekwizyt spadł prawie że na głowy dziewcząt.- odpowiedział uśmiechając się szeroko.
     - Wszyscy myślą, że to z twojej winy.
     - Poniekąd nie mogę się nie zgodzić. Nie zdążyłem na czas zmienić liny, a ty jesteś współwinny, ponieważ przybyłeś zajmować mi czas o liście do panny Madeleine. - odpowiedział, prawie że rozbawionym tonem.- A jednak po tym nasza nieodzowna, kochana bileterka przekazała mi kopertę, a do tej pory incydent się już nie powtórzył. Jednakowoż zbliża się koniec miesiąca, panowie dyrektorzy znów postanawiają wystawić moją cierpliwość na próbę, a ja wystawię na próbę twardość kości Carlotty.
     - Eriku!- Pears spiorunował wzrokiem przyjaciela.
     - Tak?
     Pears splótł ręce na piersi wbijając spojrzenie ciemnych oczu w mężczyznę.
     - Nadal nie rozumiem o co ci chodzi.
     Ciężkie westchnienie świadczyło o mocnej rezygnacji na słowa Upiora. W tym samym czasie na scenę przybyli dyrektorzy sprawdzając, czy przygotowania do spektaklu, który ma się odbyć już w przyszłym tygodniu idą zgodnie z planem. Bouquet widząc nadchodzących pracodawców błyskawicznie schował piersiówkę i uśmiechnął się szeroko. Tłumaczył jak to będzie wyglądać pozostając w znacznej odległości, by przypadkiem nie chuchnąć ostrą wonią taniego wina w stronę dyrektorów.

***

     Obaj dyrektorzy wręcz z ogromną furią czytali kolejny list podpisany U.O. Kiedy zaznaczył, że jeśli jego wynagrodzenie nie wpłynie w przeciągu najbliższego tygodnia może dojść do niefortunnych zdarzeń.
     - Cóż za...cóż za tupet!- zawołał Moncharmin ocierając chusteczką skroplone potem czoło. Na policzkach pojawił się wściekły rumieniec.
     - Może tym razem zignorujemy zupełnie te listy?- zaproponował Richard zerkając na wzburzonego przyjaciela, oraz współwłaściciela.
     - A co, jeśli naprawdę znów szykuje coś, co spowoduje wypadek?- zapytał gniotąc list w dłoni.
     - Myślę, że to czcze gadanie. Poprzedni wypadek był spowodowany pęknięciem liny, pamiętasz?- Richard splótł ręce za plecami podchodząc do okna. Mdłe, paryskie światło objęło sylwetkę mężczyzny.
     - A jeśli to była jego sprawka? To nie pierwszy taki wybryk!
     Richard zamilkł na chwilę.
     - Zawsze możemy ponownie dać mu sumę, o jaką śmie nas prosić.
     - To, że nas na to stać, nie znaczy, że ma prawo do żądania tak niebotycznych kwot... - burknął Moncharmin.
     - Może tym razem dajmy mu tyle, ile uważamy za stosowne?
Moncharmin podrapał się po brodzie.
     - Cóż... może to na chwilę go uciszy... - odparł w zamyśleniu.


***


     Erik ukryty w filarze, gdzie znajdowała się specjalna, stworzona przez niego wnęka, z zadowoleniem obserwował jak stara bileterka zostawia mu kopertę z pieniędzmi. Z szerokim uśmiechem zabiera wynagrodzenie, jakie zawsze jej zostawia w postaci kilku franków. Kobieta oprócz pracy jako bileterka dorabiała zamiatając ulice, więc dla niej był to bardzo duży zysk. Gdy kobieta zniknęła nie oglądając się za siebie Upiór podszedł do stolika i otworzył kopertę. Zamarł widząc zawartość.
     - Czy oni mają mnie za pospolitego śpiewaczynę z marnego teatrzyku?- zazgrzytał zębami, lecz po chwili uśmiechnął się do siebie. Zerknął na scenę, gdzie stał już pomalowany balkon, do którego dopinano właśnie sztuczne girlandy z liści.
     - Skoro tak, niechaj i tak będzie.- powiedział, jednak nim odszedł ujrzał jak Madeleine wchodzi na scenę i zaczyna rozmawiać z jedną z dziewcząt odpowiedzialnych za prace przy kwiatach.
Chwilę obserwował zamyśliwszy się, lecz w końcu zniknął w mroku.

***


     Madeleine ponownie tego wieczoru pomagała przy scenie, lecz tym razem przy odbywającej się próbie. Baletnice zeszły na krótką przerwę, zaś na scenie pozostała Carlotta wraz z Ubaldo Piangim słuchała w zaskakującej ciszy tego co mówi reżyser.
     - Wtedy ty, droga Carlotto, wchodząc po schodach pojawisz się na balkonie... - tłumaczył, jednak zamilkł na chwilę przystawiając zaciśniętą pięść do ust.
     - Wejdź i spróbuj wykonać to, co mówiłem.- poprosił.
     Diva uśmiechnęła się lekko odrzucając piękny warkocz wystający z upięcia i podeszła do schodów, lecz nim na nie weszła wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzn. Widząc ich zdziwione spojrzenia chrząknęła znacząco.
     - Ach...tak, racja.- reżyser uśmiechnął się niewyraźnie.- Monsieur Piangi, gdyby był pan tak uprzejmy...
     Śpiewak westchnął cicho, lecz nie czekając podszedł do kobiety i chwytając jej dłoń pomógł wejść na schody.
     - Te schody nie wydają się stabilne!- zawołała diva kiedy stanęła na szczycie.
     - Zapewniono mi, że zostały dwa razy sprawdzone.- powiedział.
     Madeleine przez chwilę obserwowała poczynania aktorów, lecz po chwili wróciła do zamiatania kręcąc przecząco głową.
     - Nie, nie do końca o to mi chodzi... może... może by tak... - zamyślony rozejrzał się.- Ach! Mademoiselle pozwoli!- zawołał w stronę Madeleine, która wzdrygnęła się zerkając niepewnie za siebie.
     - Ja?
     - Oczywiście! Pomoże nam panienka w jednej rzeczy. Carlotto, moja kochana pozwól do nas.
Madeleine niepewnie oparła miotłę i ścianę i weszła na scenę. Widziała rosnące niezadowolenie divy, co za tym idzie czuła się coraz bardziej niepewna, czy naprawdę powinna tu być.
     - Nie wstydź się, to potrwa tylko chwilę.- mężczyzna uśmiechnął się lekko wyciągając dłoń w stronę dziewczyny. Wytłumaczył dokładnie co ma zrobić. Ta tylko pokiwała głową.
     - Czy to konieczne, aby mnie zastąpiła?- zapytała Carlotta schodząc ze schodów z pomocą śpiewaka.
     - Ależ moja droga. Nikt nie jest w stanie cię zastąpić! Moim skromnym obowiązkiem jest przypilnować, abyś wypadła jak najlepiej. W tym przypadku potrzebuję także i twojej rady, ale jak mam o nią prosić, kiedy nie będziesz widzieć całości?
Kobieta ewidentnie połechtana po ego z szerokim uśmiechem podeszła do reżysera.
     - Och monsieur Renard!- westchnęła wachlując się dłonią odzianą w długą, czarną rękawiczkę.  
     Madeleine zacisnęła usta, by przypadkiem nic nie powiedzieć.
     - Dobrze, proszę stań oboki mnie.- poprosił w duszy wywracając oczyma.- a ty panienko proszę, wejdź na balkon.
     Madeleine ostrożnie wspięła się po chybotliwym, drewnianym podeście. Miała nadzieję, że będzie to jeszcze wzmocnione, ponieważ jeśli na przedstawieniu ktoś by z tego spadł byłaby afera na sto dwa fajerwerki.
Przez kolejne pięć minut Renard mówił jak ma się ustawiać jednocześnie dając divie wskazówki w taki sposób, by nie poczuła się urażona. Na szczęście zawsze był ekspertem w kwiecistej, wymijającej mowie, także Carlotta chłonęła każde słowo mężczyzny.
     - Wznieś ręce ku górze, jakbyś mówiła do księżyca, który przemawia głosem Romea.- powiedział Renard.
Madeleine postąpiła krok na schodach i w tym samym czasie jeden z gwoździ wysunął się przez poruszające się cały czas deski...

***

     Erik wraz z Pearsem stanęli za kotarą ukryci w mroku. Upiór z ciekawością przyglądał się jak diva balansuje niepewnie na schodach.
     - Jak myślisz, jak wysoki ton głosu osiągnie, kiedy w końcu wyląduje na deskach sceny?- zapytał Upiór.
     - Eriku...
     - Zakładam, że wysoki. Przyniosłem zatyczki na wszelki wypadek.- wysunął dłoń odzianą w czarną, skórzaną rękawicę w stronę przyjaciela. Leżały na niej cztery kawałki zrolowanej waty.
     - Zabierz to ode mnie.
     - Jak chcesz.- wzruszył ramionami chowając je z powrotem do kieszeni pięknej, dopasowanej kamizelki z czarnego atłasu.
Mina mu zrzedła, kiedy na schodach pojawiła się Madeleine. Po jej twarzy widać było jak bardzo miała ochotę tu być.
     - Eriku... - Pears przełknął ślinę widząc jak schodki coraz bardziej się chwieją.
     - Tak, widzę.- odpowiedział.
     Nie myśląc wiele mężczyzna rzucił się w stronę Madeleine, kiedy ta z krzykiem zachwiała się lecąc w tył, zaś konstrukcja pod nią rozpadła się na części pierwsze. W tej samej chwili światło na chwilę zgasło i scenę opanował mrok. Dookoła podniosły się krzyki zdezorientowanych pracowników.
     Po kilku sekundach światło ponownie objęło scenę.
     - Przepraszam!!- dało się słyszeć z góry.- Knot był za krótki, już go wydłużyłem!!- jeden z pracowników pomachał w ich stronę nieświadomy tego, że miał miejsce mały wypadek.
     - Panienko! Nic panience nie jest!?- reżyser podbiegł do leżącej dziewczyny. Spojrzał na tego, który kucał przy niej. Pears podtrzymywał dziewczynę, by mogła uspokoić się i usiąść.
     - Jak dobrze, że pan tu był.- odsapnęli dyrektorzy, kiedy udało im się dostać na scenę.
     - Tak... - mruknął zerkając zdenerwowany za siebie, lecz Upiora już nie było.

***

     - Czy ja obraziłam kogoś na górze swoją osobą, że ostatnimi czasy ląduję co chwila na deskach sceny?- mamrotała siedząc w pokoju dla służby znajdującym się obok sali bankietowej. To tu właśnie przygotowywano tace z winem bądź szampanem, lub różne przekąski dla najważniejszych gości.
     Madeleine siedziała obrażona na cały świat uporczywie wpatrując się w niesamowicie intrygujący punkt podłogi. Pears parsknął pod nosem, choć wcale nie było mu do śmiechu.
     - Nie mnie oceniać.- odpowiedział i w końcu podszedł do niej z nawilżoną zimną wodą chustką. Ostrożnie przyłożył do zaczerwienionego miejsca nad brwią dziewczyny. Syknęła cicho krzywiąc się przy tym, kiedy tylko ból rozszedł się nieprzyjemnym ukłuciem po skórze.
     - Wybacz, nie chciałem.- powiedział cicho odsuwając na chwilę chusteczkę.
     - Nic się nie stało...
     - Jak się czujesz?- zapytał.- Boli cię coś jeszcze? Albo czujesz zawroty, bądź mdłości?
     - Nie. Jedynie boli mnie to miejsce.- ruchem dłoni wskazała na czoło.
     Upadając spróbowała złapać się balkonu, lecz jedyne co udało jej się zrobić, to nieco przekręcić ciało w locie, przez co uderzyła o kant gzymsu na szczęście wykonanego z papier mâché*. Niestety gzyms musi zostać poprawiony przez rekwizytorów, ponieważ głowa Madeleine zadziałała niczym kula do wyburzania.
     - Dobrze.- pokiwał głową - Jednak gdyby coś zaczęło się dziać natychmiast poinformuj mnie, lub dyrektorów.
     - W porządku.- odpowiedziała.
     - Chodź, odprowadzę cię do pokoju.
     Kiedy stanęli przed drzwiami jej sypialni Madeleine nacisnęła na klamkę, lecz przystanęła w progu odwracając się w stronę mężczyzny.
Pears uniósł spojrzenie na dziewczynę.
     - Monsieur Pears...
     - Tak?
     - Tam... na scenie kiedy zgasło światło. To nie pan mnie złapał, prawda?
     Pears milczał. Nie odpowiedział, choć cały czas jego ciemne oczy uważnie lustrowały oliwkowe źrenice dziewczyny.
     - Powinnaś się położyć.- powiedział po chwili ciszy tym samym dając jej twierdzącą odpowiedź nie zdradzając przy tym przyjaciela.
     - Ma pan rację.- kiwnęła głową i zamknęła za sobą drzwi.


---------------------------------------------------

Papier mâché - dająca się formować, twardniejąca po wysuszeniu masa z rozdrobnionego i rozmiękczonego w wodzie papieru z dodatkiem substancji wiążących, uszlachetniających i konserwujących. Masę nakłada się niezbyt grubą warstwą na uprzednio przygotowaną formę i pozostawia do wyschnięcia.

Upiór w operze - historia nieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz